W Polsce aborcja - z wyłączeniem niektórych przypadków - jest nielegalna. Inaczej jest na Wyspach. "Tak długo, jak kobiety mają numer ubezpieczenia społecznego, nie mają problemu z przeprowadzeniem aborcji. Tłumaczą się zazwyczaj w podobny sposób: przyjechałam, nie wiedząc, że jestem w ciąży, teraz już wiem i nie mogę sobie poradzić z utrzymaniem dziecka" - mówi anonimowo gazecie "The Sun" jeden z brytyjskich lekarzy.

Reklama

Dziennikarze posuwają się wręcz do oskarżeń pod adresem Polek. Twierdzą, że wiele z nich przyjeżdża na Wyspy wyłącznie po to, by dokonać aborcji. "The Sun" twierdzi, że Polki emigrują, znajdują dorywczą pracę, dostają numer ubezpieczenia społecznego oraz szansę na darmowe pastylki wczesnoporonne lub zabieg. Budżet Wielkiej Brytanii płaci za to ok. 10 mln funtów rocznie.

Gazeta opiera się w artykule na danych opublikowanych rzekomo przez polską Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. "The Sun" twierdzi, że rozmawiał z Aleksandrą Józefowską z Federacji. Miała ona stwierdzić, że polskie fora internetowe dostarczają kobietom wiedzy, jak przeprowadzić całą procedurę wyjazdu aborcyjnego.

Sama Aleksandra Józefowska w rozmowie z DZIENNIKIEM zapewnia jednak, że nie tylko nigdy nie rozmawiała z brytyjskim tabloidem "The Sun", ale też że Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny nigdy nie wliczała liczby polskich aborcji na Wyspach.

"To sprawa ciągnąca się przez blisko rok, odkąd udzieliłam wypowiedzi polskiej dziennikarce. Gazeta zmanipulowała informacje i podała, że Federacja prowadzi statystykę aborcji w Wielkiej Brytanii. To jednak jest nie prawda" - mówi DZIENNIKOWI Józefowska. "Nie mamy takich danych i w żadnym razie nie możemy potwierdzić, że tych aborcji było aż tyle" - dodaje.