p

Piotr Sztompka*

Mniej państwa, więcej społecznej inicjatywy

W 1831 roku francuski myśliciel polityczny Alexis de Tocqueville pojechał do Ameryki i odkrył tajemnicę amerykańskiej demokracji: umiejętność oddolnej mobilizacji, organizowania się, stowarzyszania, współdziałania. W dziele "O demokracji w Ameryce" pisał: "Niezależnie od wieku, pozycji i poziomu umysłowego Amerykanie nieustannie się stowarzyszają. Mają nie tylko towarzystwa handlowe i przemysłowe, do których należą wszyscy, ale również mnóstwo innych. (...) Amerykanie stowarzyszają się w celu organizowania zabaw, tworzenia seminariów, budowania zajazdów, wznoszenia kościołów, rozpowszechniania książek, wysyłania misjonarzy na antypody. W ten właśnie sposób zakłada się w Ameryce szpitale, więzienia, szkoły" ("O demokracji w Ameryce" wyd. Znak, Kraków 1996, tom I, s. 116).

Reklama

Sto czterdzieści lat później, w 1970 roku, amerykański politolog z Harvardu Robert Putnam pojechał do Włoch i odkrył tajemnicę prosperującej północy i zacofanego południa. W książce "Demokracja w działaniu" pisał: "Niektóre regiony Włoch mają szczęście, ponieważ żywe są w nich normy obywatelskiej aktywności i zaangażowania, podczas gdy nad innymi ciąży przekleństwo stosunków politycznych kształtowanych przez sztywne, hierarchiczne zależności, a życie publiczne cechuje fragmentacja, izolacja i atmosfera nieufności. (...) W najbardziej obywatelskich regionach, takich jak Emilia-Romania, obywatele aktywnie angażują się we wszystkie rodzaje lokalnych zrzeszeń - stowarzyszenia literackie, lokalne orkiestry, kluby myśliwskie, spółdzielnie i tak dalej. Żywo śledzą sprawy publiczne w lokalnej prasie i angażują się w politykę z programowego przekonania" ("Demokracja w działaniu", wyd. Znak, Kraków 1995, ss. 31-32 i 149). To Putnam właśnie wprowadza do literatury socjologicznej i politologicznej pojęcie społeczeństwa obywatelskiego i kapitału społecznego. Konstatuje: "Zdecydowanie najważniejszym czynnikiem odpowiedzialnym za dobry rząd jest stopień, w jakim społeczne i polityczne życie w regionie zbliża się do ideału wspólnoty obywatelskiej".

Znów mija trochę lat i idee społeczeństwa obywatelskiego oraz samorządnej Rzeczypospolitej stają się sztandarowymi hasłami opozycji demokratycznej: znalazły się w dokumentach KOR-u i "Solidarności", w Karcie 77 i esejach Vaclava Havla w Czechosłowacji, w artykułach Jánosa Kisa i Elmera Hankissa na Węgrzech, w tekstach Adama Michnika i Bronisława Geremka. W 1990 roku Jan Paweł II przewodniczył w Castel Gandolfo konferencji intelektualistów poświęconej budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Praktyczne doświadczenie rekonstrukcji społeczeństwa obywatelskiego po czasach totalitarnej "próżni społecznej" stało się ogromnym osiągnięciem krajów postkomunistycznych, do dziś z podziwem analizowanym i teoretycznie rozwijanym przez filozofów, socjologów czy politologów w całym świecie.

Inaczej jednak postrzega ideę społeczeństwa obywatelskiego architekt aktualnej polskiej polityki, Jarosław Kaczyński: "Pomysł na społeczeństwo obywatelskie obsługiwał (...) przede wszystkim interes polityczny grup dysydenckich, które wychodziły - czy to w sensie czysto biograficznym, czy środowiskowym - z realnego socjalizmu. One chciały mieć jakiś wehikuł polityczny, bo silnej partii nigdy nie udało się im zbudować. Takim wehikułem stały się struktury społeczeństwa obywatelskiego przeciwstawione polityce i państwu. Owo społeczeństwo obywatelskie miało być przy tym konstrukcją całkowicie beztreściową" (rozmowa z Cezarym Michalskim w "Dzienniku" z 21 kwietnia 2006). Dezawuowanie społeczeństwa obywatelskiego jest prostą konsekwencją apoteozy państwa. Obie tendencje są logicznie powiązane. I obie uważam za niebezpieczne dla polskiej demokracji.

