KAMILA WRONOWSKA: Pułkownik Ryszard Kukliński agentem GRU – tak mówił w wywiadzie dla DGP gen. Czesław Kiszczak. Co pan na to?
JÓZEF SZANIAWSKI*: Kiszczak ma uraz z powodu Kuklińskiego, bo ten go wykiwał. Ale żeby sugerować, że był agentem GRU? Nie ma na to dowodów. Poza tym oznaczałoby to, że mylił się cały wywiad USA oraz sam prezydent Ronald Reagan, który dał płk. Kuklińskiemu złoty medal za uratowanie świata przed III wojną światową. Kiszczak powinien się raczej zająć swoim życiorysem. On to ukrywa, ale jest pewne na 95 proc., że co najmniej raz stał na czele plutonu egzekucyjnego.

Reklama

Kiedy?
W 1949 r., kiedy był szefem zbrodniczej stalinowskiej Informacji Wojskowej Marynarki Wojennej na Oksywiu. Wtedy odbył się tzw. proces komandorów, czyli grupy oficerów polskiej Marynarki Wojennej, którzy nieopatrznie wrócili z Londynu do Polski. Wielu z nich siedziało w więzieniach, a kilkunastu zostało rozstrzelanych, m.in. na lotnisku Babie Doły w Gdyni. Kiszczak brał w tym udział jako 25-letni oficer, już w randze komandora. Chciał się wykazać przed swymi sowieckimi przełożonymi z GRU, którzy w 1946 r. mianowali go zastępcą attache wojskowego w Londynie. Rosjanie nazywali go "Czekiszczak"!

Ma pan na to dowody?
Dowody są tajne. Znajdują się w archiwum Informacji Wojskowej, które nie zostało przekazane IPN. Choć powinno.

Gdzie jest to archiwum? Przy ulicy Oczki w Warszawie, gdzie była siedziba Informacji Wojskowej?
Tego nie wiem. Ale znam numery akt Kiszczaka. Wracając do Kuklińskiego...

Reklama

Kiszczak powołuje się na wywiad radzieckiego attache wojskowego w Warszawie Jurija Ryliewa, w którym ten powiedział, że Kukliński to radziecki agent.
Strona sowiecka nigdy tego nie potwierdziła: ani marszałek Wiktor Kulikow, ani gen. Witalij Pawłow, ani gen. Anatolij Gribkow, ani inni dowódcy Układu Warszawskiego. Powiedział to tylko Ryliew. Może po pijaku? Rosjanie sami wręcz przyznali, że Kukliński, przekazując Stanom Zjednoczonym cenne materiały, spowodował w Moskwie wielkie straty. William Casey, szef CIA, pisał w raporcie do prezydenta USA: "Nikt na świecie w ciągu ostatnich 40 lat nie zaszkodził komunizmowi tak jak ten Polak".



Zdaniem Kiszczaka materiały od Kuklińskiego były bezwartościowe, bo dotyczyły jedynie Sztabu Generalnego. Wszystkie cenne dokumenty, np. dotyczące III wojny światowej, miały się znajdować w Moskwie.
Bzdura. Kukliński był oficerem łącznikowym między dowództwem Wojska Polskiego a dowództwem armii sowieckiej. Miał dojścia do marszałka Kulikowa i Dmitrija Ustinowa (minister obrony ZSRR – red.). Takich kontaktów nie mieli nawet generałowie armii sowieckiej. I Kukliński to wykorzystał. Dostarczył Amerykanom dane, co Rosjanie planowali w pierwszych dniach ewentualnej III wojny światowej! Tam były wszystkie najważniejsze punkty dowodzenia w Związku Radzieckim.

Reklama

Dlaczego radziecka wierchuszka zaufała akurat jemu?
Uznanie Kukliński zdobył jeszcze w 1973 r. podczas największych w historii manewrów Układu Warszawskiego. Nad wielką polową mapą ćwiczono atak na Europę Zachodnią. Ustawiano strzałki, chorągiewki. I coś się nie spodobało marszałkowi Ustinowowi, ministrowi obrony Związku Radzieckiego. Zaczął krzyczeć. Objechał wszystkich marszałków, generałów. Nagle na mapę wszedł jakiś człowiek, bez butów, i zaczął poprawiać te strzałki i chorągiewki. To był Kukliński. Ustinow na oczach całego sztabu podszedł do niego, poklepał i powiedział: "Wot mołodiec". Od tego czasu był postrzegany jako zaufany człowiek samego Ustinowa, prawej ręki Breżniewa.

