22 stycznia DZIENNIK opublikował tekst "Nie pytali mnie, rozkazywali". Leszek Kraskowski opisał w nim, co Aneta Krawczyk zeznała w prokuraturze o wykorzystywaniu jej przez liderów Samoobrony. Tekst opowiadał nie tylko o dramacie bohaterki seksafery, ale również o kulisach działania Samoobrony. Pomijał drastyczne fragmenty zeznań.
Zeznania Anety Krawczyk dziennikarz znalazł w aktach sprawy dotyczącej podejrzanych finansów Samoobrony w sądzie w Tomaszowie Mazowieckim. Miał zgodę na wgląd do tych akt. Były jawne, nieobjęte klauzulą tajemnicy.
>>>Zeznania Leppera w seksaferze będą tajne
Te same jawne zeznania Anety Krawczyk, które znajdowały się w sądzie w Tomaszowie, zostały utajnione w innym procesie dotyczącym seksafery w Piotrkowie Trybunalskim. O tym jednak Leszek Kraskowski dowiedział się dopiero wczoraj - od policji.
>>>Sąd Najwyższy zmniejsza wyrok w seksaferze
I nie wiadomo, dlaczego te same zeznania Anety Krawczyk znalazły się w dwóch sprawach - raz jako jawne, drugi raz jako tajne. I dlaczego Kraskowski dostał za to zarzut.
W środę dziennikarz został wezwany do komisariatu na warszawskim Mokotowie. Powód? Policja pod nadzorem prokuratury prowadzi sprawę "dotyczącą rozpowszechniania treści zeznań Anety Krawczyk w gazecie codziennej DZIENNIK w dniu 22 stycznia". Po południu dziennikarz usłyszał zarzuty z artykułu 241 kodeksu karnego. Prokuratura zarzuca mu, że bez zezwolenia rozpowszechnił publicznie wiadomości z tajnej rozprawy. Grożą za to dwa lata więzienia.
"To niespotykane" - mówi Radosław Baszuk, znany warszawski karnista. "Jeżeli akta były dostępne w sądzie, to dziennikarz mógł je wykorzystać. Ta sprawa z hukiem upadnie w sądzie, jeśli w ogóle do niego trafi" - podkreśla.
Co ciekawe, prokuratura zaczęła tropić dziennikarza po doniesieniu sędzi Magdaleny Zapały-Nowak z Piotrkowa, a także ... obrońców Stanisława Łyżwińskiego i Andrzeja Leppera.
Katarzyna Dobrzańska, szefowa prokuratury na Mokotowie (to jej podwładni prowadzą sprawę), nie chce komentować śledztwa. "Postanowienie o postawieniu zarzutów wydała policja, prokuratura tylko nadzoruje tę sprawę" - ucina.
Centrum Monitoringu Wolności Prasy i Helsińska Fundacja Praw Człowieka zapowiedziały wczoraj, że będą monitorować śledztwo przeciwko reporterowi. "To przerzucanie odpowiedzialności za błędy urzędników na obywateli. Dziennikarz, który dostał akta, nie ma obowiązku weryfikowania profesjonalizmu prokuratora, który je wysłał do sądu" - tłumaczy Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.