Bez tradycji i dogmatów można się obejść

Dawkins przeciwstawia się wszelkim odwołaniom do religijnych tradycji przy rozstrzyganiu drażliwych moralnych kwestii. Jego zdaniem wystarczy tu zwykły rozumowy osąd oparty np. na kryteriach utylitaryzmu. Zakładają one, że "każdy przypadek - aborcja konkretnego płodu, eutanazja konkretnej osoby, sposób, w jaki powinniśmy postąpić z danym zwierzęciem - badany jest w swoim szczególnym kontekście. Nie ma dogmatów, a przynajmniej nie ma świętej księgi". Wiara religijna wedle Dawkinsa wcale nie sprzyja moralnym zachowaniom. Wręcz przeciwnie - może skłaniać do nienawiści wobec obcych i ich aktywnego zwalczania. Religia wpaja szacunek dla własnej grupy, który w niektórych sytuacjach okazuje się irracjonalny i niebezpieczny. Najwyższy więc czas - twierdzi Dawkins - byśmy przestali głosić, że wiara jest cnotą.

Reklama

Nauka przeciw religii

Richard Dawkins to jeden z najgłośniejszych i najbardziej kontrowersyjnych intelektualistów na świecie. Jest znakomitym biologiem i wybitnym popularyzatorem nauki. Największy rozgłos przyniosło mu jednak co innego: bezwzględna krytyka religii. Dawkins zwalcza ją przede wszystkim na polu nauki. Od lat krytykuje teorię "inteligentnego projektu". Ta ostatnia zakłada, że coś tak skomplikowanego jak wszechświat nie mogło powstać w drodze ewolucji, lecz musiało zostać zaprojektowane przez inteligentnego twórcę, którym mógłby być tylko Bóg. Dawkins nazywa to "niedorzecznym, ogłupiającym fałszem" i twardo broni teorii ewolucji. W rozmowie z "Europą" podaje jeszcze inne argumenty przeciw religii. Jego zdaniem jest ona głównym źródłem konfliktów na świecie. Nie chodzi o to, że każdy wierzący to potencjalny fanatyk. Uznanie dla religii i tradycji sprzyja jednak fanatykom, którzy czerpią z nich legitymację dla swoich morderczych działań.

Reklama

p

Krzysztof Iszkowski: Jest pan autorem chyba najbardziej kontrowersyjnej książki zeszłego roku. Wątpię, by chciał pan zostać męczennikiem i podzielić los Theo van Gogha, więc zastanawiam się, dlaczego przypuścił pan w "Bogu urojonym" tak brutalny atak na religię.

Richard Dawkins*: Ktoś wreszcie musiał powiedzieć prawdę. Różne formy wierzeń religijnych to najpoważniejsze zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa i pokoju na świecie. Takie stwierdzenie wydaje się oczywiste, ale wszyscy panicznie boją się powiedzieć, że król jest nagi. W ostatnich latach zachodni politycy mówią o walce z terroryzmem w taki sposób, jakby terroryzm był jakąś samodzielną siłą obdarzoną wolą i rozumem. Jeśli ktoś nawet przyznaje, że terroryzm jest tylko metodą, to w następnym zdaniu stwierdza, że tym, co motywuje terrorystów jest "czyste zło". To mydlenie oczu. Zamachy z 11 września czy morderstwa amerykańskich ginekologów nie były produktem "czystego zła". Wprost przeciwnie - ludzie, którzy ich dokonali, kierowali się tym, co uważali za dobre i słuszne. To nie są psychopaci. To religijni idealiści, osoby według własnych kryteriów głęboko racjonalne.

Reklama

Podjął pan jednak dwie walki naraz. Czym innym jest zwalczanie konkretnych religii wraz z ich mitami, a czym innym próba udowodnienia, że Bóg to iluzja.

Te walki nie są całkowicie od siebie oddzielone. Jeśli istnieje choć cień prawdopodobieństwa, że religijne przekonania są uzasadnione, to przyznanie, iż religie prowadzą do konfliktów, nie będzie uznane za wystarczający powód, by się ich pozbyć. Dlatego, skoro uważam, że religie są źródłem zła, rozsądnym sposobem ich zwalczenia jest pokazanie, że same podstawy ich istnienia są fałszywe. Zgadzam się, że te dwie rzeczy nie muszą iść w parze, ale umieszczenie ich w jednej książce wydało mi się rozsądne.

