W ostatnich kilku miesiącach analizowaliśmy stan przygotowań państwa do walki z epidemią koronawirusa. Zwracaliśmy przede wszystkim uwagę na to, co nie działało, nie zaś na to, co funkcjonowało właściwie – pochwały są wprawdzie miłe, ale rzeczywistość media mogą zmieniać krytyką. Traf chciał, że gdy piszemy te słowa, oboje jesteśmy w samoizolacji. Polskie państwo – mimo że wie, iż jedno z nas miało kontakt z osobami zakażonymi COVID-19, a drugie miało kontakt z pierwszym – nie zainteresowało się nami. Jako że nie mamy możliwości przyjść na konferencje pana premiera Mateusza Morawieckiego (który zresztą też będzie w nich uczestniczył zdalnie), bo narażalibyśmy wiele osób, a wiemy, że nie wszyscy w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów noszą maski, pozwalamy sobie zadać kilkadziesiąt pytań, które postaraliśmy się pogrupować. Nie interesują nas przy tym kwestie polityczne: nie chcemy pytać o to, dlaczego przed wyborami koronawirus był w odwrocie, a teraz nie jest, ani kto powinien sobie "włożyć lód w majtki”, co pod koniec lutego zalecał na łamach DGP szef sanepidu. Interesuje nas to, co najważniejsze, czyli to, jak polskie państwo chroni obywateli.
Ile jest łóżek, a ile miejsc?
Czy kierowcy karetek obwożą pacjentów z koronawirusem po całym województwie, bo lubią? Brzmi to kuriozalnie, ale znamy co najmniej kilkanaście przypadków, w których załoga ambulansu nie była w stanie znaleźć miejsca w szpitalu dla przewożonej osoby. A jednocześnie słyszeliśmy wypowiedzi członków rządu oraz rzecznika Ministerstwa Zdrowia, w których wskazywano, że łóżek w szpitalach nie brakuje. Czy przypadkiem nie jest tak, że MZ przekazywało suche dane w skali makro, zaś lekarze i ratownicy medyczni bazują na realnych danych w skali mikro? Z tego, co nam się udało ustalić, urzędnicy – przekazując mediom informację o wolnych łóżkach – bazowali przede wszystkim na zbiorczych statystykach dotyczących całej Polski. Tymczasem kłopoty z dostępnością do szpitalnych łóżek występują lokalnie, w poszczególnych województwach. Z punktu widzenia systemu wszystko się zgadza, a jednocześnie problem ze znalezieniem miejsca dla pacjenta, który ma nieszczęście mieszkać w danym województwie, jest całkiem realny.
Ponadto dla urzędników sala z trzema niezajętymi łóżkami przekłada się na trzy wolne miejsca. Nie biorą pod uwagę, że do zestawu potrzebny jest personel medyczny. Mówiąc prościej, jeśli będzie sala z trzema łóżkami, ale w szpitalu nie będzie wystarczającej liczby pracowników, to realna liczba dostępnych miejsc wyniesie zero.
Reklama