Ireneusz Krzemiński, socjolog

Jestem trochę zdziwiony, że ministerstwo przygotowuje plan reform szkolnictwa wyższego, zanim jeszcze rozpoczęło dyskusję ze środowiskiem naukowym. W rozmowie z minister Kudrycką sugerowałem, by taką dyskusję nad rządowymi propozycjami przeprowadzić: żeby raz potraktować naukowców z powagą. Niestety od pewnego czasu traktowano naukowców zupełnie niepoważnie: nawet Ministerstwo Nauki powołano jakby chyłkiem, bez publicznej dyskusji z głównymi zainteresowanymi.

Reklama

Usprawiedliwieniem dla pani minister może być to, że ministerialny projekt to dopiero wstępne założenia przedkładane jako podstawa do dalszej czy też prawdziwej dyskusji w środowisku naukowym. A dyskusja wydaje się konieczna, tym bardziej że ogólne wrażenie jest takie, że w założeniach reformy przeważa pragmatyka – sprawy zarządzania i finansowania, bez nacisku na rzecz podstawową: jakość nauczania i standard uniwersyteckiej edukacji. Odnosi się wrażenie, że na dalszy plan spada troska o to, by polska nauka weszła na światowy rynek wiedzy, na którym dziś niemal się nie liczy. A to niepokoi w czasie, gdy mamy poważny problem rozbudowanego systemu prywatnych uczelni, w których poziom nauczania często jest zatrważająco niski, a celem zasadniczym jest maksymalizacja zysków. Wiele z tych uczelni ma rosnące problemy z rekrutacją nowych studentów – warto tę sytuację wykorzystać, aby pomóc w stworzeniu szkół wyższych na właściwym poziomie uniwersyteckiej edukacji. W przedstawionych założeniach cieszy natomiast np. dążenie do przebudowy systemu stypendialnego, tak by jak najsilniej wspierać aspiracje młodzieży wiejskiej. Na moich zajęciach nie widziałem prawdziwego syna rodziny rolniczej od ponad 20 lat. Mam nadzieję, że to się nareszcie zmieni.

Istotna jest też zawarta w ministerialnym projekcie kwestia powiązania przemysłu, czy szerzej: gospodarki z nauką. Tylko że stwierdzenie o „dualizmie kształcenia: teoretycznego w uczelniach, praktycznego w firmach” przypomina raczej slogany z lat realnego socjalizmu. Wydaje mi się jednak, że należy pójść w tym kierunku, szukając bardziej kompleksowego sposobu powiązania gospodarki z nauką i szkolnictwem wyższym.

Reklama

Łukasz A. Turski, fizyk

Od 1989 r. wiadomo, że reforma studiów wyższych i badań naukowych jest w Polsce niezbędna. Początki były obiecujące, niestety wraz z końcem rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego wszystko się rozmyło i do dziś w rozmyciu trwa, mimo licznych nacisków części środowiska naukowego, które dąży do zmian. Projekt ministerstwa szkolnictwa jest przykładem rozmywania. Jest on kolejnym etapem sporu o to, czy system szkolnictwa wyższego i badań naukowych ma być zbudowany tak, by przyszłe pokolenia Polaków nie zagubiły się w nadchodzącej (kiedy? Nie wiem, ale nadchodzącej z pewnością) rewolucji naukowej i technologicznej na świecie, czy też ma przede wszystkim koić zszargane nerwy sfrustrowanych adiunktów. Niestety założenia zespołu ekspertów MNiSW skłaniają się ku tej drugiej wersji. To bardzo źle, bo Polsce oczywiście potrzeba jest więcej pracowników naukowych, ale potrzeba przede wszystkim dobrych pracowników naukowych. Każdy element reformy musi służyć jednej rzeczy i jedynemu celowi: podnoszeniu jakości kształcenia i prowadzenia badań. Wszystko inne jest kojeniem nerwów frustratów.

Marksistowska zasada, że ilość przechodzi w jakość nie sprawdziła się nigdy i nigdzie: ani w produkcji papieru toaletowego, ani tym bardziej w prowadzeniu badań. Ten projekt nie służy podniesieniu jakości nauki. Po pierwsze dąży do ograniczenia autonomii szkół wyższych, po drugie – poprzez zniesienie habilitacji – zmierza do zamazania różnicy między wysokiej jakości szkołami państwowymi i nielicznymi prywatnymi a tandetnymi, pożal się Boże, uczelniami prywatnymi europeistyki i hotelarstwa. Wreszcie sformułowany jest z punktu widzenia kierunków, w których nie prowadzi się badań naukowych. A przecież podniesieniu jakości badań powinna służyć reforma! Nie znajdziemy też wśród założeń reformy choćby próby odpowiedzi na pytanie, co zrobić z konstytucyjnym przepisem o bezpłatności studiów. Jeżeli czemuś ten zbiór pobożnych życzeń służy, to na pewno nie podniesieniu jakości polskiej nauki.

