MAX FUZOWSKI: "Komiwojażer bierutowskiego systemu" - pisał o Borejszy emigracyjny "Nowy Świat". "Człowiek nadzwyczaj wrażliwy i światły" - dowodził Pablo Neruda. Kim naprawdę był Borejsza?
ERYK KRASUCKI*: Komiwojażerem, bo uciekał się do zagrań niestandardowych, ale pragnął, by polska kultura szybko podniosła się po wojnie. I nie chodziło tylko o propagandę, choć Borejsza był oczywiście uwikłany w system komunistyczny.

Reklama

Dziś powiedzielibyśmy, że stał się magnatem prasowym. Od 1944 r. kierował Czytelnikiem, który poza książkami wydawał "Rzeczpospolitą", "Życie Warszawy", "Przekrój", "Przyjaciółkę", "Szpilki", "Dziennik Zachodni".
I kilkadziesiąt innych tytułów - regionalnych oraz ogólnopolskich. Wszystkie mieściły się w koncepcie kulturalnym Borejszy. Owszem, uważał, że trzeba promować nowy ustrój, ale nie to było głównym celem. On chciał dotrzeć do jak największej liczby czytelników. Poprzez pisma, które prezentują różne punkty widzenia, a przede wszystkim przekraczają "rogatki kulturalne". W tym był idealistą i kontynuatorem dawnej inteligenckiej tradycji. Czytelnik to nie tylko wydawnictwo, ale także projekt oświatowy, z tanimi książkami, podręcznikami do nauki czytania i ludźmi, którzy z poświęceniem docierali do najbardziej zapadłych rejonów kraju.

Wygląda, jakby Borejsza był liberałem. Ale liberałowi nie pozwolono by na budowę największego wydawnictwa w kraju.
Musiał sobie na to zasłużyć. Najpierw, gdy kierował Ossolineum we Lwowie, a później w Moskwie, pracując jako dziennikarz tworzący "Wolną Polskę". Miał poparcie władzy, bo był człowiekiem władzy. Pomysł Czytelnika sprzedał Bolesławowi Bierutowi i przewodniczącemu PKWN Edwardowi Osóbce-Morawskiemu. Obaj weszli do pierwszej rady nadzorczej wydawnictwa. Borejsza był komunistą, ale jego komunizm mocno odbiegał od ortodoksji.

Członek PPR, współorganizator Związku Patriotów Polskich, oficer Armii Czerwonej. Kiedy ktoś taki bierze się za odbudowywanie kultury, można mieć wątpliwości.
Zdobył dzięki temu wiarygodność u ówczesnej władzy. Ale był też człowiekiem, który wykorzystywał sytuację, w jakiej się znalazł, dla realizacji projektu, o którym myślał od lat. Miał kłopoty z tym, co mówi Partia, lecz pozostał lojalny. W przypadku jego lwowskiej działalności można mówić wręcz o kolaboracji z okupantem. Ale ten czas to także obrona wartości, jaką była polskość Ossolineum.

Reklama

I zachowywał przy tym ideową odrębność radzieckiego agenta? Takie podejrzenia też się pojawiały.
I to często. Choćby w "Moim wieku" Aleksandra Wata czy wywiadzie Teresy Torańskiej z Jakubem Bermanem. Jednak twardych dowodów nie ma. W szczątkowej dokumentacji z archiwów radzieckich, którą poznaliśmy, nie pojawia się informacja na ten temat. Ale skoro podczas wojny przesłuchiwał jeńców niemieckich, musiał współpracować z radzieckimi służbami.

Borejsza nie zdołał tego wyjaśnić, podobnie jak stosunków ze swoim rodzonym bratem, Józefem "Jackiem" Różańskim, agentem NKWD i funkcjonariuszem UB, który zasłynął brutalnymi przesłuchaniami ludzi z AK.
Nie wiadomo do końca, jakie relacje ich łączyły. Stawiano tezy, że Jerzy był od głaskania, Jacek od bicia. Nie podejrzewam jednak, by tak to wyglądało.