Jednak czytając pana książkę, zwłaszcza fragment, w którym wyśmiewa pan przedstawione przez św. Tomasza z Akwinu dowody na istnienie Boga, miałem wrażenie, że lekką ręką pozbywa się pan potencjalnych sojuszników w walce o bardziej racjonalne postrzeganie świata. Dowody Akwinaty nie bronią przecież żadnych zabobonów. Więcej nawet - praktycznie ograniczają obecność Boga, bo definiują go jako "praprzyczynę", "pierwszego poruszyciela" czy "autora projektu"...

Niektórzy moi koledzy, na przykład Daniel Dennett, mogliby podejść do sprawy w ten sposób. Ja postrzegam sprawę w kategoriach stosunkowo prostego pytania: czy istnieje byt nadprzyrodzony? Udzielenie odpowiedzi na to pytanie nie jest łatwe, ale jestem przekonany, że brzmi ona "nie". Dowody Akwinaty sprowadzają się do stwierdzenia, że nie jest możliwe, by złożone rzeczy powstały przypadkiem. "Przypadek" często jest jednak rozumiany jako "brak celowego projektu". To nieporozumienie. Opisane przez Darwina procesy selekcji naturalnej ukazują, że kumulujące się przypadki mogą doprowadzić do powstania złożonej i sprawnie działającej struktury. Co więcej, o ile z pomocą teorii ewolucji jesteśmy w stanie wyjaśnić powstanie człowieka, o tyle nie istnieje żaden sposób wyjaśnienia, skąd wzięła się obdarzona inteligencją istota nadprzyrodzona, jaką wedle wszelkich wyobrażeń jest Bóg.

Mimo wszystko, nie jest to dowód na nieistnienie Boga. W ogóle, udowadnianie nieistnienia czegokolwiek - bez względu na to, czy jest to Bóg, czy dobre skrzaty - wydaje się być dość karkołomnym przedsięwzięciem.

Zgoda. Radykalny, dogmatyczny ateizm, stuprocentowa pewność, że Boga nie ma, jest tak samo nierozsądny jak - często prezentowana - pewność, że Bóg istnieje.

Dlaczego w takim razie podjął pan próbę obalenia Tomaszowych dowodów?

Ponieważ uważam, że powszechna akceptacja dla umiarkowanych religii czyni świat bardziej podatnym na ekstremizmy. Naucza ludzi, że wiara jest cnotą, że można - nawet trzeba - wierzyć w różne rzeczy, na istnienie których nie ma dowodów. Zdecydowana większość wierzących jest nieszkodliwa, ale ciągle silne założenie, że wiara jest normą, ułatwia życie fanatykom. Ich przekonanie, że wypełnianie woli jakichś mocy nadprzyrodzonych jest rzeczą słuszną, nie napotyka wystarczająco wcześnie na opór otoczenia. Błędny jest też pogląd, że to religia sprawia, iż ludzie zachowują się w bardziej moralny, bardziej przyjazny wobec obcych sposób. Dowodzą tego niedawne badania przeprowadzone przez izraelskiego psychologa George'a Tamarina. Tysiącu izraelskich dzieci dał on do przeczytania opis zdobycia Jerycha - z tym, że w niektórych grupach tak zmienił nazwy własne, by historia sprawiała wrażenie relacji ze starożytnych Chin. Potem poprosił o napisanie krótkich wypracowań-odpowiedzi na pytanie, czy postępowanie zdobywców było uzasadnione. W "chińskiej" grupie trzy czwarte dzieci napisało, że nie. W grupie, która znała rzeczywiste pochodzenie tekstu, aż dwie trzecie poparło działania Jozuego.

Która ze współczesnych religii jest pana zdaniem najgroźniejsza?

Bez wątpienia islam. Jego wyznawcy są najbardziej skłonni uciekać się do przemocy. Choć bardzo niepokojące są także rozmaite formy amerykańskiego fundamentalistycznego chrześcijaństwa.

