Z danych Ministerstwa Zdrowia, do których dotarł DZIENNIK, wynika, że w 2006 roku sprzedano 145 tys. tabletek Arthrotecu Forte. W 2007 było to już 280 tys. tabletek. Nie zanotowano przy tym żadnego wysypu chorób kości i stawów. Gdzie zatem kończą wyprowadzane z legalnego rynku tabletki?
Większość z nich można znaleźć w internetowych hurtowniach. Sprzedaż w sieci dwóch poronnych środków kwitnie i nikt się z nią nawet nie kryje. DZIENNIK bez trudu znalazł małżeństwo z Torunia, które oferuje w sieci Arthrotec Forte "oryginalny i z dobrą datą ważności". "Możliwość wysłania paczki w sposób, by nikt prócz ciebie o niej nie wiedział" - piszą w ogłoszeniu. Dodają też, że mogą udzielić porady "co i jak".
Przez telefon kobieta zapewnia, że wystarczy zażyć dwa razy po cztery tabletki i "po kłopocie". Nie chce powiedzieć, skąd ma dostęp do lekarstwa wydawanego tylko na receptę i ilu już osobom je sprzedała, ale przyznaje, że zainteresowanie jest duże. Czują się bezkarni. Podają swoje imiona, nazwisko, numer komórki i numer konta.
Ich biznes jest dochodowy. W aptece opakowanie zawierające 10 tabletek Arthrotecu kosztuje około 20 złotych. Na czarnym rynku handlarze biorą 15 złotych za jedną tabletkę. Sprzedających nie odstrasza nawet, to że nielegalny handel lekami jest zagrożony karą więzienia do 3 lub do 5 lat. Nie mają czego się obawiać.
Co prawda w ostatnim czasie zdarzały się zatrzymania w tej sprawie, ale to były sporadyczne przypadki. W marcu sąd w Toruniu skazał na siedem lat mężczyznę, który przez cztery lata handlował oboma lekarstwami. Lek kupował na podrabiane recepty. Ogłaszał się w gazetach i sieci. Kiedy wpadł, znaleziono u niego kilkaset sztuk leku. A interweniowano dopiero wtedy, gdy jedna z jego klientek zmarła.
Półtora roku więzienia w zawieszeniu dostała białostoczanka, która sprzedała Arthrotec 22-letniej kobiecie w ósmym miesiącu ciąży. Policja zajęła się sprawą dopiero, gdy badała tajemniczy przypadek dzieciobójstwa - klientka próbowała usunąć późną ciążę, wywołała przedwczesny domowy poród i uśmierciła własne dziecko.
Sprzedawcy dbają o swoje interesy. Prawdopodobnie wykupili za dużo towaru, bo 135 tysięcy tabletek starcza na ponad 20 tysięcy aborcji. Większość z nich próbując pozbyć się zalegającego towaru, bez ogródek zachęca kobiety do przedawkowywania. Niektóre ogłoszenia zachęcają do przyjmowania "od 8 do 10 tabletek" - dawki, która w sporadycznych przypadkach może doprowadzić do zakrzepicy żył i śmierci.
Procederem nikt na prawdę się nie zajął. Jeden z warszawskich policjantów zajmujących się przestępstwami związanymi z medycyną mówi, że tabletki wypływają głównie ze szpitali i na lewe recepty. Oficjalnie policja komentuje sprawę krótko. "Monitorujemy internet" - powiedzieli DZIENNIKOWI jej rzecznicy w Toruniu i Krakowie. Efekt jest prawie żaden.
Instytucje związane ze służbą zdrowia też nie poczuwają się do odpowiedzialności. "Na poziomie apteki trudno ocenić, czy pani X, która przychodzi z receptą na Arthrotec, ma problemy z reumatyzmem, czy też realizuje receptę, by potem sprzedać lek w internecie" - powiedział DZIENNIKOWI zastępca głównego inspektora farmaceutycznego, Zbigniew Niewójt.
Ministerstwo Zdrowia ogranicza się najczęściej do przestrzegania pacjentek. "Stosowanie preparatów leczniczych w celu dokonania nielegalnej aborcji jest nie tylko niezgodne z prawem, ale jest również bardzo poważnym zagrożeniem dla zdrowia i życia" - napisało w ulotce, która od wielu tygodni wisi w wielu polskich aptekach.