"Milion złotych zadośćuczynienia to tylko szacunkowa kwota roszczeń za wielkie krzywdy, jakich doznał mój klient w czasie wojny" - tłumaczy mecenas Roman Nowosielski, który jest pełnomocnikiem 69-letniego Winicjusza Natoniewskiego.

Problem polega na tym, że dotychczas takie pozwy Polacy poszkodowani w czasie II wojny światowej składali w niemieckich sądach. Unijni prawnicy twierdzą, że polski sąd nie może zająć się takim wnioskiem. Innego zdania jest mecenas Nowosielski, a ostateczna decyzja w tej sprawie będzie należała do gdańskiego sądu.

Reklama

Winicjusz Natoniewski od kilkudziesięciu lat żyje z oszpeconą twarzą, a jego ręce i nogi pokryte są bliznami. To straszna pamiątka po pacyfikacji jego rodzinnej wsi Szczecyn na Lubelszczyźnie, którą podczas II wojny światowej zrównały z ziemią niemieckie wojska. Obecnie Natoniewski mieszka koło Wejherowa, dlatego chce złożyć pozew w gdańskim sądzie.

Bardzo dotkliwie poparzony w trakcie pacyfikacji mężczyzna do dziś ma problemy z płucami, pękającą skórą, nie może władać palcami. Mimo to nie dostał żadnego odszkodowania ani renty inwalidzkiej. Nie mógł też skorzystać z zapomogi z fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, bo wypłacono je tylko przymusowym robotnikom. "Mogłem się załamać, ale upór pomógł mi w życiu" - ocenia Winicjusz Natoniewski.

Reklama

Mecenas Roman Nowosielski ocenia, że w ślady jego klienta mogą pójść tysiące osób wysiedlonych podczas wojny, głównie na Zamojszczyźnie i Lubelszczyźnie, bo zbrodnie przeciw ludzkości się nie przedawniają. "Nie można bez militarnego uzasadnienia napadać na spokojną wieś" - podkreśla adwokat.