Artur Ciechanowicz: Gdyby miał pan bez zastanowienia wymienić wydarzenie, które symbolizuje upadek komunizmu w Europie, co by to było?
Lothar Probst: Upadek muru berlińskiego.
No właśnie. Jak to jest, że w świadomości Europejczyków właśnie wydarzenia z 11 listopada kojarzą się z końcem komuny, a nie na przykład wcześniejszy Okragły Stół w Polsce, czy Aksamitna Rewolucja w Czechach?
Dlatego, że sam mur berliński też był symbolem. Tylko czegoś innego. Utożsamiał podział Europy na dwa bloki. Siłą rzeczy więc upadek muru musiał oznaczać odejście epoki zimnej wojny do historii.
Według pana więc wydarzenia w innych krajach nie mają znaczenia?
Nic takiego nie powiedziałem. Byłem w Polsce w 1989 r. Bez "Solidarności" nie byłoby przemian w Europie. Tak samo jak nie byłoby ich bez 1956 r. w Budapeszcie, czy 1968 r. w Pradze. To są wszystko kamienie milowe walki z komunizmem. Ale my nie mówimy o datach, tylko o symbolach, czyli o wydarzeniu, które zwięźle opisuje długi proces. I właśnie upadek muru berlińskiego takim wydarzeniem jest.
A dlaczego takim wydarzeniem nie może być np. Okrągły Stół? Jaką przewagę ma mur nad stołem?
Jak już mówiłem mur był symbolem zniewolenia. Jego upadek jest więc automatycznie symbolem wolności. Poza tym, prawda jest też taka, że żyjemy w epoce obrazków. Zdjęcia walących się ścian i ludzi padających sobie w objęcia mimo wszystko wywołują większe emocje niż wizerunek Wałęsy i Rakowskiego.
Lothar Probst - historyk z uniwersytetu w Bremie