Rzeczywiste zarobki polskich urzędników

15 września do Warszawy mają przyjechać pracownice i pracownicy państwowej sfery budżetowej, aby wziąć udział "Marszu Gniewu na Kancelarię Prezesa Rady Ministrów" i protestować oraz walczyć o uczciwe podwyżki. Dlaczego?

Średnie wynagrodzenie w Polsce to obecnie około 7 tys. zł miesięcznie. Porównajmy to z wymogami Rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 25 października 2021 r. w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych, które przewiduje dwadzieścia kategorii zaszeregowania, różniących się poziomem wynagrodzenia zasadniczego. Najwyższa, dwudziesta kategoria zaszeregowania to 5200 zł, do czego należy jednak doliczyć dodatek stażowy i inne dodatki. Czyli całkiem nieźle, szansa, aby uzyskać, albo nawet przekroczyć średnie wynagrodzenie jest całkiem spora. Ile zatem dostanie naczelnik wydziału, zgodnie z Rozporządzeniem? Zostaje zaliczony do piętnastej kategorii zaszeregowania, czyli 4300 zł. Jest to jednak minimalny poziom wynagrodzenia zasadniczego, który może zostać podwyższony przez samorządowego pracodawcę i z reguły tak się dzieje. Naczelników jest jednak w urzędach kilkunastu, sprawdźmy więc, ile dostają pracownicy. Główny specjalista, bardzo powszechne stanowisko w urzędach samorządowych, to trzynasta kategoria zaszeregowania, czyli 4100 zł., nieco powyżej obecnej płacy minimalnej, a w granicach płacy minimalnej przewidzianej na rok przyszły. Referent prawno-administracyjny to już ósma kategoria zaszeregowania i wynagrodzenie zasadnicze wysokości 3650 zł, czyli całe 50 zł powyżej płacy minimalnej. Trzeba zwrócić też uwagę a to że „prawo” zawarte w nazwie stanowiska jest zobowiązujące, ponieważ referent prawno-administracyjny musi mieć oczywiście wykształcenie wyższe. W praktyce to najczęściej prawo lub administracja, a więc ciężkie studia, niezależnie od uczelni, którą się wybierze – mówi dla dziennika.pl Michał Łyszczarz, ekspert prawa oświatowego i samorządu terytorialnego.

Reklama
Reklama

Urzędniczy muszą chałturzyć: Dorabia bardzo wielu, jeżeli nie większość

Ryszard pracuje w poznańskiej budżetówce od ponad 20 lat. Zaczynał zaraz po studiach, na początku milenium.

Przez całe lata pensja urzędników rosła w takim tempie, że żartowaliśmy, iż podwyżkę dostaniemy, jak płaca minimalna dogoni nasze wynagrodzenia. Aby zatem utrzymać się na rynku, opłacić kredyt, trzeba znaleźć inne źródła finansowania, czyli dorobić i dorabia bardzo wielu, jeżeli nie większość. Dlatego nie znoszę, gdy słychać kolejne głosy o likwidacji „umów śmieciowych”. Gdyby nie umowy o dzieło i umowy zlecenia, nie miałbym jak utrzymać rodziny za wynagrodzenie z urzędu. Dotyczy to zarówno administracji rządowej jak i samorządowej. Kiedy pracowałem w rządówce wszyscy uciekali do samorządów, gdzie było eldorado większe o tysiąc brutto na miesiąc. Obecnie jest dokładnie odwrotnie, bo aktualnie to rządówka jest bogatszym pracodawcą. Nie potrzebuję „stabilności” dodatkowej umowy o pracę, bo ZUS przeje wszystkie pieniądze jakie mu się podrzuci więc uważam, że lepiej sobie poradzę z zarządzaniem nimi niż ta instytucja. Kiedy zatrudniałem się w urzędzie nie zakładałem, że kolejne 20 lat będę pracował również w weekendy, żeby mieć na rachunki. Żeby było jasne, finansowo mam się całkiem nieźle, ale nie dzięki urzędowym płacom – mówi urzędnik.

Budżetówka będzie walczyć o podwyżki

Już 15 września do Warszawy przyjadą pracownicy sfery budżetowej, aby głośno wyrazić swój sprzeciw przeciwko aktualnym urzędniczym płacom. Organizowany przez Forum Związków Zawodowych i Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych piątkowy "Marsz Gniewu" ma być największym protestem tego roku. Organizacje związkowe domagają się 20 proc. podwyżki pensji jeszcze w tym roku i 24 proc. podwyżki w przyszłym roku.