p

Kuba Mikurda*

Slavoj Žižek o przemocy i terrorze

Kiedy na łamach "Europy" trwała dyskusja o "Rewolucji u bram", nakładem londyńskiego wydawnictwa Verso ukazały się "Cnota i terror" Maksymiliana Robespierre'a oraz "O praktyce i sprzeczności" Mao Tse-tunga. Obie publikacje, inaugurujące serię "Revolution!", obszernym wstępem poprzedził Slavoj Zizek. Zgodnie z informacją wydawcy "każda książka [w serii] mieści klasyczne teksty będące sercem rewolucyjnych czasów, słowa, które zapalały społeczeństwa do powstania. Opatrzone wstępami najbardziej radykalnych myślicieli współczesnych, ciągle mają siłę inspirować, prowokować, a być może wzniecać nowe rewolucje...". Verso zapowiada też dwa kolejne tytuły - w sierpniu ukażą się "Deklaracje hawańskie" Fidela Castro (wstęp: Tariq Ali, redaktor "New Left Review") i "Deklaracja niepodległości" Thomasa Jeffersona (wstęp: Michael Hardt, współautor książek "Imperium" i "Multitude"). Sukces "Rewolucji u bram", którą Verso opublikowało w 2002 i wznowiło w 2004 roku, skłonił wydawcę do przekucia pojedynczego pomysłu w cykl, na dobry początek firmowany nagłówkiem "Slavoj Zizek presents".

Reklama

Zizek twierdzi, że publikuje na bieżąco w zbiorach i czasopismach (także internetowych), by czytelnik mógł śledzić, nad czym on sam aktualnie pracuje. Nad kolejnymi książkami nie pochyla się w zaciszu gabinetu, ale zestawia i uzupełnia wątki, cytuje całe fragmenty, proponuje alternatywne wersje tego, co już znane wiernej publiczności (stąd głosy krytyczne, namowy, by Zizek "usiadł i napisał coś wreszcie od początku do końca"). Jeśli pominąć angielską premierę zbiorku "How to Read Lacan", to komentarze do Robespierre'a i Mao są najnowszymi wieściami z frontu - po publikacji monumentalnego "The Parallax View" w lutym ubiegłego roku. A zatem - co nowego? Razem z "Rewolucją u bram" nowe projekty Zizka układają się w czytelną trylogię. O ile w "Rewolucji..." Zizek skupił się na czysto negatywnym geście zerwania z istniejącym porządkiem, "oczyszczeniu przestrzeni", rewolucyjnym akcie, działaniu bez gwarancji symbolicznej i obietnicy zbawienia, o tyle w komentarzach do Robespierre'a i Mao zajmuje go przede wszystkim "nazajutrz" - pytanie o to, jak przekuć rewolucyjny zryw w nowy porządek. W języku Alaina Badiou, który jest cichym partnerem Zizka w obu tekstach (w kluczowych momentach pojawiają się odwołania do jego książki "Logiques des mondes"), ruch ten można przedstawić jako przejście od "wydarzenia" do "wierności wydarzeniu". W ujęciu Badiou "wierność" retroaktywnie sytuuje samo "wydarzenie". Innymi słowy, rewolucja, której nie udało się przełożyć na nowy porządek, nie jest rewolucją, jest "rewolucją bez rewolucji", "żałosnym, libertariańskim wybuchem". Według Zizka "każdy kocha demokratyczne rebelie, spektakularne, karnawałowe eksplozje woli powszechnej, niepokój wkracza wówczas, gdy wola ta chce przetrwać, zinstytucjonalizować się". Odezwy Robespierre'a i Mao to jednocześnie pretekst i kontekst, w którym Zizek stawia pytanie, jak to zrobić. O ile w autorze "Cnoty i terroru" znajduje sprzymierzeńca, o tyle Mao służy za widowiskowy antyprzykład.

