Ludzie prezydenta ciągną temat, bo najwyraźniej czują, że im się opłaca. Wciąga Tuska w starcie w którym traci on sporo ze swego powabu, w którym znika obiecywana przez lidera Platformy Obywatelskiej nowa jakość. Zostaje nieciekawa nawalanka.

Reklama

Kilku komentatorów - w tym Piotr Zaremba i Jan Rokita na naszych łamach - postawiło ostatnio tezę, że to wzajemne trzymanie się obu polityków za gardła, to taplanie się w małych sprawach i idące za tym zniesmaczenie publiczności wytwarza próżnię w którą może wejść jakiś nowy gracz. Że system opanowany przez tak infantylną politykę przestaje być tak hermetyczny jak się wcześniej wydawało.

Nie zgadzam się z tym. Nie dlatego żebym nie dostrzegał iż pozujący na wielkich i charyzmatycznych liderzy państwa polskiego objawili nam się jako zdolni do całkiem małych zagrywek - co najważniejsze - dokonywanych publicznie. To prawda. I to nie było smakowite. Ale od tego do nowej siły na scenie politycznej daleka droga. Mimo wszystko rozejrzyjmy się wokół.

Po pierwsze - kto? Kto miałby być liderem, twarzą, duchem nowej inicjatywy. Cimoszewicz? Ujazdowski? Sikorski? Marcinkiewicz? Dutkiewicz? Przyglądam się każdemu i na razie nie widzę podstawowych cech sukcesu: głodu walki, determinacji, wyrazistego przekazu. Wszyscy smakują swoje obecne wątpliwości jak najlepszą potrawę. Żaden nie ma zaplecza wystarczającego do choćby rozpoczęcia ofensywy. Żaden nie jest gotów rzucić na szalę wszystkiego co ma. A ci którzy już na scenie są - choć to właściwie tylko jedno SLD - wciąż nie zlikwidowali wewnętrznych sprzeczności uniemożliwiających jakikolwiek poważny ruch.

Reklama

Po drugie - jak? Jak zbudować partię gdy wprowadzona w 2000 roku ustawa o finansowaniu partii politycznych daje tak ogromną przewagę bytom już istniejącym? To właśnie powoduje, że padający często przykład rozbicia AWS i Unii wolności nie jest dobry. Bo to było zanim obecne rozwiązania zaczęły obowiązywać. Potem system się domknął i daleko do jego rozszczelnienia. Jak to działa widziałem w czasie kampanii prezydenckiej w 2005 roku. Szedł jak burza, doszedł do dwudziestu procent poparcia. I wtedy wystartowały kampanie liderów partyjnych - Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska. W kilkanaście dni przykryli biedującego profesora czapkami.

Po trzecie - nie przesadzałbym ze skalą kompromitacji Kaczyńskiego i Tuska. Kłótnia o samolot to jednak nie afera Rywina, pyskówki to jednak nie korupcja. To może być paliwo na trochę spekulacji lub marzeń o nowej sile, ale to nie jest polityczny krach.

Po czwarte wreszcie - spór napędza energią polityczną zwolenników obu obozów. Na inny przekaz niewiele jest miejsca. Lewica próbuje przebić się z komunikatem, że to zabawy w piasku, wysyła nawet dziecięce grabki i wiaderka. I tak się cieszy, że gra w tę samą grę. Podobnie jak my.