Politycy spierają się o ocenę działań premiera i prezydenta. Jarosław Kaczyński, chcąc uniknąć głosowania złożonych przez PO wniosków o odwołanie większości ministrów, sam zwrócił się do Lecha Kaczyńskiego o usunięcie ich z urzędu. Wkrótce dwoje z nich znów dostało od prezydenta nominacje na szefów resortów, a niedługo do rządu mają wrócić wszyscy.

Reklama

"Mamy do czynienia po raz pierwszy z taką ewidentną sytuacją, w której fakt, że prezydent nie ma zdolności kontrolowania władzy premiera w żadnym punkcie, powoduje złamanie konstytucji" - oskarżał w audycji "Siódmy dzień tygodnia" Jan Rokita z PO. I wytykał Lechowi Kaczyńskiemu, że zamiast blokować takie "akcje", tylko im sprzyja.

Wtórował mu szef LPR Roman Giertych. "Jeżeli przyjąć interpretację pana premiera, że premier może na dwie minuty przed głosowaniem odwołać ministra, a dwie minuty później powołać, to oznacza, że zapis konstytucyjny jest od teraz martwy i każdy następny premier przy każdej następnej okazji zrobi dokładnie to samo" - tłumaczył. O łamaniu konstytucji mówił także Wojciech Olejniczak z SLD i Andrzej Lepper z Samoobrony.

Tej rzadkiej koalicji w opozycji przeciwstawiał się poseł PiS Tadeusz Cymański. "To najpierw parlament stracił powagę, kilkanaście wniosków zostało złożonych i była taka, a nie inna reakcja. Niech to ocenią słuchacze" - tłumaczył w audycji Radia Zet.

Reklama

Co musiałby się stać, by prezydent musiał się tłumaczyć przed Trybunałem Stanu? Decyzja leży w rękach Zgromadzenia Narodowego, czyli Sejmu i Senatu razem. Wniosek w tej sprawie musi podpisać co najmniej 1/4 (140) członków Zgromadzenia Narodowego, a "za" musi zagłosować co najmniej 2/3 członków Zgromadzenia.