Wszystko zaczęło się dziesięć tygodni po jego osiemnastych urodzinach. To był któryś wtorek w październiku 2007 r. Jakub wrócił ze szkoły i ze skrzynki na listy wyjął pismo, które wyglądało na wysłane przez bank. ”Myślałem, że to kolejna reklama pożyczek, które ciągle do nas przychodzą. Tyle tylko, że tym razem list był zaadresowany do mnie osobiście” - opowiada Kuba.

Reklama

Kiedy w końcu otworzył kopertę, nie mógł zrozumieć, o co chodzi. List okazał się bowiem ponagleniem do spłaty długu, który miał rzekomo zaciągnąć dwa miesiące wcześniej. Pod urzędowym pismem podpisał się kierownik lokalnego oddziału firmy SMSKredyt (to firma, która udziela pożyczek przez internet i działa w całej Polsce). Chodziło o 400 zł wraz z odsetkami - w sumie niemal dwa razy więcej.

Jakub, który nigdy żadnej pożyczki od nikogo nie brał, poczekał na powrót matki. Ona także nie miała pojęcia, o co chodzi, więc jeszcze tego samego dnia zadzwonili do SMSKredyt. Telefon odebrał pracownik firmy. ”Nie interesuje mnie, czy pan Jakub brał, czy nie brał pożyczki. Rachunek jest na niego, więc ma zapłacić, bo inaczej będziemy zmuszeni wysłać windykatora” - oświadczył rzeczowo i odłożył słuchawkę.

Następnego dnia Jakub poszedł na policję, która wszczęła postępowanie i szybko ustaliła, że chłopak rzeczywiście pożyczki nie brał. ”Ulżyło mi i uznałem sprawę za skończoną” - wspomina. Dlatego przeżył szok, kiedy po kilku miesiącach dostał od firmy windykacyjnej list z groźbą, że dług jeszcze urósł i jeśli go nie spłaci, do mieszkania wkroczy komornik. Kilku dni później przyszły kolejne pogróżki, tym razem z innej firmy windykacyjnej. ”Byłem przerażony i nie wiedziałem, co robić” - opowiada Kuba. Razem z matką wydzwaniali do windykatorów, przesłali im pismo z prokuratury o umorzeniu śledztwa. Próbowali też po raz kolejny wyjaśnić sprawę w SMSKredyt. Bezskutecznie. Wszędzie powtarzano im: ”Dług jest na pana Jakuba i nie interesuje nas, kto go spłaci”. Matka była tak zdesperowana, że w pewnym momencie zaczęła namawiać syna, by spłacili nieistniejący dług. ”Zacząłem się tym interesować, szukałem w internecie, pytałem specjalistów. Okazało się jednak, że takiego kredytu właściwie nie da się spłacić” - opowiada Jakub.

Reklama

Bo mechanizm stosowany przez lichwiarzy jest bardzo prosty: odsetki rosną w zastraszającym tempie, dlatego firma wysyła powiadomienia o sumie zaległości ze sporym opóźnieniem. Dłużnik płaci, ale okazuje się, że dług znowu urósł o kilkaset złotych. I tak bez końca.

Jakub postanowił działać. Poszedł do kilku kancelarii prawniczych. W jednej z nich dowiedział się, że to, co robi SMSKredyt, jest próbą wyłudzenia pieniędzy. Prawnicy wysłali do SMSKredyt pismo z informacją, że firma działa bezprawnie. Później kolejne. Po trwającej pół roku wymianie listów SMSKredyt przyznał w końcu, że Jakub rzeczywiście nie zaciągnął u nich pożyczki i zrzucał wszystko na bałagan w papierach. Co z tego, skoro za porady prawne Kuba zapłacił w sumie więcej niż wynosił rzekomy dług.

Całą sprawę chłopak przypłacił ciężką chorobą. Trafił do szpitala, musiał wziąć na uczelni urlop dziekański, mimo że zaledwie kilka miesięcy wcześniej dostał się na wydział finansów i zarządzania.

Wyleczył się i wiosną tego roku poczuł, że wszystko idzie ku lepszemu. Cieszył się, że po wakacjach zacznie w końcu wymarzone studia. Był pewien, że uwolnił się od lichwiarzy. Niestety. Kiedy dwa tygodnie temu ze skrzynki na listy wypadło pismo z Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor, omal nie zemdlał. Poinformowano go, że został wpisany do Centralnej Ewidencji Dłużników, za... niespłaconą pożyczkę w SMSKredyt. ”To może mu zniszczyć życie. Kuba chce zostać maklerem giełdowym, a w tym zawodzie musi mieć czyste konto, jeżeli chodzi o finanse. Ta historia może mu uniemożliwić wykonywanie zawodu” - żali się matka. Co gorsza, SMSKredyt ma Jakuba w garści. Bo tylko na wniosek firmy jego nazwisko może być wycofane z listy dłużników. ”To wierzyciel jest odpowiedzialny za dane, które nam przekazuje, i tylko on je może zmienić” - tłumaczy rzeczniczka InfoMonitora Lidia Roman.