Dlaczego Amerykanie są bardziej religijni od Europejczyków?

Jedno z ciekawszych wyjaśnień, na jakie się natknąłem, głosi, że ponieważ od początku istnienia Stanów Zjednoczonych państwo i Kościół były jawnie rozdzielone, poszczególne wyznania zaczęły działać jak przedsiębiorstwa, konkurując między sobą o wiernych. Tymczasem w Europie, na przykład w Wielkiej Brytanii, gdzie anglikanizm ma do dziś status religii państwowej, jakość religijnej oferty pogorszyła się i ludzie po prostu się nią znudzili - w Europie, z wyjątkiem Polski, do kościoła chadza się tylko na śluby i pogrzeby. Inne wytłumaczenie jest takie, że imigranci, zostawiwszy swoje dalsze rodziny w Europie, potrzebowali jakiegoś ich substytutu. Znaleźli go w lokalnych wspólnotach religijnych.

Dużo miejsca w "Bogu urojonym" poświęca pan opisowi liberalnego ducha czasu ostatnich stuleci. Jak wytłumaczyłby pan to zjawisko?

Nie wiem. Coś wisi w powietrzu - w artykułach prasowych, w rozmowach przy obiedzie, debatach politycznych, wyrokach sądowych. Nie mam pewności, dlaczego wszystko to pcha społeczeństwo - może nie cały czas, ale jednak wyraźnie - w stronę liberalizmu. Mówiąc pół żartem, nie jest to tendencja ograniczająca się do ostatnich wieków. Przejście od politeizmu do monoteizmu oznaczało pozbycie się wielkiej liczby bogów. Teraz został nam już tylko jeden do usunięcia.

Czy tę liberalną tendencję dałoby się wyjaśnić w kategoriach teorii ewolucji?

Raczej nie. To fenomen kulturowy. Jestem w wystarczającym stopniu zwolennikiem Darwina, by uważać, że konstrukcja naszych mózgów ma ewolucyjne wytłumaczenie. Nie wierzę jednak w to, by ewolucja zdarzała się z dekady na dekadę, a takiego właśnie postrzegania wymagałoby przyznanie, że ten duch czasu można tłumaczyć genetyką. Choć rzeczywiście, mechanizm może być podobny. Na razie jednak nie wiemy, na czym miałaby polegać ta selekcja idei i czemu miałaby służyć.

Pana teoria memów jest przykładem takiego właśnie, nawiązującego do teorii ewolucji, tłumaczenia zjawisk kulturowych. Mógłby pan podać jakieś przykłady idei rozprzestrzeniających się w ramach tego liberalnego ducha czasu?

Przyznam, że nie wiem, czemu miałyby się rozprzestrzeniać. Odnoszę wrażenie, że ludzie generalnie wstydzą się swego konserwatyzmu, a są dumni z liberalnych przekonań. Badacze opinii społecznej mówią, że w obliczu bezpośrednio zadanego pytania, ludzie przejawiają skłonność do udawania, że są bardziej liberalni niż w rzeczywistości. W tajnym głosowaniu, kiedy nikt nie zna poglądów określonej osoby, są większe szanse, że będzie ona wyrażać konserwatywne opinie. To jednak nie jest odpowiedzią na pana pytanie, a jedynie innym sposobem opisu sytuacji.

Jeśli udzieliłby mi pan na to pytanie odpowiedzi, można by ją uznać za odpowiedź religijną. Powiedzmy heglowską: "Ludzkość zmierza ku większej wolności i lepszej przyszłości".

Niekoniecznie zgadza się to z moim rozumieniem religii, które zakłada obecność jakiejś siły nadprzyrodzonej. Choć oczywiście i heglizm, i marksizm można uznać za szczególne przypadki religii.

Czy jest pan przeciwnikiem również takich wierzeń, które nie odwołują się do czynników nadprzyrodzonych?