Reklama

Czym bowiem jest wspólnota obywatelska, społeczeństwo obywatelskie, ten najcenniejszy kapitał społeczny, bez którego demokracja funkcjonować nie może? Najprościej wyraża to owo magiczne słowo "my", "my lud", od którego zaczyna się biblia demokracji - amerykańska konstytucja i którym zaczynał swoje słynne przemówienie w amerykańskim Kongresie Lech Wałęsa. "My" to znaczy zbiór ludzi, pomiędzy którymi istnieją silne więzi moralne, którzy dzięki tym więziom tworzą wspólnotę zdolną do wspólnego myślenia i wspólnego działania we wspólnych sprawach. Takie poziome więzi są czymś zupełnie innym od pionowych, wertykalnych więzi władzy, podporządkowania jednych ludzi drugim, poddanych - władzy państwowej.

Są trzy rodzaje więzi moralnej konstytuujące wspólnotę obywatelską: zaufanie, lojalność i solidarność. Zaufanie to oczekiwanie godnego postępowania innych - ludzi, instytucji, organizacji - wobec nas, liczenie na ich kompetencje, uczciwość, prawdomówność. Lojalność to druga strona zaufania: zasada jego nienaruszania i wywiązywania się z podjętych wcześniej zobowiązań. Solidarność to troska o interesy innych, objętych granicami "my", czyli o dobro wspólne i gotowość do działania na rzecz dobra wspólnego, nawet wtedy gdy wymaga to wyrzeczeń z naszej strony. I to wcale nie z jakichś pobudek altruistycznych, lecz w wyniku zrozumienia, że jeżeli "nam" będzie lepiej, to będzie lepiej i "mnie".

Atrofia społeczeństwa obywatelskiego przejawia się albo w skrajnym zawężeniu więzi moralnej - tylko do mojej rodziny, mojego kręgu przyjaciół, mojej partii, mojej frakcji, mojej koterii - albo w ogóle w osłabieniu czy zaniku tych trzech rodzajów więzi moralnej. Gdy zaufanie, lojalność i solidarność obowiązują tylko w wąskim kręgu "swoich", a wobec innych stosuje się reguły przeciwne, wspólnota obywatelska zostaje rozbita. W to miejsce pojawia się inny typ wspólnoty, w skrajnej postaci występujący w mafii - dlatego nazwać by go można wspólnotą mafijną.

Wspólnota obywatelska zanika także wtedy, gdy w szerszych kręgach społecznych w miejsce więzi moralnych uzyskują przyzwolenie, a nawet uznanie amoralne relacje wobec innych. Antytezą zaufania jest cynizm, czyli rozpowszechniona podejrzliwość, nieufność, przypisywanie innym najniższych motywów, doszukiwanie się wszechobecnych spisków czy układów. Antytezą lojalności jest manipulacja, czyli wykorzystywanie zaufania innych, ich naiwności, łatwowierności, posługiwanie się oszustwem i kłamstwem. Antytezą solidarności jest obojętność czyli skrajna interesowność, egoizm, indyferentyzm wobec szkód czy cierpień innych.

Prawdziwych obywateli, a więc uczestników obywatelskiej wspólnoty nie da się nominować odgórnie. Nie zapewni tego nawet najbardziej okazały państwowy "Instytut Klonowania Obywateli". Obywatelami ludzie sami się stają wtedy, gdy władza otwiera im wolne pole uczestnictwa w życiu publicznym, daje szanse na sensowną aktywność, której owoce nie są marnotrawione, gdy państwo strzeże reguł gry na tym społecznym boisku, a elity polityczne dają przez swoje własne działania dobre przykłady cnót obywatelskich: kompetencji, rzetelności, konsekwencji, uczciwości, prawdomówności, troski o dobro wspólne.