To wystarczyło?
Na tyle, że zaraz potem wysłano Kuklińskiego do Akademii Sowieckich Sił Zbrojnych im. marszałka Woroszyłowa. Do tej akademii nie wysyłano pułkowników. Trzeba było być co najmniej generałem brygady. Jego wysłali, bo był poza wszelkimi podejrzeniami. Trafił na elitarny "kurs strategiczny", zresztą razem z Kiszczakiem. Mieszkali w jednym pokoju. Kukliński nawet napisał Kiszczakowi pracę dyplomową na temat strategii wojskowych.

Dlaczego napisał mu pracę?
Bo on był człowiekiem niesłychanie uczynnym, tytanem pracowitości. Sam gen. Jaruzelski mówił o nim, że to mrówka. Kukliński bardzo często jeździł do Jaruzelskiego późnym wieczorem, a nawet w nocy, i przywoził mu różne dokumenty.



Kukliński z Kiszczakiem byli przyjaciółmi?
Wiem, że bardzo się przyjaźnili. Nawet na dziewczyny w Moskwie razem chodzili. Kiszczak lubił z nim chodzić, bo Kukliński miał powodzenie u kobiet. Kuklińskiego bardzo lubiła moja była żona. I ja kiedyś ją zapytałem: "Halinka, co on takiego ma?". A ona tak po babsku mi odpowiedziała: "On jest bardzo ciepły". I za to go kobiety lubiły, także żony radzieckich generałów. Kukliński przywoził im z Polski rajstopy, staniki, u nich takich rzeczy nie było.

Kobietom w ogóle nie przeszkadzało, że był niskim mężczyzną, podobnie zresztą jak Kiszczak. Kukliński nawet specjalnie nosił czapkę na bakier, bo to go trochę podwyższało. Z kolei Kiszczak wkładał buty na obcasie. Krawiec szył mu spodnie tak, że tego obcasa nie było widać.

Kukliński wiele ryzykował, współpracując z USA. Dlaczego się na to zdecydował? W Polsce czekała go kariera.
Rzeczywiście, mógł zrobić wielką karierę, nie potrzebował ryzykować. Pracował na niesłychanie ważnym stanowisku, miał zostać generałem, jeździłby na polowania z Kiszczakiem, piłby z nim koniak. Ale postawił wszystko na jedną kartę. Dlaczego? Były trzy motywy. Pierwszy: wiedział, że w Polsce jest broń atomowa i to grozi zagładą Polski. Drugi: masakra w grudniu 1970 r. ludności cywilnej na Wybrzeżu przez bojowe jednostki Wojska Polskiego, które miały służyć do obrony Polski. A z czołgów i broni maszynowej żołnierze strzelali do bezbronnych ludzi. Trzeci: całkowita zależność od Rosji. On Rosjan nienawidził, a oni go kochali, uchodził wśród sowieckiej generalicji za najmłodszego i najzdolniejszego polskiego sztabowca. W rzeczywistości był Konradem Wallenrodem XX wieku.

Kukliński kierował się czystym patriotyzmem? A może względy finansowe też odegrały znaczenie?
Wyłącznie z pobudek patriotycznych. Z jego strony nie było jakiegokolwiek zainteresowania pieniędzmi. Nawet sąd, który skazał go na karę śmierci i degradację, nie dopatrzył się w jego działaniu żadnych pobudek materialnych.



Ale ci, co uważają Kuklińskiego za zdrajcę, twierdzą, że dziwnie szybko się wzbogacił. Miał dom, jacht, podobno też niezły samochód...
Ta willa to tak naprawdę był segment. Takich samych segmentów w kwadracie ulicy Rajców, Burmistrzowskiej, Wójtowskiej i Kościelnej jest 42. Jeden należał do Kuklińskiego. Powstaje bardzo niebezpieczne pytanie: jeżeli Kukliński kupił to za srebrniki amerykańskie, to za jaką walutę kupili identyczne segmenty jego sąsiedzi, np. gen. Hermaszewski. Może za ruble sowieckie? A za co swoje wille kupili gen. Kiszczak czy Jaruzelski? W Sztabie Generalnym założył jachtklub. Został jego prezesem. A jacht należał do sztabu. W 1980 r. rozbił się o falochron. Miał być zezłomowany, ale Kukliński go wtedy kupił za jakieś psie pieniądze. Jednak już nie zdążył go wyremontować. Z kolei samochód to był 11-letni opel. Kukliński musiał go ciągle naprawiać. Kupił go okazyjnie. Jego lepszym samochodem była służbowa czarna wołga.