Planeta terroru

Tytuł komentarza do "Cnoty i terroru" ("Robespierre albo >>boska przemoc<< terroru") może zwieść czytelnika, zapowiada bowiem powtórkę z rozrywki serwowanej przez "Rewolucję u bram". Wątek "boskiej przemocy" pojawia się na krótko, w pierwszych akapitach, niczym łącznik między Robespierre'em a "Rewolucją...". Kilka tygodni temu w tekście "Leninizm apokaliptyczny" ("Europa" nr 146 z 20 stycznia br.) Agata Bielik-Robson pisała: "Przypomina się tu raczej >>boska przemoc<< ze słynnego eseju Waltera Benjamina pod - raczej mylącym - tytułem >>Krytyka przemocy<<. Wobec jej niszczycielskiej siły wszelka ziemska przemoc jawi się jako niewinnie zachowawcza". Do tego samego tekstu, "Zur Kritik der Gewalt" (1921), nawiązuje Zizek, kiedy odmawia ujęcia przemocy rewolucyjnej jako państwotwórczej i nalega na jej "boski", a jednocześnie konkretny charakter. Tym samym odrzuca abstrakcyjną wykładnię pojęcia Benjamina (jako "obskurantyzm") i wzywa do utożsamienia "boskiej przemocy" z konkretnymi wydarzeniami historycznymi (jak terror 1792-1794, "czerwony terror" 1919 roku, zamieszki w Rio de Janeiro w połowie lat 90., kiedy ludność z faveli wtargnęła do centrum miasta, rabując i paląc supermarkety). Według Zizka do "boskiej przemocy" dochodzi wówczas, gdy w uporządkowane pole społeczne wkracza "konkretna uniwersalność": ci, którzy należą do zbioru społecznego, ale nie mają w nim swojego miejsca, nie przynależą do żadnego z podzbiorów, nie są "poszczególni", a zatem ucieleśniają uniwersalność. Wykluczeni atakują na ślepo, "jak biblijna szarańcza, boska kara za grzechy ludzkości, która uderza znikąd". W tym ujęciu chcieć "rewolucji bez rewolucji" (zgodnie z Robespierre'owskim dictum) to odrzucać "boski" wymiar, a tym samym sprowadzać rewolucyjną przemoc do strategicznej interwencji posłusznej określonym i ograniczonym celom.

Reklama

To jednak sublimacja, a nie praca popędu śmierci, nowy porządek po "nocy świata" zaprząta Zizka najbardziej. Dlatego puszcza w ruch metodologię znaną z "Rewolucji u bram" (a także ze "Świętego Pawła" Alaina Badiou), by wyabstrahować formalną strukturę, "wybawić wirtualną treść od jej aktualizacji" (Lenin "is dead", a Robespierre "passé"), a następnie rozważyć sposób jej powtórzenia we współczesnej konstelacji. Wnioski, które Zizek wyciąga z "Cnoty i terroru", są "gorzkie" i "szorstkie", ale "trzeba je przyjąć w całości": "Bez cnoty terror prowadzi do zguby, bez terroru cnota nie ma żadnej mocy". Słowami Badiou: nie sposób uwiecznić własnej prawdy bez momentów terroru ("podmiot prawdy" jest jej "bojownikiem"), nie sposób wprowadzić nowego porządku na drodze kompromisów, łatwo i przyjemnie.

Jak jednak wprowadzić ów terror w dzisiejszych warunkach? Zizek ponownie sięga do Badiou, który w "Logiques des mondes" wyróżnił cztery wymiary "rewolucyjnej sprawiedliwości" w działaniu: woluntaryzm (wiarę, że można "przenosić góry", bez względu na "obiektywne przeszkody"), terror (bezwzględną wolę zniszczenia "wrogów ludu"), egalitarną sprawiedliwość (która nie bierze pod uwagę "skomplikowanych okoliczności", działa brutalnie i bezpośrednio) oraz zaufanie do ludzi.

