Polityczny dżihad może zatrzymać lockdown
Dzisiejsze statystyki zachorowań na COVID mogłyby przesądzić o tym, czy za chwilę nastąpi drugi lockdown gospodarki. Wczoraj odnotowaliśmy ponad 18,8 tys. potwierdzonych przypadków zakażenia koronawirusem. – Z reguły najbardziej wymierne wyniki otrzymujemy we wtorki i środy. Jeżeli będziemy dalej szli w tempie 1500–2000 przyrostów zakażeń dziennie, to znaczy, że rośnie nam wykładniczo. A to daje grunt pod zapchanie się szpitali, a więc i lockdown – słyszymy w resorcie zdrowia.
Nieoficjalnie wiadomo, że zwolennikiem wprowadzenia lockdownu już teraz jest Ministerstwo Zdrowia (MZ). Problem w tym, że Adam Niedzielski może się nie przebić ze swoimi argumentami. – Najgorsze są kłopoty z podjęciem decyzji. Z jednej strony premier ma nad sobą Jarosława Kaczyńskiego, który każe mu zwalczać protesty. Z drugiej strony sam premier nie chce zaogniać sytuacji – twierdzi nasz rozmówca z resortu. Na dziś nie ma także decyzji, jak zarządzać mobilnością Polaków w nadchodzący weekend związany z dniem Wszystkich Świętych. – Premier generalnie zdystansował się. Jeszcze dwa tygodnie temu był gotów zamykać cały kraj, teraz to wątpliwe – dodaje nasz rozmówca.
Ostateczne decyzje podejmuje premier. Nasi rozmówcy przekonywali nas, że on sam nie był zwolennikiem wprowadzania restrykcji, tylko poczekania na efekty tych, które weszły w życie w zeszłym tygodniu. Dlatego na razie nie ma pomysłów np. na zamykanie cmentarzy.
Walkę z pandemią komplikują trwające już od tygodnia protesty w związku z orzeczeniem TK zaostrzającym prawo aborcyjne. Wczoraj protestujący nie poszli do pracy, na uczelnie czy do szkół, by już w środku dnia przemaszerować przez miasta. Jutro zaś wystąpienia mają się skumulować w Warszawie, co może oznaczać jeszcze większe tłumy i faktyczną blokadę stolicy, do której ciężko się przygotować. Zgodnie z obowiązującym rozporządzeniem w strefie czerwonej w zgromadzeniach nie może brać udziału więcej niż 5 osób, a odległość między zgromadzeniami nie może być mniejsza niż 100 m. Uczestnicy powinni utrzymywać dystans 1,5 m od siebie oraz zakrywać usta i nos. Masowe manifestacje będą oznaczały złamanie tych zasad, ale z naszych informacji wynika, że policja nie zamierza reagować tylko z tego jednego powodu. Szef MSWiA Mariusz Kamiński wydał wczoraj oświadczenie, które wskazuje, w których przypadkach policja będzie wchodzić do akcji. – Jeśli ktoś łamie prawo, musi się liczyć ze stanowczą reakcją państwa. Agresywne i wulgarne zachowanie uczestników demonstracji, dewastowanie kościołów, profanacje miejsc kultu religijnego oraz pomników i tablic upamiętniających wybitne osoby lub ważne wydarzenia w przestrzeni publicznej, spotkają się ze zdecydowaną reakcją funkcjonariuszy Policji – napisał Mariusz Kamiński.
Rząd jest też krytykowany za to, że z jednej strony policja za mało zdecydowanie reaguje na zachowania protestujących (zwłaszcza zakłócanie mszy w kościołach), z drugiej – że przymyka oko na działalność samozwańczych „bojówek”, które powołują narodowcy. Jedną z nich powołuje właśnie Obóz Narodowo-Radykalny. Zamierza zrekrutować „świadomych Polaków, ideowych i uduchowionych, a jednocześnie dbających o rozwój tężyzny fizycznej, którzy będą gotowi do obrony wartości narodowych oraz katolickich na drodze akcji bezpośredniej”. Tego typu inicjatywy mogą być zresztą efektem wtorkowego apelu Jarosława Kaczyńskiego. – Wzywam wszystkich członków PiS oraz wszystkich, którzy nas wspierają, do tego, by wzięli udział w obronie Kościoła – nawoływał lider PiS.
Rząd jednak odpowiada, że to opozycja przyczynia się do podburzania nastrojów. – Mamy dziś w Polsce bardzo wysoki stan zagrożenia z powodu epidemii. Ten stan wyklucza jakiekolwiek spotkania publiczne powyżej 5 osób. Odbywa się to z waszego podjudzania – powiedział wczoraj w Sejmie do posłów opozycji wicepremier Jarosław Kaczyński.