Istnienie wspólnoty obywatelskiej opartej na więziach moralnych - zaufaniu, lojalności, solidarności - to klucz do pomyślności społeczeństwa. W gospodarce sprawia, że obywatele zakładają firmy, inwestują, oszczędzają, biorą kredyty, wymyślają innowacje - a efektem ich zbiorowej aktywności jest wzrost gospodarczy. W polityce więzi moralne sprawiają, że obywatele idą do wyborów, uczestniczą w działalności samorządowej, powołują organizacje pozarządowe, stowarzyszenia, fundacje, uczestniczą w ruchach społecznych, interesują się sprawami publicznymi. Tętno życia politycznego bije wtedy na dole, w kręgach społeczeństwa obywatelskiego, a władza poprzez dobre prawa i sprawne instytucje strzeże jedynie przed nadużyciami. W życiu codziennym więzi moralne sprawiają, że odnosimy się do innych z życzliwością i liczymy na to samo od innych, uśmiechamy się do nieznajomych, pomagamy obcym, nie boimy się nowych kontaktów, otwieramy tolerancyjnie na odmiennych od nas.

W społeczeństwie przenikniętym takim klimatem gdzieś w społecznej podświadomości zakorzenia się reguła: wierz, że inni obywatele, instytucje, firmy, organy władzy są godne zaufania, lojalności i solidarności, w każdym razie dopóki nie pokażą, że są niewiarygodne.

Społeczeństwa, które przyjmują taką regułę cieszą się dobrobytem wolnością i zwykłą radością życia. Nie jest przypadkiem, że wśród krajów najwyższego zaufania publicznego i rozwiniętych wspólnot obywatelskich od wielu dziesięcioleci odnajdujemy zasobne państwa skandynawskie: Szwecję, Norwegię, Finlandię, Danię. A na drugim biegunie Nigerię, Ugandę, Kongo i inne satrapie afrykańskie, w których obowiązuje reguła przeciwna: wszyscy to podejrzani złoczyńcy, dopóki nie udowodnią, że są niewinni.

W roku 1989 byliśmy społeczeństwem po przejściach, z poczuciem historycznego sukcesu, ale zarazem zagubienia wobec wyzwań nowej rzeczywistości. Nieuchronne uboczne konsekwencje najgłębszej zmiany ustrojowej: bezrobocie, wzrost przestępczości, rosnące rozwarstwienie społeczne, brak przygotowanych do nowych zadań kadr - wszystko to wytworzyło w społeczeństwie stan swoistej traumy. Zaczynaliśmy więc proces transformacji ustrojowej z wielkim bagażem historii i w bardzo kiepskiej kondycji. Ale potem zaczęła się - dzięki mądrym reformom gospodarczym Leszka Balcerowicza - eksplozja przedsiębiorczości. Właściciele stoisk z szaszłykami przy polskich drogach zaczęli budować restauracje, zajazdy, hotele. Kapitał zagraniczny stworzył enklawy nowoczesnych technologii i nowoczesnej kultury pracy. Ruszyła giełda, rozwinął się błyskawicznie sektor bankowy. Zamiast sklepów gminnych pojawiły się hipermarkety. "Syrenkę" i "malucha" zastąpiły fiaty i ople. Ruszyła fala turystyki zagranicznej. Młodzież szturmem zdobyła wyższe uczelnie. Weszliśmy do NATO, co zapewniło bezpieczeństwo zewnętrzne i do Unii Europejskiej, co stworzyło gwarancje nieodwracalności demokratycznych i rynkowych przemian. Były oczywiście wzloty i upadki, okresy lepsze i gorsze, ale na długą metę powoli i mozolnie budowało się społeczne zaufanie do demokracji i rynku, do państwa i jego instytucji, do przyszłości. Tworzyło się poczucie dumy i godności obywatelskiej, a Polska zyskiwała dobry obraz w świecie. Kształtowało się powoli, ale uparcie społeczeństwo obywatelskie - fundament demokracji. To wszystko było dziełem tak pogardzanej przez niektórych polityków III Rzeczypospolitej, a zwłaszcza pierwszych lat jej istnienia.