Ale wpływy Różańskiego Borejsza chyba wykorzystywał?
Wykorzystywał, by bronić swoich współpracowników z Czytelnika. Wyciągać ich z więzienia. Taką wersję przedstawiał Różański w relacji udzielonej Barbarze Fiałkowskiej. Nie wiem, czy był świadomy, czym zajmuje się jego brat. Nie mam pojęcia, czy wiedział, że Różański torturował na przykład Kazimierza Moczarskiego.

Reklama

Chce pan powiedzieć, że Borejsza bujał w obłokach?
Nie do końca. Był politykiem, który potrafił zagrywać ostro. Choćby przy okazji referendum 1946 r. czy wyborów rok później, kiedy bez pardonu atakował Stanisława Mikołajczyka. Nie mamy jednak pewności, czy wiedział, co się dzieje w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Bywał naiwny.

Negowanie zbrodni katyńskiej podczas wojny to też naiwność?
Akurat w tym wypadku nie. To najmniej chwalebny moment jego działalności publicznej, gdy pisał w "Wolnej Polsce" relację z oględzin katyńskich mogił. Zrobił to świadomie. Dlaczego? Może gdyby przyznał, że mordowali Rosjanie, zanegowałby samego siebie. Mówię to jako człowiek, nie historyk.

Jako nastolatek mieszkający w Warszawie Borejsza był syjonistą, po wyjeździe na studia do Francji w połowie lat 20. - anarchistą, po wojnie - komunistą. Trzy dekady - trzy ideologie. Sporo.
Młodzi polscy Żydzi często obierali taką drogę. W jego wypadku brała się ona z poszukiwania możliwości spełnienia. Gdy zdał sobie sprawę, że z komunizmem może dużo zdziałać, porzucił anarchizm. Organizacja komunistyczna była mu potrzebna jako narzędzie do osiągnięcia celu.

Pożądał władzy i wpływów?
Lubił władzę. Ale przecież mógł objąć stanowiska ministerialne, a tego nie zrobił. Bo Borejsza chciał kreować władzę. Jerzy Putrament nazwał go kiedyś w książkowej dedykacji "ministrotwórcą".

Przede wszystkim jednak był twórcą kształtu polskiej literatury po II wojnie światowej. To w założonym przez niego "Odrodzeniu" debiutowali: Julia Hartwig, Jacek Bocheński, Anna Kamieńska.
Był też opiekunem starszych pisarzy: Jarosława Iwaszkiewicza, Juliana Tuwima, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Borejsza stworzył - jak to określił Czesław Miłosz - swoją stajnię w Czytelniku. Zapewniał pisarzom dobre warunki, dbał o ich byt. Ale nie tylko. Okres 1944 - 1948, był czasem - używając terminu samego Borejszy - "rewolucji łagodnej". Szło o dokonanie radykalnych zmian przy pomocy perswazji. W literaturze, publicystyce istniał pluralizm, który skończył się wraz z wprowadzeniem w 1948 r. socrealizmu.

Miłosz pisał o stajni Borejszy, ale czy to nie sami pisarze zabiegali o jego względy?
Dobrze było znać "pana majora", bo mógł pomóc w najprostszych sprawach - załatwić transport, naftę, jedzenie. Takie próby kierowali do niego m.in. Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska czy Stanisław Ossowski. Słynne są jego wyjazdy na Zachód, szukanie kontaktów z pisarzami emigracyjnymi. Próbował ich ściągnąć do kraju, odwoływał się do tęsknoty za ojczyzną. Chciał pokazać, że w Polsce ktoś się nimi interesuje, że mają możliwość tworzenia.

To nie wszystkie jego metody. Arkady Fiedler otrzymał dzięki Borejszy willę. Herling-Grudziński bez ogródek nazywał szefa Czytelnika "arcykoruptorem".
Nie znam więcej tak spektakularnych przykładów jak ten z Fiedlerem.

