Nie jest wykluczone, że gdyby w momencie porwania Polaka przez Talibów ministerstwem kierował nie Radosław Sikorski, ale Anna Fotyga czy Włodzimierz Cimoszewicz, polskie państwo byłoby wobec porywaczy równie bezradne, więc nie o partyjne rozliczenia mi chodzi. Chodzi mi o wizerunkową nieudolność urzędników MSZ, którzy zamiast minimalizować straty własne i rządu w sytuacji realnej, obiektywnej porażki, doszli do wniosku, że problemu nie będzie, jeśli przy okazji pohuczą rytualnie na media.

Reklama

Od Jacka Najdera i Joanny Kozińskiej - Frybes usłyszeliśmy zatem, że wokół porwania powstała "medialna wrzawa", "szum medialny", "medialne hipotezy" - a wszystkie to przeszkadzało urzędnikom spokojnie pracować. Dowiedzieliśmy się, że to wyłącznie niepotwierdzone doniesienia mediów pozwalają mówić o śmierci Polaka, podczas gdy godzinę wcześniej w Monachium minister Sikorski, przełożony urzędników MSZ urządzających konferencję prasową w Warszawie, powiedział, że tragiczny finał całej sprawy potwierdzają "wiarygodne źródła".

Minister Najder apelował do mediów o wrażliwość, a sam w jednym i tym samym zdaniu mówił, że los Polaka nie jest jeszcze przesądzony i że ministerstwo będzie się zajmować sprowadzeniem ciała, co nie jest szczytem wrażliwości w stosunku do krewnych i przyjaciół porwanego, którzy konferencję prasową z całą pewnością oglądali. Był to przykład totalnego nieprofesjonalizmu, wobec którego urzędnicze apele do wrażliwości mediów były nie na miejscu. Inna urzędniczka ministerstwa, pani Kozińska - Frybes, uprzedzając krytykę ze strony mediów, która przecież jeszcze tak naprawdę się nie pojawiła, mówiła, że zazwyczaj, kiedy polski obywatel ma kłopoty za granicą jego sprawą zajmuje się jeden konsul, a tutaj działała cała ekipa. To dość groteskowy argument, skoro zazwyczaj jeden konsul zajmuje się - a i to nie zawsze zbyt chętnie – obywatelem któremu zginął paszport. Tutaj polskie służby dyplomatyczne musiały się zająć obywatelem, któremu groziło ścięcie głowy.

Ta niezręczność urzędników MSZ w stosunku do mediów jest tym bardziej nie na miejscu, że polskie media zachowywały się w sprawie porwania wyjątkowo odpowiedzialnie. Nie urządzając wrzawy, czekając przez całe miesiący cierpliwie na efekty działań polskiej dyplomacji i służb. W podobnych sytuacjach w Niemczech, czy Anglii tabloidy urządzają codzienne odliczanie do dnia upływu ultimatum, a ministrowie muszą się gęsto tłumaczyć z braku rezultatu własnych działań podczas codziennych nieraz konferencji prasowych. Polskie media są na tym tle naprawdę wstrzemięźliwe i "szum medialny" czy "medialne hipotezy" były naprawdę śladowe, w niczym nie mogły utrudniać pracy polskiej dyplomacji czy służbom. Urzędnikom MSZ sarkającym na media wydaje się, że żyją w XIX wieku i pracują dla jakiegoś dobrego kanclerza Bismarcka. Tymczasem żyją w apogeum XXI-wiecznej demokracji medialnej, gdzie jedną z miar urzędniczego profesjonalizmu jest zdolność do profesjonalnego komunikowania się z opinią publiczną, której oni nie posiadają w ogóle.

Reklama

Polskie media były w sprawie uprowadzonego Polaka wstrzemięźliwe i ostrożne, ale czas z tym skończyć. Musimy się dowiedzieć, co naprawdę polskie państwo zrobiło w obronie swego uprowadzonego obywatela. Musimy poznać prawdziwe kalendarium działań MSZ-u i służb. Opinia publiczna powinna jak najszybciej poznać odtajnioną wersję wydarzeń, a sejmowa komisja ds. służb wersję pełną. I w oparciu o tę wiedzę trzeba będzie urzędników rozliczyć.

Pana Ministra Sikorskiego zapewniamy, że nie ma w tym niczego ani osobistego, ani partyjnego. Media nie są Ryszardem Czarneckim, Andrzejem Szczygłą czy Przemysławem Gosiewskim. Annę Fotygę spytalibyśmy dokładnie o to samo.