Niestety, zapewne wbrew dobrym intencjom jej architektów, IV Rzeczpospolita niesie w moim odczuciu niebezpieczeństwo osłabienia społeczeństwa obywatelskiego. Program "rewolucji moralnej" przynieść może, jako efekt bumerangowy, jej zaprzeczenie - erozję podstawowych więzi moralnych: zaufania, lojalności i solidarności. Dlaczego? Jest dziesięć powodów.

Po pierwsze, przeciwstawienie III i IV Rzeczypospolitej sprzyja podtrzymywaniu klimatu klęski, pasma kolejnych polskich niepowodzeń. Znów rzekomo nam się nie udało, kilkanaście lat zostało straconych. Czy to może sprzyjać nowym nadziejom i eksplozji społecznej energii?

Po drugie, pogłębia się poczucie niestabilności: znów jakaś rewolucja, znów od początku coś rzekomo zaczynamy, znów trzeba budować od fundamentów. Myślę, że trudno o lepszą receptę na tłumienie społecznego entuzjazmu i zaangażowania - warunków sine qua non mobilizacji społeczeństwa obywatelskiego.

Po trzecie, zwiększa się niejasność w kwestii reguł gry na publicznym boisku. Nie dość, że odziedziczyliśmy po poprzednim systemie łataninę często niespójnych praw, nie dość, że dopiero co mozolnie dostosowywaliśmy prawo krajowe do acquis communautaire Unii Europejskiej, a tu mowa o zmianach konstytucji, o renegocjacji traktatu akcesyjnego, o reformie prawa karnego, a najważniejsze instytucje stojące na straży prawa - jak np. Trybunał Konstytucyjny czy niezawisłe sądy - stają się obiektem politycznych ataków.

Po czwarte, pogłębia się poczucie nieprzejrzystości życia publicznego, narasta klimat spisku "postkomunistów", "służb specjalnych", "biurokratów brukselskich" i nacisk na ściganie "agentów" sprzed kilkudziesięciu lat. Gdy patrzymy na czyny, a nie słowa towarzyszące powoływaniu ostatniej koalicji, przypomina się satyryczny rysunek Andrzeja Mleczki - rozmawia dwóch polityków: "Zawiązaliśmy spisek, żeby udowodnić spiskową teorię dziejów".

Po piąte, orientacja antyliberalna - czyli inaczej dążenie do centralizacji i wzmocnienia państwa - działa przeciw spontanicznej oddolnej samorządności i przedsiębiorczości. A nadzieja, że wszystko da się załatwić od góry, przypomina jeszcze jeden rysunek Mleczki, z zupełnie innych czasów - mówca na trybunie powiada: "Dzisiaj towarzysze uchwaliliśmy na plenum, że od jutra zmieniamy społeczeństwo".

Po szóste, eskalacja społecznych nadziei i aspiracji przez obietnice wyborcze w zderzeniu z powyborczymi realiami prowadzi do frustracji i apatii znacznych kręgów społeczeństwa. A jeśli już społeczeństwo obywatelskie się mobilizuje, to raczej dla protestu, wychodząc na ulice, niż dla konstruktywnego działania.

Po siódme, mnoży się praktyka obsadzania stanowisk wysokiego zaufania publicznego przez osoby o niskiej społecznej wiarygodności lub pozbawione fachowości, wyłącznie z racji doraźnego interesu politycznego. Czy umacnia to tak niezbędne dla mobilizacji oddolnej przekonanie, że autentyczny wysiłek się opłaca, że (jak pisze w tytule swojej książki Władysław Bartoszewski) "warto być porządnym", słowem - że można liczyć na merytokratyczną sprawiedliwość?