Borejsza, major Armii Czerwonej, zdeklarowany komunista dogadywał się z Miłoszem, Iwaszkiewiczem. Jak to możliwe?
W przypadku Miłosza było to zbliżenie na gruncie przekonań lewicowych i sprzeciwu wobec przedwojennego modelu kultury zaproponowanego przez prawicę. U Iwaszkiewicza rolę odegrały podobne kwestie, choć przecież był on człowiekiem, który znakomicie współżył z każdą władzą - od Piłsudskiego po Gierka. I Miłoszowi, i Iwaszkiewiczowi teoretyczne, ależ też praktyczne, propozycje Borejszy mogły się podobać. Tak samo Tuwimowi. Ale już Wierzyński i Lechoń pozostali niewzruszeni na jego uroki. A on przede wszystkim chciał być człowiekiem, który da pisarzom możliwość tworzenia.

Mecenasem niczym dawni królowie.
Hołubił twórców. Jego relacje z pisarzami opierały się na szacunku i uwielbieniu.

Równie dobry kontakt miał z partyjną górą. Gdy Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju w 1948 r. zaczynał się sypać, po prostu zadzwonił po pomoc do Jakuba Bermana.
Nie miał wyjścia. Wrocławski kongres, na który Borejsza ściągnął Pabla Picassa, znalazł się w punkcie krytycznym, gdy na mównicy stanął radziecki delegat Aleksander Fadiejew. Zanegował wszystko, co próbowano zbudować, a więc połączenie "nowego" ze "starym", kultury zachodniej i wartości socjalistycznych. Zachodni twórcy chcieli opuścić Wrocław. Borejsza chwycił za telefon. Berman natychmiast zadzwonił do Moskwy, aby uratować kongres. Wtedy Borejsza uświadomił sobie, czym ma być zimnowojenna kultura.

Louis Aragon, Max Frisch, Pablo Picasso, Paul Eluard, Frederic Joliot-Curie. Wybitni twórcy, nobliści przyjechali na zaproszenie Borejszy do Wrocławia. To dowodzi jego wielkich wpływów nie tylko w Polsce, ale i za jej granicami.
Czytelnik miał delegatury na Zachodzie, a Borejsza wiele kontaktów jeszcze z czasów przedwojennych. Picassa namówił przy okazji kongresu na pierwszą w życiu podróż samolotem. Tak wielkie spotkanie intelektualistów więcej już się w Polsce nie powtórzyło. A wszystko wymyślił jeden człowiek. Jednak to, co miało wynieść Borejszę jeszcze wyżej, było początkiem jego upadku. Tuż po zakończeniu kongresu odbyło się plenum sierpniowo-wrześniowe, na którym Gomułka został odsunięty od władzy. Jako główny rozgrywający pojawił się Bierut. Borejsza musiał odejść z Czytelnika. Zaostrzenie kursu partii zbiegło się z wypadkiem, któremu uległ 1 stycznia 1949 r., wracając z balu sylwestrowego u Bieruta. Trzy lata później zmarł.

Pojawiła się hipoteza, że to był zamach.
Znajdziemy ją choćby u Miłosza w "Roku myśliwego", czy w wypowiedziach Ireny Szymańskiej. W samochodzie jechali Kazimierz Petrusewicz, Jerzy Albrecht i Borejsza. Śmierć tych ludzi byłaby nawet na rękę partii. Ale zamach to jedynie luźna hipoteza. Po wypadku Borejsza się zmienił. Zaczął się panicznie bać. W listach do Bermana czy Wandy Jakubowskiej widać jego emocjonalne rozchwianie. Był rozgoryczony, miał dość, ale jednocześnie pozostawał służalczy. Żywy dramat człowieka uwikłanego w stalinizm.

*Eryk Krasucki, historyk. Publikował m.in. w "Odrze", "Biuletynie IPN" i "Pograniczach"