Wzdłuż polskiej granicy z Białorusią rozpościerają się całe zwoje drutu. Ogrodzenie ma długość 186 kilometrów i łączy się z płotem wysokim na 5,5 metra. Metal wrasta w trawę, przechodzi wzdłuż rzek, przedziera się między drzewami. W większości nie jest niczym zabezpieczony, jest więc niezauważalny dla bytujących tam zwierząt. Concertina - drut ostrzowy lub żyletkowy - jest wyrokiem śmierci dla wielu mieszkańców okolicznych lasów.

Reklama

Ich agonia jest długa i bolesna, a na pomoc zwierzęciu najczęściej nie ma żadnych szans. Jak wynika z raportu środowisk prozwierzęcych, do poszkodowanego łosia, sarny czy jelenia przeważnie nie jest wzywany weterynarz, który mógłby skrócić cierpienia. Mija wiele godzin, aż zwierzę osłabnie, przestanie się szarpać i umrze.

Opublikowano szokujący raport

Organizacje pozarządowe postanowiły przyjrzeć się tematowi ochrony granic Rzeczypospolitej i tego, jak zamontowane tam zabezpieczenia wpływają na zwierzęta. Tak oto powstał raport "Concertina zabija 2023-2024", który stworzono we współpracy Fundacji Niech Żyją! z Siecią Obywatelską Watchdog Polska, Fundacją Lex Nova, Stowarzyszeniem Dzika Inicjatywa, Fundacją Albatros i Stowarzyszeniem Nasz Bóbr.

Reklama
Materiały prasowe
Reklama

Z dokumentu, który otrzymała nasza redakcja, płyną smutne wnioski związane z poczuciem odpowiedzialności za cierpienie leśnych zwierząt. Wychodzi bowiem na to, że "nikt nie gromadzi rzetelnych informacji o skali problemu, nikt nie wie, ile dokładnie zwierząt, w tym także gatunków podlegających ochronie, poniosło śmierć czy zostało rannych w drucie żyletkowym. Mało tego: żaden organ państwowy nie wykazał się zainteresowaniem" - czytamy w raporcie.

"Ogromnym problemem jest to, że niemal żadna instytucja publiczna nie uważa się za właściwą do udzielania pomocy zwierzętom rannym w concertinie i ponoszenia z tym związanych kosztów" - napisali autorzy dokumentu.

W zasiekach umierają zwierzęta. Długo i w męczarniach

Raport opatrzony jest o drastyczne zdjęcia. Widać na nich porozpruwane drutem brzuchy łosi, okrwawione nogi saren i pływające w rzece, zaczepione o concertinę zwłoki rogatego jelenia. Fotografie są tak drastyczne, że zdecydowaliśmy się ich nie publikować.

- Zwierzęta wpadające w drut żyletkowy tną się nim tak głęboko, że często dochodzi do otwarcia jamy brzusznej i wytrzewienia czyli wypadnięcia narządów wewnętrznych przez ranę. Jest to potworny ból - wskazała Anna Gdula, lekarka medycyny bólu. - Najgorsze jest to, że zwierzę zaplątane w tę śmiertelna pułapkę wpada w panikę, próbując się uwolnić rozcina się coraz głębiej. Do bólu fizycznego dołącza cierpienie psychiczne, potęgowane przez strach. Brak możliwości ucieczki jest jednym z najsilniejszych stresorów w świecie zwierząt - podkreśliła.

Ile zwierząt wpada w pułapkę?

W odpowiedzi na prośbę autorów raportu o informację w sprawie poszkodowanych zwierząt, Nadleśnictwo Krynki zgłosiło, że siedem łosi padło ofiarą zasieków (dorosłych i młodych osobników). Z kolei Nadleśnictwo Żednia poinformowało o dwóch młodych łosiach, które zginęły. Nadleśnictwo Waliły nie udzieliło odpowiedzi na pytania zadane w ramach dostępu do informacji publicznej. Koło łowieckie Bóbr, które zarządza obwodem łowieckim numer 227, znalazło dwa martwe łoszaki w miejscowości Kondratki. Pozostałe koła łowieckie nie zgłosiły żadnych tego typu incydentów.

Podane statystyki nie oddają jednak pełnego obrazu.

"Nieoficjalnie funkcjonariusze Straży Granicznej i żołnierze mówią o tym, że zwierząt w drucie jest znacznie więcej. Anonimowi informatorzy mówią również o śladach pokaleczonych wilków" - czytamy w raporcie.

Próby ratunku zwykle kończą się fiaskiem

Ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt w Wiejkach dwoił się i troił, by uratować przywiezione do nich zwierzęta, które wpadły w siatkę z żyletkami.

