– Chodzi nam o zmniejszenie klasowych różnic w naszym feudalnym społeczeństwie poprzez redukcję liczby przywilejów między równoprawnymi uczestnikami ruchu drogowego – tłumaczy „DGP” Dmitrij Andrianow, jeden z organizatorów Towarzystwa Niebieskich Wiaderek (OSW). „To masowy ruch przeciwko państwowemu chamstwu na drogach” – czytamy z kolei w manifeście OSW.
Początki były niepozorne. Siergiej Parchomienko, dziennikarz i członek opozycyjnego Komitetu 2008, w kwietniu 2010 r. przedstawił na blogu pewien pomysł: bierzemy niebieskie plastikowe wiaderko i przyklejamy je za pomocą taśmy klejącej do dachu. Milicja nic na nas nie ma, bo żaden przepis nie zabrania wozić na dachach dziecięcych wiaderek.
Aktywiści organizacji, które liczy około setki członków, to przedstawiciele nowego typu ruchów obywatelskich. Działacze nie korzystają z tradycyjnych mediów. Na kolejne akcje zwołują się przez portale społecznościowe, jak Facebook, Twitter czy WKontaktie – rosyjski odpowiednik Naszej-Klasy. Ich efekty opisują na szczególnie popularnej na Wschodzie platformie blogerskiej Żywoj Żurnał. W sieci zbierane są też podpisy: na stronie WWW opozycyjnej „Nowej Gaziety” pod hasłem „Żądamy zdjęcia kogutów! Dość znęcania się nad ludźmi na drogach!” w środę w południe było już ponad 4,8 tys. nazwisk. Jednak według badań renomowanego Centrum Lewady postulaty ruchu popiera 78 proc. Rosjan. – Pozostałe 22 proc. najwyraźniej jeździ z kogutami – złośliwie skomentował szef Federacji Właścicieli Samochodów Rosji (FAR) Siergiej Kanajew. Stąd ostra reakcja władz.
czytaj dalej
Władze: To prowokacja!
Po moskiewskich ulicach kursują setki samochodów z „migałkami”. Do koguta na dachu mają prawo – poza milicją czy pogotowiem – deputowani, ministrowie, gubernatorzy obwodów i republik, wyżsi prokuratorzy i sędziowie. Tyle teoria. W praktyce „migałkę” można sobie kupić. W sieci reklamuje się kilka sklepów. W jednym z nich znajdujemy kilkadziesiąt różnych rodzajów kogutów – od prymitywnych lampek, znanych z filmów o Borewiczu, po rozbudowane systemy dźwiękowo-świetlne. Moskiewskie Radio Sieriebrianyj Dożd, które zachęciło czytelników do przesyłania zdjęć aut z „migałką”, otrzymało łącznie 1240 fotografii różnych samochodów. W większości superluksusowych mercedesów, toyot czy bmw.
Kto na dachu ma koguta, jest na drodze panem i doskonale zdaje sobie z tego sprawę, o czym świadczy legendarna wręcz buta użytkowników samochodów ze światełkiem. Jeden ze słuchaczy Sieriebrianego Dożdu, biznesmen Andriej Chartli, nagrał na komórkę filmik, na którym pojazd z „migałką”, aby oszczędzić czas, omija korek, jadąc pod prąd przeciwległym pasem, i omal nie zderza się z samochodem jadącym z naprzeciwka. Jak ustalili dziennikarze rozgłośni, auto należało do doradcy prezydenta Dmitrija Miedwiediewa Władimira Szewczenki. – Tak, włączyłem koguta i wjechałem na ten pas, bo nic nie jechało ani na nim, ani na czterech sąsiednich. I nagle pojawił się ten samochód, który jechał prosto na nas. Od razu widać, że to prowokacja! – próbował się bronić Szewczenko w rozmowie z Radiem Russkaja Służba Nowostiej.
O „członkowozach”, jak rubasznie nazywa się uprzywilejowane auta urzędników, krążą dziesiątki dowcipów. W myśl jednego z nich Duma przegłosowała prawo dodające do hymnu narodowego dźwięk syreny alarmowej i wprowadzające dwie nowe nagrody państwowe: „migałkę” pierwszego oraz drugiego stopnia. Poza tym korona nad dwugłowym rosyjskim orłem miałaby zostać zastąpiona światełkiem. Kierowcy utożsamili chamskich kierowców z arogancką władzą.
czytaj dalej
Kierowcę z „migałką” omijają mandaty, a on sam omija największe utrapienie moskwian – niekończące się korki, zaś w razie wypadku milicja tuszuje odpowiedzialność VIP-sprawcy. Zdarza się, że dla szczególnie ważnego prominenta na wiele minut zamyka się najważniejsze arterie komunikacyjne Moskwy. – Mój rekord na drodze? Wyszłam z pracy o 18, do domu dojechałam o 3 nad ranem – śmieje się w rozmowie z nami 24-letnia Daria, pracowniczka firmy organizującej targi. – Była wielka śnieżyca, piątek, a do tego na obwodnicy doszło do paru stłuczek – opowiada.
Gra w kotka i myszkę
Na happenerów z kubełkami rosyjskie władze zareagowały typowo. Na pierwszy ogień poszedł szef podmoskiewskiej drogówki gen. mjr Siergiej Siergiejew. Jego zdaniem większość społeczeństwa, widząc nagle włączający się sygnał na dachu pojazdu, od razu myśli, że to urzędnik. – A gdyby to nie był urzędnik, tylko operacyjny pracownik FSB? – pytał retorycznie generał, czym dał moskiewskim kierowcom powód do salwy śmiechu.