"Czy jedynym skutecznym sposobem, by zapobiec katastrofie ekologicznej, która majaczy na horyzoncie, nie jest kombinacja tych czterech momentów?" - pyta Zizek i pokazuje, jak można by je urzeczywistnić. Po pierwsze - ściśle egalitarna sprawiedliwość: wszyscy muszą ponieść te same koszta ewentualnych wyrzeczeń, te same normy - ograniczenia emisji dwutlenku węgla, obniżenie konsumpcji energii - muszą obowiązywać wszędzie (koniec z równymi i równiejszymi, kraje Pierwszego Świata nie mogą dłużej obwiniać krajów Trzeciego Świata itd.). Po drugie - terror: bezlitosne egzekwowanie reguł i karanie wszystkich, którzy łamią narzucone normy ochronne, włącznie z surowym ograniczeniem liberalnych wolności (technologiczna kontrola potencjalnych przestępców ekologicznych itd.). Po trzecie - woluntaryzm: rehabilitacja wielkich, zbiorowych decyzji, które sprzeciwiłyby się "spontanicznej" logice rozwoju kapitalizmu. Po czwarte - zaufanie do ludzi: założenie, że większość z nich poprze surowe ograniczenia, przyjmie jako swoje i zacznie wprowadzać w życie. Jak rozumieć lukę, która otwiera się między płomienną odezwą o "konieczności terroru" a "bezlitosnym karaniem przestępców ekologicznych"? Czy widać w niej ów eksces, o którym Zizek mówił w filmie Astry Taylor ("Zizek!", 2005), pozując pod portretem Stalina? A może nie ma tu żadnej luki? "Przyjaciele często mnie pytają: >>Dlaczego niepotrzebnie prowokujesz ludzi? Dlaczego po prostu nie powiesz, o co ci chodzi? Że oczywiście jesteś przeciwko faszyzmowi, ale... itd.?<< Mówię im: >>To może dobre jako abstrakcyjne, teoretyczne czy intelektualne stwierdzenie, ale w praktyce to działa inaczej. (...) Nie przynosi pożądanego politycznego efektu. Dzięki temu liberalny konsensus może przywłaszczyć podobne stwierdzenia. Konieczny jest ów nadmiar<<".

"Nie trzeba się bać!"

Wstęp do "O praktyce i sprzeczności" nie jest tak jednoznaczny. Zizek rozkręca się wolniej, obszernie komentuje gest "przemieszczenia" marksizmu, leninowskie i maoistowskie "cięcie", "zdradę", która wyrywa teorię z oryginalnego kontekstu i wrzuca w nową konstelację. Według Zizka "tylko w ten sposób rodzi się uniwersalność" - poprzez "zdradę", gwałtowny przeszczep, w którym teoria musi wynaleźć się na nowo w obcym krajobrazie. W tym ujęciu uniwersalność to efekt "ciężkiej pracy i walki", która zmienia samą substancję teorii.

Zizek broni pojęcia "sprzeczności" jako głównego wkładu Mao w teorię marksistowską, polemizuje z krytyką, która oskarża elukubracje Mao o prosty regres. Jednak po serii dłuższych cytatów, odrobinę zbity z tropu, pyta: "cóż jednak z tym począć?" i przechodzi do teoretycznej diagnozy typu "gdzie Mao miał rację, a gdzie się pomylił". Zdaniem Zizka Mao słusznie odrzucił popularną wersję dialektycznej syntezy jako pogodzenia sprzeczności, ale popełnił poważny błąd, kiedy przedstawił prymat walki i podziału nad wszelką syntezą w kategoriach ontologicznych, jako zasadę kosmiczną, "nieskończony podział", przez co zabrnął w ściśle nie-dialektyczną, "pogańską", uproszczoną wizję "złej nieskończoności". To właśnie opór wobec dialektyki i "negacji negacji" (który Zizek rozpoznaje także u Stalina) przesądził o politycznej i teoretycznej klęsce projektu Mao. Dlatego rewolucja Mao to kolejna wersja "rewolucji bez rewolucji", zanegowanie starego porządku od wewnątrz bez negacji samej formy, a tym samym zrewolucjonizowania własnych założeń (dzięki udanej negacji negacji zwycięzca nie wymazuje wroga, ale uniwersalizuje własne przesłanie, dyktuje język, określa pole - wróg broni się językiem zwycięzcy). Zgodnie z logiką Mao jedynym sposobem, aby utrzymać rewolucję przy życiu, była "fałszywa nieskończoność" negacji, której szczytem okazała się wielka rewolucja kulturalna. "Co jeśli rewolucja kulturalna była >>negatywna<< nie tylko w sensie oczyszczenia przestrzeni i otwarcia drogi czemuś nowemu, ale negatywna w sobie, negatywna jako wskaźnik własnej n i e m o c y stworzenia czegoś Nowego?".

