Jak poinformował kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, zarzuty dotyczą "niedopełnienie obowiązków służbowych związanych z organizacją lotu do Smoleńska w dniu 10 kwietnia 2010 r. w zakresie wyznaczenia i przygotowania załogi Tu-154M".
Podejrzani - jak dodał - nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień. Prokuratura nie zastosowała wobec nich żadnych środków zapobiegawczych, uznała bowiem na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego, że nie ma takiej potrzeby. Za zarzucany czyn grozi wojskowym do trzech lat więzienia.
Maksjan nie chciał ujawnić danych oficerów, wyjaśniając, że nie ma na to zgody ani prokuratury, ani samych podejrzanych. Powołał się przy tym na art. 13 ustawy prawo prasowe, który zakazuje publikowania danych osobowych oraz wizerunku osób, przeciwko którym toczy się postępowanie przygotowawcze. Przypomniał, że podawania informacji pozwalających na identyfikację zabraniają także wyroki Sądu Najwyższego z kwietnia 2011 r. i z czerwca 2003 r.
Podkreślił, że przepis ten chroni osoby podejrzane przed stygmatyzacją; a gdy nie ma prawomocnego wyroku sądu, jest także zasada domniemania niewinności. Zaznaczył równocześnie, że sprawa dotyczy bardzo wąskiego kręgu osób i "podawanie jakichkolwiek bliższych informacji pozwoliłoby zidentyfikować podejrzanych".
"Złożyli wniosek o sporządzenie uzasadnienia i doręczenie postanowienia o przedstawieniu zarzutów na piśmie" - powiedział Maksjan. O tym, że w wątku wojskowym śledztwa dot. katastrofy smoleńskiej będą stawiane zarzuty, prokuratura informowała jeszcze w lipcu br. Z kolei 29 lipca upubliczniony został raport polskiej komisji wyjaśniający okoliczności tej katastrofy, której pracom przewodniczył szef MSWiA Jerzy Miller.
Dokument wskazuje na liczne nieprawidłowości po polskiej stronie i pokazuje błędy m.in. rosyjskich kontrolerów. Przyczynami katastrofy - według raportu - było: zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. To miało doprowadzić do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią.
Z kolei czynnikami "mającymi wpływ na zdarzenie" były według polskich ekspertów: niekorzystanie przez załogę z wysokościomierza barometrycznego; brak reakcji pilotów na sygnały "Pull up"; próba odejścia na drugi krąg w tzw. automacie; przekazywanie przez kontrolera z wieży w Smoleńsku informacji o prawidłowym położeniu samolotu na ścieżce schodzenia i kursu, co mogło utwierdzać załogę w przekonaniu o prawidłowym wykonywaniu podejścia, gdy w rzeczywistości samolot znajdował się poza strefą dopuszczalnych odchyleń; niepoinformowanie załogi przez wieżę o zejściu poniżej ścieżki schodzenia i zbyt późna komenda: "Horyzont"; nieprawidłowe szkolenia lotnicze w 36. specjalnym pułku lotniczym.
Według raportu "okolicznościami sprzyjającymi" katastrofie były: niewłaściwa współpraca załogi i nadmierne obciążenie dowódcy; niedostateczne przygotowanie załogi i wiedza o funkcjonowaniu systemów samolotu oraz ich ograniczeń; niewłaściwe monitorowanie czynności członków załogi i brak reakcji na błędy; nieprawidłowy dobór załogi; nieskuteczny nadzór Dowództwa Sił Powietrznych nad szkoleniem w 36. specpułku; nieopracowanie w nim procedur dotyczących działań załogi; sporadyczne zabezpieczanie lotów przy złej pogodzie przez kontrolerów w ostatnim roku i brak praktycznego przygotowania na wieży w Smoleńsku.
W związku z raportem komisji Millera do dymisji podał się szef MON Bogdan Klich. Tuż po objęciu tego stanowiska przez jego następcę Tomasza Siemoniaka zapadły decyzje o zlikwidowaniu 36. specpułku, zdymisjonowany został też wiceszef MON Czesław Piątas i 13 oficerów - w tym trzech generałów Sił Powietrznych.