Odpór dany przez Siergiejewa niewiele dał. Gdy zatem 20 kwietnia na Kutuzowski Prospekt w godzinach porannego szczytu znów wyjechało kilkanaście aut z wiaderkami, które obtrąbiły maszyny z prawdziwymi „migałkami”, milicja była przygotowana. Kilkanaście radiowozów, w tym wóz specjalnego pułku milicji, urządziło prawdziwe polowanie. Uczestnicy akcji zostali ukarani drobnymi mandatami pod pretekstem nieprawidłowego umieszczenia ładunku (OSW domaga się ekspertyzy biegłego w tej sprawie). Dwóch aktywistów FAR, która szybko podłączyła się pod akcję, przewieziono na komendy.
Władze zareagowały ostro, bo działania takie jak OSW są coraz powszechniejsze we wszystkich krajach mających problemy z zachowaniem demokratycznej formy rządów. Na Białorusi największe zaniepokojenie władz budzi ostatnio ruch Mów Prawdę! charyzmatycznego poety Uładzimiera Niaklajeua, który w internecie obnaża kłamstwa oficjalnej propagandy i organizuje konkursy na największą nieścisłość znalezioną w przemówieniach Aleksandra Łukaszenki. Przed rokiem organizujący się za pośrednictwem Twittera młodzi ludzie zachwiali stabilnością władz w Mołdawii i Iranie. W Azerbejdżanie znaczną część więzionych opozycjonistów stanowią niezależni blogerzy. W Kazachstanie furorę robią mniej lub bardziej cenzuralne filmiki wyśmiewające prezydenta Nursułtana Nazarbajewa. – Jeszcze kilka lat temu coś takiego było nie do pomyślenia. Tego typu nagrania zmniejszają strach społeczeństwa – mówi nam Muratbek Ketebajew, szef kazachskiej Fundacji Aktywność Obywatelska.
czytaj dalej
Jednak uczestnicy rosyjskiej akcji nie należą do ludzi, którzy chcieliby trafić za kratki dla zasady, więc rozpoczęli z milicją grę w kotka i myszkę. 12 maja zorganizowali pieszą wycieczkę po centrum Moskwy. Znakiem rozpoznawczym miało być oczywiście plastikowe niebieskie wiaderko. Niektórzy nałożyli je na głowy. Kilkunastu wycieczkowiczów zatrzymała milicja.
Sprawa rozlała się już poza terytorium kraju. Pod ambasadą Rosji w Kijowie protest w swoim stylu zorganizowały dziewczyny ze skandalizującej grupy Femen, znanej z wystąpień przeciwko prostytucji i seksturystyce. 27 maja manifestacja, na której działaczki pojawiły się topless z pomalowanymi na niebiesko piersiami, została jednak rozpędzona przez Berkut – oddziały specjalne ukraińskiej milicji, zazwyczaj wykorzystywane do likwidacji najgroźniejszych grup przestępczych.
Najlepiej zabronić
Tymczasem przedstawiciele parlamentu przystąpili do pracy u podstaw. Sprawę w swoje ręce wzięło trzech deputowanych Dumy – z Jednej Rosji, Sprawiedliwej Rosji i LDPR Władimira Żyrinowskiego – by podkreślić ponadpartyjność koncepcji. Nikt w końcu nie chce, aby odebrano mu przywileje. – Najwyraźniej FAR nie ma innych problemów... Pełny populizm – narzekał Michaił Barszczewski, przedstawiciel rządu w sądach, sam korzystający z koguta. Dlatego posłowie zaproponowali wprowadzenie do ustawodawstwa zakazu wykorzystywania środków transportu do manifestacji. Co wtedy zrobią wiaderka?
czytaj dalej
– Wiadro to niejedyny symbol naszego ruchu. Używamy też niebieskich wstążeczek – mówi nam Dmitrij Andrianow. O ile do wiadra na dachu można się od biedy przyczepić, o tyle trudno karać kogoś za skrawek kolorowej tasiemki przyczepionej do anteny samochodowej. Milicja jeszcze bardziej ryzykowałaby samoośmieszenie. – Poza tym szeregowi mundurowi są po naszej stronie. Gdy po kolejnej akcji, 31 maja, trafiliśmy na jedną z komend, pewien kapitan milicji przyznał, że nas popiera. Oni często robią, co w ich mocy, aby tylko nas nie zauważyć. To tylko milicyjni bossowie otwarcie mówią, że nie pozwolą nam na wyrażanie własnego zdania – opowiada Andrianow. Jego zdaniem władze mylą ich protest z polityką, choć chodzi tylko o społeczny postulat ograniczenia przywilejów, w dodatku odżegnujący się od działań sprzecznych z prawem.
Władze nie mają wielkiego problemu, gdy chodzi o walkę z normalną opozycją. Ale gdy antyrządowe ruchy stawiają na humor i absurd, próba stawania z nimi w szranki naraża rządzących na śmieszność. Tak było, gdy w latach 80. milicja obywatelska PRL ganiała przebranych za krasnoludki działaczy Pomarańczowej Alternatywy. I tak jest w Rosji, gdy potężnie zbudowani milicjanci wykłócają się z kierowcami o odczepienie z dachu samochodu plastikowego wiaderka. Władza, która daje się wyśmiać, nie jest już taka straszna.