W finałowym pas Zizek rozpoznaje swego rodzaju sprawiedliwość dziejową w tym, że ostatecznym rezultatem maoistowskiej rewolucji kulturalnej jest niesamowita eksplozja kapitalizmu w Chinach. Następnie dowodzi, że istnieje głęboka strukturalna analogia między maoistowską "złą nieskończonością", ciągłym dzieleniem, przecinaniem i negowaniem, a wewnętrzną dynamiką kapitalizmu, największego rewolucjonisty w całej historii ludzkości. W tym kontekście Zizek po raz ostatni zwraca się do Mao, choć po raz pierwszy sugeruje, co ze spuścizny Mao należałoby powtórzyć. Efekt jest dość skromny: "Jak zatem zrewolucjonizować system, którego zasadą jest ciągłe samo-rewolucjonizowanie? Oto właściwe pytanie na dziś i tu trzeba powtórzyć Mao, na nowo wynaleźć przesłanie, które wypowiedział do anonimowego tłumu, setek milionów uciśnionych: >>Tego, co wielkie, nie trzeba się bać. Wielkiego pokona mały. Mały stanie się wielki<<".

Powyższa rekonstrukcja pomija szereg wątków pobocznych, z których słyną prace Zizka. Stąd ani słowa o tym, że jedynym sposobem, aby zerwać z postpolitycznością, jest dyktatura proletariatu, ani o tym, że sytuowanie imperializmu jako wroga antyglobalistów to w istocie walka o "kapitalizm z ludzką twarzą", która prowokuje szereg kuriozalnych sojuszy w imię wulgarnego antyamerykanizmu (po jednej stronie stają antyglobaliści, radykalni mułłowie i Aleksander Łukaszenka).

Jak usytuować nowe publikacje Zizka? W tomie "Conversations with Zizek" (2004) jego bohater porównuje rożne nurty współczesnej lewicy, zestawiając tradycję anglosaską (wielość płaszczyzn walki, multikulturalizm itd.) oraz francuską ("jakobińską"): "Myślę, że Badiou tak naprawdę jest jakobinem - ostatnim żyjącym jakobinem we francuskiej tradycji. Skupia się na czysto egalitarnej demokratycznej logice i choć oczywiście jest antykapitalistą, nie stawia konkretnych politycznych żądań dotyczących ekonomii. (...) Powiedziałbym, że Laclau i Mouffe, z ich projektem radykalnej demokracji i naciskiem na anty-neo-liberalną hegemonię, także przynależą do tego francuskiego jakobinizmu". Choć Zizkowi zdecydowanie bliżej do drugiego nurtu, nie odrzuca pierwszego ("Nie jestem przeciwnikiem multikulturalizmu jako takiego - sprzeciwiam się pomysłowi, zgodnie z którym stanowi on współcześnie podstawową formę walki"), a oba krytykuje za niedocenianie wymiaru ekonomicznego.