Reklama

Jan Hartman, etyk

Z częścią założeń wielkiej reformy pani minister Kudryckiej się zgadzam, z częścią nie, a części nie rozumiem. Nie rozumiem, co pani minister ma na myśli, mówiąc o wprowadzeniu kadencji stanowisk kierowniczych na uczelniach. Przecież stanowiska kierownicze są kadencyjne. Być może chodzi o kierowników zakładów, która to funkcja czasami pełniona jest dożywotnio. Tu faktycznie byłoby jakieś pole do zmian. Nie zgadzam się też z propozycją likwidacji habilitacji. Nie przekonuje mnie w tej kwestii tłumaczenie, że w wielu krajach, gdzie nauka postawiona jest wysoko, habilitacji nie ma. Są tam bowiem procedury analogiczne do naszej habilitacji, tylko nazywane inaczej. Prawie wszędzie jest tak, że w środkowym okresie kariery naukowej naukowcy przechodzą weryfikację stabilizującą zatrudnienie i przynoszącą im uprawnienia do prowadzenia doktoratów – nie ma znaczenia, jak się taka procedura nazywa. Jeśli zmniejszymy i tak już mocno ograniczone wymagania stawiane przyszłym promotorom doktoratów, to osłabimy nieco już podupadły i coraz bardziej masowy polski doktorat. Zresztą w sprawie habilitacji chodzi właśnie o to, by było więcej kadry uprawnionej do prowadzenia rozmaitych rozdrobnionych kierunków studiów oraz doktoratów, których wciąż jeszcze będzie przybywać (zgodnie z ideą tzw. procesu bolońskiego doktorat jest zwieńczeniem studiów wyższych, a więc tym, czym dotychczas było magisterium). Nie rozumiem też, dlaczego pada propozycja ograniczenia dwuetatowości na polskich uczelniach. Według mnie z dwoma etatami profesorzy doskonale sobie radzą, a pracując na uczelniach niepublicznych, odciążają państwo. Podoba mi się natomiast idea dofinansowania studiów w uczelniach niepublicznych. Jeśli uczelnia prywatna kształci bardzo dobrze, to tylko się cieszyć. Nie ma powodu, by podmioty niepubliczne spełniające określone kryteria miały być traktowane inaczej niż podmioty państwowe spełniające analogiczne kryteria. Cieszy mnie także koncepcja konkursowego przyznawania stypendiów za wyniki w nauce. To dobry pomysł, tylko szalenie trudny w realizacji z powodów biurokratycznych. Jako że na słabszych uczelniach za to samo można dostać lepszy stopień niż na uczelni lepszej, wyniki w nauce musiałyby być weryfikowane przez niezależnych egzaminatorów. Byłoby to zresztą świetne rozwiązanie, bynajmniej nie tylko z powodu korzyści dla sprawiedliwej dystrybucji środków na stypendia, ale przede wszystkim jako forma kontroli jakości nauczania. Są kraje, np. Wielka Brytania, gdzie taki system działa.

Andrzej Friszke, historyk

Widać, że minister Kudrycka ma dobre chęci. Część jednak z rozwiązań zawartych w projekcie reformy szkolnictwa wyższego została przeniesiona z innych krajów, w których jakoś się sprawdziły, a u nas sprawdzić się nie mogą.

Za bulwersujący uważam pomysł zlikwidowania habilitacji. Czarno to widzę. Już dziś w Polsce jest mnóstwo bardzo słabych doktorów. Doktorem zostaje osoba, która napisała pracę doktorską ocenioną – mówiąc żargonem szkolnym – nawet na trzy minus. Habilitacja zaś jest prawdziwym sprawdzianem wiedzy, sitem, które odrzuca słabych naukowców. Jest więc potrzebna. Nauka nie jest dla każdego i tak powinno zostać.

Mam też wątpliwości co planowanego przez ministerstwo wprowadzenia motywacyjnej polityki wynagrodzeń: jeśli jest to rozwiązanie na zasadzie premii za osiągnięcia, jest to słuszne. Powinna być jednak stworzona hierarchia wartości: książka książce nierówna, podobnie z naukowcami. Niektórzy z tytułem profesora są na etacie i nie rozwijają się naukowo. To niesprawiedliwe.

Jeśli zaś chodzi o dofinansowanie uczelni niepublicznych, nie wiadomo, co to dokładnie oznacza, a przecież diabeł tkwi w szczegółach. Oczywiście nauka wymaga dofinansowania. Płace w nauce są tak złe, że wymuszają szukanie dodatkowego zatrudnienia. Związane z projektem dążenie do zniesienia dwuetatowości musiałoby spowodować radykalną pauperyzację świata naukowego. Być może istotnie dwuetatowość jest złem, ale naprawa tego stanu rzeczy musiałaby się wiązać z radykalnym podniesieniem płac w nauce.