Kukliński przekazał Amerykanom plany wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Dlaczego USA nic nie zrobiły z tą wiedzą?
Po pierwsze Kukliński wiedział, że jest planowany stan wojenny. Nie znał jednak ostatecznej daty. Bo ona zapadła w ostatniej chwili – w grudniu. A wtedy był już w Stanach. Poza tym co Amerykanie mogli zrobić? Wysłać komandosów? Zrzucić bombę atomową na Kreml? Mogli ostrzec liderów "Solidarności". Kilkudziesięciu ludzi by się gdzieś ukryło. A gdzie ukryłaby się reszta? Ostrzeżenie wszystkich oznaczałoby, że to, co się stało w kopalni Wujek, miałoby miejsce we wszystkich wielkich zakładach w Polsce. Polałaby się krew. Kierownictwo amerykańskie rozważało takie zagrożenia. Amerykanie zdecydowali się ostatecznie postawić bardzo twarde warunki ZSRR i gen. Jaruzelskiemu. Podjęli maksymalne działania dyplomatyczne.

Jakie?
Wprowadzili kompletną izolację na kontakty zagraniczne gen. Jaruzelskiego, Kiszczaka, na cały WRON. Na arenie międzynarodowej stali się zupełnie bezradni.



Według IPN gen. Jaruzelski tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego prosił ZSRR o pomoc militarną.
Stan wojenny planowany był od 5 września 1980 r., czyli tydzień po podpisaniu układu w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu z "Solidarnością". Pierwsza wersja planu była rozważana w gabinecie szefa WSW gen. Kiszczaka. Ta sama władza ludowa, która podpisała układ, szykowała się do zbrojnego spacyfikowania tych, z którymi siedziała przy stole. Natomiast decyzja, że stan wojenny jest już nieunikniony, została podjęta przez Stanisława Kanię i gen. Jaruzelskiego w wagonie kolejowym w Brześciu nad Bugiem po sowieckiej stronie o 3 nad ranem 9 kwietnia 1981 r. Żądali od Związku Radzieckiego pomocy. Domagali się od marszałka Ustinowa i szefa KGB Andropowa, by do Polski wkroczyły oddziały sowieckie. Rosjanie jednak odmówili.

Ostateczna data została przyjęta w nocy z 8 na 9 grudnia 1981 r. Wpływ miały warunki meteorologiczne zapowiadane na weekend: kilkunastostopniowy mróz i obfite opady śniegu. I wtedy w grudniu Kulikow po raz kolejny Jaruzelskiemu odmówił. Rosjanie nie byli zainteresowani, by wprowadzać wojsko do Polski, bo tam już stacjonowały wojska sowieckie. W każdej chwili mogły one ruszyć do akcji. Zresztą na konferencji w Jachrance w 1997 r. Kulikow powiedział głośno, że interwencja militarna Rosjan była wykluczona. Na co gen. Jaruzelski krzyknął po rosyjsku do niego: "Po co to mi robisz?!".

Mówi pan, że Kukliński nie znał daty wprowadzenia stanu wojennego. A to, że uciekł do USA na miesiąc przed stanem, to przypadek?
Nie. Na początku listopada, na odprawie w Sztabie Generalnym zastępca szefa sztabu gen. Jerzy Skalski powiedział: "Towarzysze, wśród nas jest zdrajca". Ale nie wiedział kto. Powiedział, że Rosjanie wykluczają Jaruzelskiego, Kiszczaka i Siwickiego. Podejrzanych pozostało już tylko sześciu. Generałowie: Skalski, Szklarski, Puchała. Pułkownicy: Wit, Kukliński. I jeszcze jakiś jeden. Kukliński zdał sobie sprawę, że drogą dedukcji dojdą do niego. Dlatego poprosił o pomoc Amerykanów.



