Jest niemal pewne, że Aziz był rzeczywiście uwikłany w morderstwo (choć trudno określić stopień tego uwikłania). Pakistańscy śledczy twierdzą, że jest on wręcz pomysłodawcą porwania i osobiście wydał polecenie zabicia polskiego inżyniera. Wcześniej przedstawiali go naszym dyplomatom jako zaufaną osobę MSW.

Reklama

Według innej wersji sprawa polskiego geologa stała się po prostu pretekstem do uderzenia w ludzi, którzy od lat balansowali między władzami w Islamabadzie a przywódcami talibskimi. A szerzej: ma to być czytelny znak, że w Pakistanie skończył się czas jakichkolwiek pertraktacji między marzącymi o zaprowadzeniu szariackich porządków w całym państwie islamistami a armią i rządem. Od kilku miesięcy na taki zwrot w polityce Islamabadu naciskają Stany Zjednoczone, przekonując, że wszelkie rozmowy i układanie się z talibskimi komendantami to kapitulanctwo, które doprowadzi do upadku państwa i przekształcenia Pakistanu w fundamentalistyczny twór, a w konsekwencji do niepowodzenia najważniejszej operacji wojskowej USA - misji w sąsiednim Afganistanie. Tezę o końcu dobrych czasów dla negocjacji z talibami potwierdzają inne aresztowania ważnych ludzi związanych z federacją Tehrik-e-Taliban Pakistan. Sprawa polskiego inżyniera została wpleciona w kontekst wielkiej polityki.

Szaha Abdul Aziza pogrążyły ubiegłotygodniowe zeznania aresztowanego 16 lipca niejakiego Attaullaha Khana. Po kilkudniowym pobycie za kratkami mężczyzna związany z fundamentalistyczną organizacją Laszkar-e-Dżangwi, który wpadł z grupą ludzi podczas próby przedarcia się do Islamabadu i dokonania w nim zamachów samobójczych - opowiedział, że to właśnie Aziz był mózgiem porwania i morderstwa Stańczaka. Problem jednak w tym, że ten sam Aziz już od końca maja (czyli na ponad dwa tygodnie przed aresztowaniem Khana) był przetrzymywany przez pakistańskie służby specjalne w jednym z mieszkań operacyjnych. Jak przekonują nasi pakistańscy rozmówcy, Aziz pośredniczył w rozmowach między przywódcą Tehrik-e-Taliban Baitullahem Mehsudem a oficerami pakistańskich służb specjalnych ISI (uzawanych za sponsora ruchu talibskiego i przez lata wspierających rebeliantów), którzy sprzeciwiali się wojskowej ofensywie na pasztuńskim pograniczu. Tymczasem klimat polityczny do tego jest najgorszy z możliwych. Dla pułkowników, którzy nie chcą pertraktacji z talibskimi komendantami z pogranicza afgańsko-pakistańskiego, Aziz stał się zbyt niewygodny. Frakcja ugodowców jest w defensywie.



Zawodowy pośrednik z dostępem do ucha Baitullaha Mehsuda

Aziz to wyjątkowo zagadkowa postać. Urodzonego w 1970 roku w Karak w Północno-Zachodniej Prowincji Granicznej mężczyznę trudno jednoznacznie określić mianem polityka, mimo że był deputowanym z ramienia Jamiat Ulema-e-Islam do pakistańskiego parlamentu. Pewne jest natomiast, że od lat, gdy tylko pojawiały się problemy na linii rząd - talibowie, chętnie podejmował się mediacji.

Początek lipca 2007 roku. Pod przekształconym przez talibów w twierdzę Czerwonym Meczetem (w latach 80. był on miejscem, z którego rekrutowali się komendanci antysowieckiego ruchu oporu do wojny w Afganistanie) w samym sercu Islamabadu swój posterunek ustawia pakistańska policja. Studenci szkoły religijnej oburzeni prowokacyjnym zachowaniem mundurowych szykują się do rozprawy ze "sługusami Ameryki", którzy wykonują rozkazy rządzącego wówczas Pakistanem prezydenta Perweza Muszarrafa. W ruch idą bambusowe kije. Kilku funkcjonariuszy zostaje zawleczonych za mury meczetu i wziętych jako zakładnicy. Muszarraf decyduje się na radykalne kroki. W stołecznej dzielnicy G-6 zostaje wprowadzona godzina policyjna, a meczet otaczają doborowe jednostki wojska i antyterrorystów. Szykują się do operacji "Wschód słońca". W walkach o kontrolę nad meczetem ginie w sumie 23 studentów i 61 broniących go rebeliantów. Pakistan kipi.

Reklama

Tuż przed szturmem w rozmowach z zabarykadowanymi islamistami bierze udział... Szah Abdul Aziz. Pod meczetem - co ciekawe, położonym tuż obok siedziby uznawanych za protalibskie służb specjalnych ISI - pojawia się w towarzystwie lidera zdelegalizowanej organizacji Harkatul Mudżahedin Fazlura Rehmana Khaleela i człowieka określanego mianem "prawnika Al-Kaidy" Javeda Ibrahima Parachy.

Konferencja na temat Afganistanu w Haqqanii

Do roli pośrednika w kontaktach między talibskimi rebeliantami i rządem Aziz wraca wiosną tego roku. Według szefa pakistańskiego biura dziennika "Asia Times" Sjeda Saleema Shahzada - Aziz w ostatnich miesiącach był zaangażowany w znacznie bardziej ambitne przedsięwzięcie niż rozmowy o uwolnienie uprowadzonych przez talibów ludzi.



