Joseph zaczyna zabawę na stacji metra Wierzbno. Ma sam dostać się na Stare Miasto. Przy wejściu na schody chłopak zaczepia miło wyglądającego 25-latka w stroju sportowym. Na wstępnie grzecznie pyta, czy przechodzień zna angielski, na co on odpowiada stanowczo "of course". Gdy pada jednak pytanie, jak najprościej dostać się pod Kolumnę Zygmunta, w oczach Polaka widać lekką panikę. Nagle okazuje się, że mężczyzna gdzieś bardzo się spieszy, przez ramię rzuca jedynie: no, no, no. I odchodzi szybkim krokiem.

Reklama

Na drugi ogień idzie atrakcyjna 30-letnia blondynka w kusej spódniczce. I tu ogromne zaskoczenie - kobieta nie dość, że odpowiada płynnie, konkretnie i z niezłym akcentem, sugeruje, aby zamiast metra wybrać autobus, to jeszcze podaje jego numer. Joseph przypomina sobie nagle, że musi kupić znaczki pocztowe. Podchodzi do okienka. Słowo "stamps" okazuje się jednak zbyt skomplikowane dla urzędniczki. "Co pan chce? A, znaczek, a ile, do Ameryki?" - pyta kobieta bardzo głośno. Joseph odpowiada: "Two". "Trzy, no dobrze, to będą trzy" - odpowiada pani w okienku, wydając resztę. Chłopak jest spocony z wrażenia, ale wychodzi z poczty ze znaczkami.

Teraz Joseph musi sobie kupić bilet komunikacji miejskiej. Wybiera kiosk w przejściu podziemnym, gdzie za kontuarem siedzą dwie kobiety w średnim wieku. Chłopak prosi je o radę, co mu się będzie najbardziej opłacało: bilet jednorazowy, dobowy, a może na cały tydzień? Obie sprzedawczynie są wyraźnie zmieszane, widać, że bardzo chętnie poszłyby w ślady pana w stroju sportowym i uciekły przed namolnym cudzoziemcem. Mocno gestykulują i dopytują się: "Student, student?". W końcu w rękach Josepha ląduje kartonik uprawniający do nieograniczonych przejazdów komunikacją miejską przez tydzień.

Teraz 16-latek z Chicago może nareszcie ruszyć na podbój stolicy. Tylko w którą stronę jechać? Młodzi ludzie z dzieckiem w wózku potrafią tylko łamaną angielszczyzną wskazać kierunek w stronę centrum. Na pogawędkę o atrakcjach turystycznych nie ma szans. Podobna sytuacja powtarza się jeszcze kilka razy. Pytanie o fajny klub, basen, czy bibliotekę kwitowane są najczęściej odpowiedzią: nie wiem. Po polsku.

Reklama

Są jednak w Warszawie osoby, które jak nikt powinny znać topografię miasta, i których misją jest pomoc obywatelom: to policjanci. Na ulicy Chłodnej Joseph zaczepia dwóch, na oko 30-letnich funkcjonariuszy. Gdy odzywa się do nich po angielsku, na twarzy mundurowych widać zmieszanie i zagubienie. Policjanci zerkają na siebie nawzajem, jakby szukając pomocy, a żaden nie potrafi sklecić całego zdania po angielsku. W końcu młody Amerykanin słyszy tylko nazwę ulicy, którą musi iść, aby dotrzeć na Starówkę, a konkretne wskazówki zastępuje żywa gestykulacja.

Drugą szansę na wykazanie się znajomością języka Szekspira dostaje policjant na Dworcu Centralnym. Ku zdziwieniu amerykańskiego turysty odpowiada płynnie. Joseph kończy wycieczkę mocno podbudowany. Z Polakami da się dogadać.