Ten sam wątek podejmuje w komentarzu do "Cnoty i terroru", upatrując w wykluczeniu ekonomii właściwej przyczyny terrorystycznych ekscesów: "Czym był jakobiński regres do radykalnego >>terroru<<, jeśli nie swego rodzaju histerycznym acting-out, świadectwem tego, że jakobini nie potrafili naruszyć samych fundamentów porządku ekonomicznego (własności prywatnej itd.)? (...) Czy nie jest tak, że każdy >>terror<< polityczny, od jakobinów do maoistowskiej rewolucji kulturalnej, zakłada wykluczenie właściwej produkcji, zredukowania jej do pola walki politycznej? Co w ostateczności sprowadza się do ni mniej, ni więcej tylko porzucenia kluczowego wglądu Marksa ujmującego walkę polityczną jako spektakl, którego rozszyfrowanie wymaga odniesienia do sfery ekonomicznej". Wywód ten komplikuje się nieco za sprawą komentarza do "O praktyce i sprzeczności", gdzie Zizek krytykuje zarówno "czystą politykę", jak i "ekonomizm" (fascynację rynkiem, wykluczenie możliwości interwencji politycznej), a następnie chwali Badiou za "zdefiniowanie walki emancypacyjnej w ściśle politycznych kategoriach - jako walki przeciwko liberalnej demokracji" i daje odpór współczesnemu antykapitalizmowi: "Tak, ekonomia to kluczowy wymiar, tam rozstrzygnie się bitwa, trzeba przełamać zaklęcie globalnego kapitalizmu, a l e interwencja powinna być odpowiednio p o l i t y c z n a, nie ekonomiczna. Dziś, kiedy każdy jest >>antykapitalistą<<, włącznie z hollywoodzkimi filmami >>społeczno-krytycznymi<< (...) >>antykapitalizm<< nie ma już wywrotowego żądła".

Cóż jednak z tym począć? Czy sposób, w jaki Zizek określa wymiary "rewolucyjnej sprawiedliwości" Badiou w kontekście zagrożenia ekologicznego, to jednocześnie "sposób na Zizka", wskazówka jak "praktykować" jego teorie? Jeśli tak, to czy, aby używać Zizka, nie należy o nim "zapomnieć", a wydobyć to, co jest w nim "bardziej niż on sam" - strukturę teoretyczną, którą w każdej konkretnej konstelacji wynaleźć trzeba od nowa, "ciężką pracą"?

"A orkiestra grała dalej..."

Według Zizka granica ekspansji kapitalizmu nie istnieje, nie ma zewnętrznej "skały", o którą mógłby się on rozbić, bez względu na to, co sugerują ekolodzy czy psychiatrzy. "Zgodnie z pewnymi amerykańskimi szacunkami przynajmniej 70 proc. współczesnych akademików i profesorów zażywa prozac albo jakiś inny lek psychotropowy. (...) A więc to jest granica: po prostu zaczniemy wariować. Ale nie wierzę w pojęcie zewnętrznej granicy. (...) Kapitalizm może przekształcić każde zewnętrzne ograniczenie swojego rozwoju w wyzwanie dla nowej inwestycji kapitalistycznej" - mówi Zizek w jednej z rozmów ze wspomnianego wcześniej tomu. Logika rozpędzonego systemu, który pochłania swój własny eksces, znalazła tej zimy chwilową kulminację w filmie "Piła 3", kolejnej odsłonie hollywoodzkiego slashera reklamowanego przez dystrybutora hasłem: "Zasady można łamać, tak jak... ludzi". W pierwszym tygodniu po premierze na Wyspach Brytyjskich właściciele kin kilkakrotnie wzywali pogotowie - widzowie mdleli, słabli, u kilkorga zdiagnozowano szok pourazowy. Wypadki nie sprowokowały jednak żadnej dyskusji, a komentatorzy cmokali nad "podarunkiem", jakim okazały się spontaniczne reakcje widzów - film bije rekordy wpływów. Kilka tygodni później polski dystrybutor rozesłał wiadomość prasową, w której informował, że dla bezpieczeństwa widzów na pierwszych, testowych pokazach filmu obecna będzie ekipa medyczna, gotowa w każdej chwili interweniować. W ten sposób wytrzymałość psychofizyczna widza, która zdawała się przekonującą miarą i czerwonym światłem dla eskalacji filmowej przemocy, uległa bez oporu. Czy sytuacja, którą sprowokowali twórcy i dystrybutorzy filmu, nie materializuje Zizkowej wersji późnego kapitalizmu, gdzie "Piłę 3" oglądają wszyscy, nikt nie wychodzi z kina, lekarze reanimują, a końca serii nie widać?

Kuba Mikurda

p

*Kuba Mikurda, doktorant w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN, redaktor tomu szkiców filmowych Slavoja Zizka, który ukaże się nakładem wydawnictwa Ha!art w maju 2007 roku.