Jestem przeciwny wszelkim wierzeniom, które nie są oparte na dowodach, a na tradycji, objawieniu lub jakiejś świętej księdze. To z reguły zakłada obecność jakiegoś czynnika nadprzyrodzonego, ale rzeczywiście nie musi. Marksowska religia, oparta na wierze w nadejście robotniczej utopii i w jej imię zezwalająca na zabicie dowolnie dużej liczby ludzi, jest dla mnie równie niemożliwa do zaakceptowania jak religie opierające się na wierze w czynniki nadprzyrodzone. Chciałbym, by ludzie uzasadniali swoje czyny w inny sposób niż przez odwołanie do pojęć religijnych lub quasi-religijnych.

Na przykład?

Na przykład zgodnie z kryteriami utylitarystycznymi, jak proponuje Peter Singer. W takim ujęciu każdy przypadek - aborcja konkretnego płodu, eutanazja konkretnej osoby, sposób, w jaki powinniśmy postąpić z danym zwierzęciem - badany jest w swoim szczególnym kontekście. Nie ma dogmatów - a przynajmniej nie ma świętej księgi. Jednak i w tym wypadku można dowodzić, że utylitarne zasady, jakimi kierujemy się, dokonując tych osądów, mają w pewnym sensie religijne źródła.

Cechą charakterystyczną utylitaryzmu w wydaniu Petera Singera jest zacieranie granic między światem ludzkim i zwierzęcym. Mam wrażenie, że pozostaje to w pewnym związku z areligijną wizją świata, ponieważ to właśnie religia i tabu są tym, co odróżnia ludzi od zwierząt...

Ale tabu nie odróżnia nas od innych zwierząt. Na przykład kazirodztwo stanowi tabu w wielu gatunkach.

To może w takim razie świadomość jest tym odróżniającym czynnikiem?

Niby dlaczego? Uważam na przykład, że mój pies jest świadomy, a podstawą do tej oceny jest analogia do moich własnych subiektywnych doświadczeń. Na tej samej podstawie opierają się zresztą moje sądy o świadomości ludzi. Działania odpowiednio wyrafinowanej maszyny mogą sprawiać wrażenie działań świadomych. Ściśle rzecz biorąc, nie mogę sprawdzić, czy pan jest świadomy...

Skąd bierze się świadomość?

Nie sądzę, by zależała od czegokolwiek, czego nie dałoby się opisać w kategoriach fizycznych lub matematycznych. Zakładam, że świadomość jest fizycznym przejawem działania mózgu i jako taka nie może przetrwać jego rozkładu.

Czy geny powielające się w świadomych organizmach mają jakąkolwiek przewagę nad tymi, które powielają się w organizmach nieświadomych?

To bardzo ciekawe pytanie, stanowiące przedmiot ożywionej debaty naukowej. Nie wiadomo, czy świadomość jest produktem ubocznym funkcjonowania organizmów żywych, czy też ma kluczowe znaczenie dla ich istnienia.

Być może wytłumaczeniem byłoby stwierdzenie, że świadomość jest warunkiem moralności?

To byłoby zbyt proste. Można przecież wyobrazić sobie moralność robotów, Isaac Asimov nawet ją opisał w jednej ze swoich książek. Moralność możemy przecież postrzegać w kategoriach behawioralnych jako przestrzeganie reguł, które mają na celu dobro innych.

p

*Richard Dawkins, ur. 1941, zoolog, etolog, teoretyk ewolucji. Przez całą karierę akademicką związany z Uniwersytetem Oksfordzkim, jest obecnie profesorem popularyzacji nauki w prywatnej katedrze ufundowanej przez Charlesa Simonyi. Rozgłos przyniosła mu książka "Samolubny gen" (1976, wyd. pol. 1996), która wypromowała postrzeganie ewolucji w kategoriach sukcesu reprodukcyjnego pojedynczych genów. Inne jego prace to "Ślepy zegarmistrz" (1986, wyd. pol. 1994), "Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa" (1996, wyd. pol. 1998) oraz "Bóg urojony" (2006, wyd. pol. 2007). Czasopismo "Prospect" uznało Dawkinsa (obok Umberto Eco i Noama Chomsky'ego) za jednego z trzech najwybitniejszych współczesnych intelektualistów znanych szerokiej publiczności.