Po ósme, coraz to podważa się, wyszydza, traktuje protekcjonalnie uznane autorytety. Coraz to przypina im się różne łatki w oparciu o donosy, insynuacje czy pomówienia. A społeczeństwo obywatelskie skupia się zawsze właśnie wokół autorytetów, spontanicznie, oddolnie wyłonionych liderów opinii czy działania. Gdy ich brakuje, następuje szybka dezintegracja wspólnot.

Po dziewiąte, tzw. "polityka historyczna", nieustanne grzebanie w brudach przeszłości, rozmija się kompletnie ze zorientowanymi w przyszłość, oczekiwaniami dynamicznego, nowoczesnego młodego pokolenia, absorbując uwagę i środki publiczne na odwetowe obsesje bliskich emerytury weteranów polityki.

Po dziesiąte, scena polityczna, z której emanować powinny cnoty obywatelskie, stanowi gorszące widowisko, w którym elity polityczne rozgrywają swoje egoistyczne, cyniczne i manipulatorskie gry, zawiązują egzotyczne koalicje, zakulisowe układy i niczym w awangardowym teatrze zmieniają zapowiadane scenariusze w trakcie przedstawienia, a wygłaszane teksty improwizują i naginają do potrzeb chwili.

Podsumowując zatem: nadzieja na rzeczywistą poprawę sytuacji Polski i Polaków tkwi moim zdaniem nie w mądrości i łaskawości władzy, nie w owym "solidarnym państwie", które ma się pochylić nad biednym społeczeństwem, ale w "solidarnym społeczeństwie", czyli w oddolnych społecznych inicjatywach - lokalnych, regionalnych, ogólnokrajowych - w sieci stowarzyszeń, organizacji samorządowych, korporacji zawodowych, fundacji, ruchów społecznych, klubów dyskusyjnych, akcji charytatywnych. Słowem - w rozbudowywaniu i umacnianiu społeczeństwa obywatelskiego, wspólnot obywatelskich o zróżnicowanym zasięgu.

Gdyby tego miało zabraknąć, znów z obywateli zmienilibyśmy się w poddanych, a wokół siebie odnaleźlibyśmy nagle taką oto karykaturę demokracji, którą rysował w 1831 roku Alexis de Tocqueville: "Nierzadko widzi się wówczas na szerokiej arenie świata, a także i u nas, pospólstwo reprezentowane przez paru ludzi. Tylko oni przemawiają w imieniu nieobecnych lub obojętnych mas. Tylko oni działają pośród powszechnej inercji. O wszystkim decydują wedle swego widzimisię, zmieniają ustawy i jak chcą tyranizują obyczaje. I aż dziw bierze na widok tej niewielkiej garstki marnych i niegodnych ludzi, w których ręce może wpaść naród" ("O demokracji w Ameryce", tom II, s. 152). Wierzę, że polskie społeczeństwo obywatelskie jest już wystarczająco silne, by ten czarny scenariusz malowany przez Tocqueville'a pozostał tylko przestrogą i nigdy się w Polsce nie zrealizował.

Piotr Sztompka

p

*Piotr Sztompka, ur. 1944, jeden z najważniejszych i najbardziej znanych polskich socjologów, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Europejskiej im. J. Tischnera, członek rzeczywisty PAN i PAU, prezes International Sociological Association. Wykładał także m.in. na Uniwersytecie Columbia i John Hopkins University. Zajmuje się przede wszystkim socjologią teoretyczną i metodologią badań społecznych. Opublikował kilkanaście książek (głównie za granicą) - m.in.: "Rethinking Progress" (1990), "Society in Action" (1991), "Traumę wielkiej zmiany" (2000) oraz tłumaczoną na wiele języków "Sociology of Social Change" (1993), której polskie wydanie ukazało się w 2005 roku pod tytułem "Socjologia zmian społecznych".