Były marszałek Sejmu, usunięty z Prawa i Sprawiedliwości apeluje do obecnych członków PiS o gruntowną reformę statutu partii. Tak by było to ugrupowanie realnie demokratyczne, przez to sprawniejsze i gotowe do odsunięcia Platformy Obywatelskiej od władzy.

Reklama

Dorn największy problem widzi w jednoosobowych i arbitralnych rządach Jarosława Kaczyńskiego. "To osoba niesłychanie dla PiS ważna, a jednocześnie polityk, który w celu zapewnienia sobie niekontrolowanego władztwa nad partią osłabia ją i jeśli się go nie powstrzyma, nadal ją będzie osłabiał. Partia powinna wskazać panu Kaczyńskiemu rolę i miejsce, w którym jego wielkie polityczne zalety będą mogły Polsce i PiS służyć, ale też niemałe wady nie będą mogły szkodzić" - pisze polityk, zwany nie tak dawno "trzecim bliźniakiem".

Diagnoza Dorna - na temat PiS, jej głównego konkurenta, czyli PO, i w ogóle całej polskiej polityki - jest bardzo ciekawa. Ale co z tego? Prawie wszyscy członkowie Prawa i Sprawiedliwości w tej sprawie wolą się kierować powiedzeniem, które zabrzmi wobec Dorna nieco brutalnie i niegrzecznie, ale chyba rzetelnie: że lepiej z Kaczyńskim zgubić niż z Dornem znaleźć. I to nie dlatego, że Kaczyński jest nieskazitelnie idealny, a Dorn zły. Nie dlatego, że członkowie PiS są głupi i ślepi, czy niepogodzeni z faktami. Nie, oni bardzo wiele rzeczy widzą podobnie jak autor listu.

Wielu z nich też chciałoby bardziej sprawiedliwego statutu partii (do którego wszak Dorn przyłożył rękę, bo jest jego współautorem). Ale są pogodzeni - może zbyt cynicznie - z wiedzą, że ich skuteczniejszy konkurent, PO, rządzi się tymi samymi bezwzględnymi prawami. Widzą wady Kaczyńskiego, często tracą wiarę w jego zdolności przywódcze. Ale to Kaczyński, mimo wad i porażek, ma cechy lidera. Trudno natomiast wyobrazić im sobie Ludwika Dorna na stanowisku przywódcy. I nawet jeśli on nie aspiruje do tego, to działaczom od razu przychodzi do głowy takie porównanie. Dorn - człowiek o nieprzeciętnej inteligencji i erudycji - jest typem bardziej eksperta niż porywającego tłumy trybuna. A przy tym jego zalety intelektualne bywają równe jego sarkazmowi, często i oschłości. Skutek jest taki, że Dorn jest politycznym singlem i w PiS nie ma ludzi, którzy z ufnością związaliby z nim swój los. Kaczyński jednak miał wyznawców nawet w najtrudniejszych czasach.

Reklama

Na dodatek moment, w którym Dorn opublikował list, będzie odebrany jako nielojalność. Dorn wprawdzie planował to od dawna, ale nikt w PiS nie potraktuje tego jako okoliczności usprawiedliwiającej. Zaledwie dwa dni po odwołaniu Zbigniewa Ćwiąkalskiego, gdy Platforma wije się w tłumaczeniach, wraca temat wewnętrznych kłopotów PiS. Wielu ludzi w tej partii, nawet jeśli z Dornem się zgadzają, to wściekną się z powodu tej niezamierzonej dywersji.

Nie chcę tu też się wyzłośliwiać, ale duża część adresatów raczej nie zrozumie, albo nawet nie przeczyta apelu Dorna. Długi tekst, napisany dość trudnym językiem, na wysokim poziomie abstrakcji, z rzadkimi odwołaniami do konkretu - partyjny aparat nie lubuje się w takich rozważaniach. By być sprawiedliwym, to nie tylko przywara PiS. Gdyby Jan Rokita skierował podobny apel do delegatów Platformy, to poziom zrozumienia byłby taki sam.

Jedno trzeba oddać Dornowi - wrócę tu do jego diagnozy - że w demokratycznym państwie partie polityczne nie mogą być prywatnymi niemal przedsiębiorstwami wyborczymi. A tak niestety jest. I to nie tylko w przypadku PiS.