Patrząc na te rozwiązania, można zauważyć chęć ujednolicenia zasad i struktur szkolnictwa akademickiego. Jednak różne dziedziny nauki mają różną specyfikę. Inne potrzeby będzie miał na przykład historyk, który w swojej pracy korzysta głównie z zasobów archiwalnych, a inne fizyk czy biolog, który potrzebuje sal do doświadczeń. Nie można przyjmować wspólnego mianownika dla wszystkich kierunków nauki. System wymaga reformy, ale powinna być ona przemyślana i skonsultowana ze środowiskami naukowymi.

p

Profesorowie bronią habilitacji - list otwarty do premiera

Szanowny Pan Donald Tusk, Prezes Rady Ministrów

Szanowny Panie premierze!

Minister nauki i szkolnictwa wyższego, profesor Barbara Kudrycka zapowiedziała zniesienie wymogu habilitacji przy obsadzaniu stanowisk profesorskich. Apelujemy do Pana jako prezesa Rady Ministrów, ale także jako historyka, aby pański rząd nie podejmował tego pomysłu. Być może w matematyce, fizyce lub chemii, skrócenie drogi awansu naukowego nie wyrządzi szkody. W tych dziedzinach wiedzy, które reprezentujemy, i w szeroko pojętej humanistyce, taka droga na skróty prowadzi do groźnej zapaści. Obok talentu oraz inwencji niezbędna jest bowiem w naukach humanistycznych i społecznych wszechstronna erudycja, wobec czego osiąganie dojrzałości badawczej i dydaktycznej jest tu procesem długotrwałym, którego nie da się skrócić ministerialnym zarządzeniem, ani ustawą.

Gwałtowny wzrost liczby studentów i wyższych uczelni w III Rzeczpospolitej został okupiony niepokojącym obniżeniem poziomu nauczania. Wskutek zbyt hojnego przyznawania prawa do nadawania stopni naukowych uczelniom słabym oraz ograniczenia komptencji kontrolnych centralnej komisji, obniżyła się też jakość magisteriów i doktoratów, a nawet habilitacji. Uważamy w związku z tym, że procedura nadawania stopni naukowych, w tym stopnia doktora habilitowanego, wymaga reformy. Ze strony najsłabszych uczelni prywatnych i publicznych pojawiają się jednak coraz bardziej natarczywe postulaty całkowitego zniesienia habilitacji. Projekt ministerialny wychodzi im naprzeciw, ale jego realizacja – mimo zapowiedzi wprowadzenia certifikatów – równałaby się usunięciu ostatniej bariery powstrzymującej degradację polskiej humanistyki i szkolnictwa wyższego.

Środowisko naukowe ma w pamięci decyzje władz PRL z 1968 roku, gdy wprowadzono na uczelnie kilkuset docentów bez habilitacji i dorobku naukowego, za to dyspozycyjnych wobec PZPR. Ustrój się zmienił, ale widzimy od lat dziewiętnastu, że nie zniknęła tendencja do traktowania instytucji, w których powinny się liczyć wyłącznie kompetencje merytoryczne, jako łupu partii politycznych. Tentencja ta niezależnie od woli liderów, ujawnia się natychmiast, gdy nie powstrzymują jej skuteczne bariery. Nie chcemy, żeby wydziały humanistyczne najlepszych polskich uczelni padły łupem jakichkolwiek środowisk politycznych. Obronę kultury polskiej przed takim zagrożeniem uważamy za swój zawodowy i obywatelski obowiązek. Dlatego zwracamy się z tym apelem do Pana premiera i dlatego o naszym wystąpieniu informujemy także media. Prosimy przyjąć Panie premierze wyrazy naszego prawdziwego szacunku.

Juliusz Bardach, Jan Baszkiewicz, Jerzy Bralczyk, Benedetto Bravo, Anna Brzezińska, Jerzy Brzeziński, Janusz Degler, Dariusz Doliński, Michał Głowiński, Maria Janion, Mieczysław Klimowicz, Jerzy Kłoczowski, Jacek Kolbuszewski, Andrzej Mencwel, Krzysztof Mikulski, Jan Miodek, Karol Modzelewski, Stanisław Mossakowski, Leszek Nowak, Jerzy Osiatyński, Krzysztof Pomian, Zbigniew Radwański, Marek Safjan, Henryk Smsonowicz, Władzimierz Siwiński, Barbara Skarga, Piotr Skubiszewski, Jan Strelau, Jerzy Szacki, Małgorzata Szpakowska, Piotr Sztompka, Hanna Świda-Ziemba, Janusz Tazbir, Stanisław Waltoś, Roman Wapiński, Piotr Winczorek, Ewa Wiprzycka-Bravo, Anna Wolff-Powęska, Sławomira Wronkowska-Jaśkiewicz, Wojciech Wrzesiński, Jerzy Wyrozumski, Andrzej Zoll, Zdzisław A. Ziemba, Janusz Żarnowski

Warszawa, 14 kwietnia 2008 r.