Miał dostarczyć do dowódcy pakistańskiej armii Ashfaqa Parveza Kianiego (przez "Newsweek" określanego mianem 17. najbardziej wpływowej osoby na świecie) - w ramach gestu pojednania - list od lidera federacji Tehrik-e-Taliban Baitullaha Mehsuda. Rzecznik armii zaprzecza istnieniu takiego listu i podaje inną wersję: przy Azizie znaleziono pismo, które Mehsud napisał do byłego szefa ISI - emerytowanego generała Hamida Gula. Według pakistańskiej prasy w liście tym lider Tehrik-e-Taliban dziękuje Gulowi za zaangażowanie na rzecz zawarcia rozejmu między armią a rebeliantami.

Kim jest generał Gul? To jedna z osób w pakistańskim establishmencie wojskowym, która należy do grona dawnych sojuszników USA, a dziś przez Amerykę najbardziej znienawidzonych. Waszyngton oskarża go o związki z Al-Kaidą i najchętniej widziałby go za kratkami. W latach 80. był potrzebny USA do wojny przeciw sowietom w Afganistanie (w tym czasie ściśle współpracował z CIA). Po wycofaniu sił ZSRR spod Hindukuszu miał zbyt dużo kontrowersyjnych pomysłów. To właśnie Gul wymyślił, by już w 1989 roku powołać do życia fundamentalistyczne państwo na południu Afganistanu ze stolicą w Dżalalabadzie i kierowane przez wiernych ISI mudżahedinów, m.in. Gulbuddina Hekmatiara.

Losy Gula i Abdul Aziza zbiegają się w 2001 roku (na kilka miesięcy przed zamachami z 11 września) w Darul Uloom Haqqania - medresie niedaleko Peszawaru prowadzonej przez Sami ul-Haqa nazywanego również "ojcem talibów". Właśnie tam biorą udział w seminarium święconym temu, jak można uratować afgański reżim talibów i ich gościa Osamę bin Ladena przed Amerykanami.

Dziś Sami ul-Haq jest senatorem i oficjalnie odżegnuje się od popierania rebelii talibskiej. Gul znajduje się na liście terrorystów poszukiwanych przez USA. Aziz siedzi w areszcie. Jeszcze przed zamordowaniem Piotra Stańczaka, na przełomie listopada i grudnia 2008, polscy dyplomaci spotkali się z ul-Haqiem, by mówić o perspektywach uwolnienia geologa. W rozmowie z nami syn i zarazem prawa ręka ul-Haqa - Raszid ul-Haq - przekonywał, że jego ojciec potępia porwanie i zabiega o uwolnienie Stańczaka. Raszid potwierdził również swoją znajomość z Abdul Azizem. W przeprowadzonej w ubiegłym tygodniu rozmowie z nim zapewniał natomiast, że Szah Abdul Aziz jest "religijnym muzułmaninem", którego władze próbują uwikłać w brudną sprawę. Gwarancji, że nie był uwikłany w zabójstwo Stańczaka, jednak nie dawał.



Polowanie na zwolenników rozejmu

Aziz to niejedyny z aresztowanych w ostatnim czasie ludzi, którzy działali na rzecz rozejmu między talibami a rządem, a dziś są na cenzurowanym. 26 lutego (dzień przed ogłoszeniem decyzji o zatrzymaniu Aziza) na miesiąc za kratki trafił wpływowy Sufi Muhammad, który w lutym był architektem pokoju w ogarniętej rebelią dolinie Swat. Tamte rozmowy - zakończone zezwoleniem przez prezydenta Asifa Alego Zardariego na zaprowadzenie przez talibów ze Swat prawa szariatu na rządzonych przez siebie terenach - zostały jednoznacznie potępione zarówno przez USA, jak i Europę. Zachód uznał, że Islamabad skapitulował i otworzył drogę do kolejnych ustępstw. Rozejm zresztą nie trwał długo. Po naciskach ze strony USA armia przypuściła ofensywę przeciw talibom pod kryptonimem Czarna Nawałnica. Swat znów pogrążył się w wojnie.

Na celowniku armii jest również inny niedawny sojusznik Islamabadu, a dziś wróg publiczny - Hafiz Saeed. Jego fundacja Jama’at ud’Da’wah jest podejrzewana o związki z organizacją Laszkar-e-Taiba (Armia Pobożnych). Właśnie ludzie z Laszkar mieli zorganizować wyrafinowany kilkudniowy rajd na ponadtrzynastomilionowy Bombaj w listopadzie ubiegłego roku. Ewentualne aresztowanie Saeeda ma być gestem dobrej woli wobec arcywroga Pakistanu - Indii, i dowodem, że Islamabad rozprawia się z terroryzmem.

Pierwsze zdjęcia z doprowadzenia do antyterrorystycznego sądu w Rawalpindi Szaha Abdul Aziza pokazują, w jakim kierunku potoczą się sprawy niedawnych sojuszników rządu w kontaktach z talibami. Jeszcze do niedawna pewny siebie i pozujący na wpływowego gracza Aziz jest skuty kajdanami. Ma na sobie brudne łachmany. Do samochodu eksportują go uzbrojeni policjanci. To koniec epoki ludzi takich jak on. Przynajmniej do czasu, gdy głos mają ludzie naciskający na ostateczną rozprawę z talibami w Pakistanie.