Czym zdekonspirował się "zdrajca"?
Jak Karol Wojtyła został wybrany na papieża w 1978 r., prof. Brzeziński przyjechał do Rzymu i w imieniu prezydenta Cartera obiecał papieżowi, że będzie miał dostęp do wszystkich spraw, które mogą go interesować, w tym do spraw dotyczących Polski, o których Ameryka będzie tylko w stanie go poinformować. I tak się stało. Wśród dokumentów, które otrzymywał papież, były raporty Kuklińskiego. Oczywiście Ojciec Święty nie wiedział, kto jest ich autorem. Prawdopodobnie kiedy Jan Paweł II leżał po zamachu w klinice Gemelli we wrześniu 1981 r., jeden z takich raportów Kuklińskiego na temat możliwości wprowadzenia stanu wojennego został wysłany do Rzymu. A że papież był w klinice, dokument trafił do watykańskiego sekretariatu, a stamtąd do Moskwy. A z Moskwy do Warszawy.

Dla pana Kukliński to bohater. Ale wielu uważa go właśnie za zdrajcę.
Ci, co uważają go za zdrajcę, zawsze mówią, że Kukliński złamał przysięgę. Tylko jakimś dziwnym trafem nie chcą powiedzieć, jaka była treść tej przysięgi. A tam było czarne na białym: "dochowanie wierności Armii Radzieckiej i innym bratnim armiom Układu Warszawskiego". Tak, tę przysięgę Kukliński złamał. Natomiast gen. Jaruzelski, gen. Kiszczak i inni chcą dochować dziś jeszcze przysięgi na wierność nieistniejącego już ZSRR. To oni są zdrajcami!

Pana też niektórzy uważają za zdrajcę. A wszystko przez list, który napisał pan w 1985 r. do gen. Edwarda Poradki. Napisał pan m.in., że nie był pan i nie jest wrogiem Polski Ludowej, że współpraca z Radiem Wolna Europa to pana życiowy błąd i że chce się pan zrehabilitować.
To jest fałszywka. Manipulacja.

Nie napisał pan tego listu?
Oczywiście, że nie!



To kto go napisał?
Mieli dosyć specjalistów. Tak jak z Kuklińskiego próbują zrobić agenta GRU, tak ze mnie próbują zrobić agenta bezpieki. To są stare ubeckie metody.

Czyli według pana list jest w stu procentach fałszywką?
Tak.

I nikt panu tego listu nie dyktował?
Dyktowali.

Czyli napisał pan ten list!
List się pisze, siedząc w domu z własnej woli. A jak się siedzi na sześciu metrach kwadratowych więziennej celi na Rakowieckiej, obok jest dwóch oficerów bezpieki i mówią: "napisz to, napisz to, napisz to", i oni później z tego robią kompilację, to jest co innego. Pani powiedziała, że ja to napisałem. A ja tego nie napisałem. Ja zostałem do tego zmuszony.

Nie wszyscy dawali się zmusić do pisania takich listów.
Bo nie wszyscy siedzieli.

Mam na myśli tych, którzy siedzieli.
A kto siedział?

Na przykład Władysław Frasyniuk.
Nie wiem, każdy odpowiada za siebie.

Wstydzi się pan dziś, że dał się pan złamać?
Nie wiem, czy się dałem złamać.

A co pan dostał w zamian za list?
Nic. Ale mówili mi wtedy, że jak napiszę, to dostanę mniejszy wyrok. Oczywiście nie mówili tego wprost. Groziła mi kara śmierci. Jest mała różnica między mną a Frasyniukiem czy Michnikiem. Oni nie odpowiadali z art. 124 par. 1 zagrożonego karą śmierci. Dzisiaj jestem dumny z tego, że naczelny prokurator wojskowy "wycenił" moją działalność konspiracyjną na 15 lat więzienia, pisząc w akcie oskarżenia, że "swą działalnością oskarżony Szaniawski godził w same fundamenty PRL". Ale wtedy dosłownie trzęsły mi się nogi przed sądem stanu wojennego.

*Józef Szaniawski
historyk, publicysta, były pełnomocnik płk. Ryszarda Kuklińskiego w Polsce