- Pierwsza była łania w ciąży, którą przez kilka godzin wydobywaliśmy z drutu żyletkowego, stojąc w rzece, gdyż inaczej nie było dostępu do zwierzęcia - mówił Marek Michałowski z Dzikiej Inicjatywy. Dodał, że łania zmarła. - Udało się natomiast uratować małego łoszaka, który razem z matką w listopadzie minionego roku zaplątał się w drut. Straż Graniczna wezwała nas na pomoc i wspólnie przecinaliśmy druty, żeby dostać się do ciężko poranionych zwierząt - relacjonował Marek Michałowski. - Niestety, łoszy nie udało się wyciągnąć z concertiny. Nie było żadnego sposobu na to, żeby jej pomóc, gdyż nie było z nami weterynarza, który mógłby skrócić jej cierpienia - podkreślił działacz.

Materiały prasowe

Wskazał, że łoszak miał więcej szczęścia. - Młodego natomiast udało się przyśpić, wydobyć z pułapki i donieść kilkaset metrów w błocie do kolan do samochodu. W wielu przypadkach jednak nie ma żadnej szansy na pomoc zwierzętom, które wpadają w drut ostrzowy. Concertina przecina im skórę, mięśnie i narządy wewnętrzne, niemal szatkuje je na części i zwierzęta umierają w okropnych męczarniach - zaznaczył aktywista z Dzikiej Inicjatywy.

Puszcza Białowieska przecięta drutem

Zwoje concertiny przechodzą również wzdłuż zapory na terenie Puszczy Białowieskiej - także przy rezerwacie ścisłym. Jak wskazano w opisywanej publikacji, aktywiści pomagający imigrantom w okolicy trafiali na kości zwierząt leżące w pobliżu drutu. Przez to jednak, że po puszczy jest trudno się poruszać i obowiązuje zakaz wstępu na teren rezerwatu, odnalezienie żywych lub martwych zwierząt graniczy z cudem.

- W wielu miejscach drut concertiny leży w wodzie, albo jest obrośnięty roślinnością. Zwierzęta wpadają w niego podczas ucieczki w przypadku spłoszenia, podczas prób dostania się do wodopoju albo zwykłej migracji. Dostajemy informacje od osób, które od kilkunastu lat prowadzą monitoring przez fotopułapki, opowiadają nam jak migracja z powodu drutu zwierząt całkowicie zamarła - mówiła naszej redakcji Izabela Kadłucka, prezes koalicji Niech Żyją!.

"Jak widać z rozbieżności pomiędzy informacjami otrzymanymi od Białowieskiego Parku Narodowego, nadleśnictw i gmin a informacjami zdobywanymi nieoficjalnie, przypadki zwierząt, które wpadły w śmiertelną pułapkę drutu, są z jakiegoś powodu ukrywane" - czytamy w raporcie. Jego twórcy wysnuwają tezę, że poszkodowanych zwierząt było znacząco więcej niż tych, o których udało im się dowiedzieć oficjalnie.

Izabela Kadłucka: Państwo poświęciło zwierzęta

Jak wskazała prezeska Niech Żyją!, opisane w raporcie przypadki cierpienia i śmierci dzikich zwierząt w concertinie na granicy z Białorusią to jedynie wierzchołek góry lodowej. - Mieszkańcy pogranicza czy mundurowi pilnujący granicy nieoficjalnie mówią o bardzo wielu takich sytuacjach, jednak nie wiedzą, nie chcą wiedzieć bądź udają, że nie wiedzą ci, którzy wiedzieć powinni. Państwo nie interesuje się tymi zwierzętami i poświęciło je dla zabezpieczenia granicy. Tymczasem człowiek jest w stanie poradzić sobie z drutem żyletkowym, a zwierzęta nie. One nie mają żadnych szans w kontakcie z concertiną, żadnych możliwości, żeby przewidzieć zagrożenie. Żadna metoda uczenia się, przewidywania, kojarzenia, żaden mechanizm nie pozwala im na uniknięcie zagrożenia - podkreśliła działaczka.

Potrzebna debata. Eksperci o rozwiązaniach

- Apelujemy do polityków o podjęcie debaty jak zapewnić bezpieczeństwo polskiej granicy w sposób, który nie będzie zagrożeniem dla zdrowia i życia zwierząt. Rozumiemy potrzebę ochrony polskich granic, ale zabezpieczenie granicy nie powinno wyrządzać tak okrutnej krzywdy dzikim zwierzętom - stwierdziła Izabela Kadłucka.

Jak można poprawić sytuację? Marcin Kostrzyński, wiceprezes Niech Żyją! zaproponował alternatywne rozwiązanie dla concertiny – Oczywiście, można uprzątnąć zasieki, ale na to najwyraźniej nie ma woli politycznej. Możemy jednak dać zwierzętom szansę. Wystarczy rozciągnąć po obu stronach zasieków pastuch elektryczny, który będzie odgradzał zwierzęta od strasznej pułapki. Zwierzęta są mądre. Jeśli raz dotkną drut, który porazi je prądem, nie powtórzą tego, obojętnie, czy będzie to zwykły drut czy żyletkowy. Nie dam gwarancji, że będzie to w stu procentach skuteczne rozwiązanie, ale jeśli uda nam się dzięki temu zmniejszyć ilość niewinnych ofiar concertiny, warto to zrobić - podkreślił.

CAŁOŚĆ RAPORTU DO PRZECZYTANIA TUTAJ