Jak Pan Prezydent wspomina dzień wyboru Karola Wojtyły na Papieża? W jakich okolicznościach dowiedział się Pan o decyzji konklawe?

Bronisław Komorowski: Dowiedziałem się o wyborze Papieża Polaka trochę w tramwaju, a trochę na ulicy. Wracałem wtedy z Gdańska, jakieś interesy opozycyjne, podziemne mnie tam wtedy skierowały. Jechałem z Dworca Centralnego w Warszawie do domu na ul. Bruna na Górnym Mokotowie. Już w tramwaju było widać jakieś dziwne poruszenie, coś nietypowego w relacjach międzyludzkich, zmienione twarze, uśmiech, jakieś współprzeżywanie. Zaczęło docierać do mnie, że coś się dzieje.

Reklama

Potem, gdy już szedłem do domu z przystanku tramwajowego, widziałem, że ludzie sobie nawzajem coś przekazują. Raptem podchodzi do mnie jakaś pani mówiąc: Czy pan wie? Wojtyła został papieżem!

Z tą informacją przyszedłem do domu, żona chyba już też wiedziała, ktoś dzwonił. Oficjalnie informacja o wyborze została podana dość późno, jak pamiętam, najpierw w telewizji podano informację o zbiorach rzepaku, a dopiero potem, z pewnym opóźnieniem, o wyborze Papieża Polaka.

Reklama

To był moment jeden z najbardziej radosnych, będący źródłem ogromnego optymizmu. Moja pierwsza reakcja to radość, że ktoś, kogo się ceni, lubi, o którym się sporo wie, kto jest nie tylko wybitnym kapłanem, ale wielkim gorącym polskim patriotą, znalazł się na Stolicy Piotrowej. Ale druga myśl była taka: co to oznacza dla Polski?

W sytuacji funkcjonowania w świecie opresji i ciągłych, mniejszych albo większych szykan, czuło się, że gdzieś pojawił się mocny punkt, opoka, o którą wszyscy będziemy mogli się oprzeć, marząc o lepszym świecie, o wolnej Polsce. To było przekonanie, że świat się zmienił, że mamy oparcie zarówno w wymiarze czysto moralno-religijnym, jak i w wymiarze emocji patriotycznych, związanych z marzeniami o wolnej Polsce. Ten wybór dawał poczucie dodatkowej siły.

Czy podczas pierwszej pielgrzymki Papieża do Polski w czerwcu 1979 roku miał Pan Prezydent możliwość kontaktu z Ojcem Świętym?

Reklama

B.K.: Byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem, młodym tatą i mężem. Moje - w cudzysłowie - spotkanie z papieżem było zupełnie nieoficjalne, w ramach straży papieskiej. W 1979 roku stałem na trasie przejazdu Jana Pawła II w Warszawie koło pomnika Kopernika. Korciło mnie niesłychanie, by jakoś zaznaczyć, że my, ludzie opozycji antykomunistycznej też jesteśmy i przeżywamy ten wielki moment. Wiedzieliśmy wszyscy, że życzeniem Kościoła jest unikanie wszelkich sytuacji, w których byłoby widać polityczny aspekt tej pierwszej wizyty Ojca Świętego. Ale aż nas ręce świerzbiły, a ponieważ nie wypadało wypisywać haseł antyrządowych, wpadłem z kolegą na pomysł, że zrobimy jednak transparent z innym hasłem.



Na ulicy Kopernika miałem lokal-skrzynkę kontaktową, pobiegliśmy tam szybko, zorganizowaliśmy kawał prześcieradła albo obrusu i błękitną farbą wypisaliśmy hasło, które było prostym nawiązaniem do haseł z arsenału propagandy PRL-u i jego pełnym odwróceniem zarazem. Hasło "Naród z partią, partia z narodem" zamieniliśmy na "Naród z kościołem, kościół z narodem".

Z tym transparentem stanęliśmy na trasie przejazdu Ojca Świętego, który jechał odkrytym pojazdem razem z prymasem Stefanem Wyszyńskim. W pewnej chwili, choć być może była to gra mojej wyobraźni, zobaczyłem wzrok prymasa Wyszyńskiego, dosyć srogi... Spojrzał na nas srogim wzrokiem - tak nam się wydawało - jako na tych, którzy odstępują od zasad oczekiwanych wtedy przez Kościół. Następnie prymas trącił lekko papieża i pokazał ręką nasz transparent. Ojciec Święty się odwrócił, przeczytał i potem nastąpił moment największej nagrody - szeroki radosny uśmiech papieża i gest błogosławieństwa.

Czy to była tylko gra mojej wyobraźni, moje marzenia, czy rzeczywiście tak to przebiegało od strony świadomych gestów prymasa i papieża - nie jestem w stanie tego zweryfikować. Ale tak to zapamiętałem i ten moment był dla mnie gigantyczną satysfakcją.

Oprócz tego oczywiście uczestniczyłem w modlitwach, uroczystościach religijnych, a potem albo żona albo ja sam jeździłem za Papieżem po kraju. Mieliśmy już wtedy małe dziecko.

W mojej pamięci pozostała bardzo żywo wizyta Ojca Świętego w kraju po stanie wojennym. To był taki nowy impuls, dodanie otuchy i wiary, że mimo wszystko, mimo przegranej, mimo stanu wojennego, mimo rozbicia Solidarności i niejasnej przyszłości, to od nas zależy, czy ulegniemy presji sytuacji, czy też posiłkując się nadzieją będziemy naszą sprawę kontynuowali.



A pierwszy - już oficjalny - kontakt z Ojcem Świętym?

B.K.: Pierwsze oficjalne spotkanie z Janem Pawłem II miałem przy okazji organizowania jako wiceminister obrony narodowej ds. wychowawczych spotkania Ojca Świętego z żołnierzami na lotnisku w Zegrzu Pomorskim. Była to pełna improwizacja, gdyż na realizację pomysłu, by Ojciec Święty spotkał się z żołnierzami, było bardzo mało czasu.

To wiązało się również z niewiele wcześniejszym powołaniem Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego. Z mojego punktu widzenia była to wielka szansa, by odczarować wojsko, które dźwigało przecież ciężar przeszłości państwa totalitarnego.

Chodziło o to, aby opinia publiczna, by Polacy zobaczyli, przez spotkanie żołnierzy z Ojcem Świętym, że to jest nasze, polskie wojsko, które wszyscy powinni kochać, lubić i szanować, tak jak to robi Ojciec Święty. Było to o tyle ułatwione, że Ojciec Święty sam pochodził z rodziny wojskowej. Z Jego strony było widać pełne zrozumienie dla ludzi w mundurach i pełną sympatię, a także świadomość trudności odnalezienia swojego miejsca przez ludzi w mundurach w procesie transformacji ustrojowej.

Oprócz osobistych przeżyć, miałem więc także dodatkowe źródła wdzięczności dla Jana Pawła II za ułatwienie, trudnego przecież procesu odnalezienia się przez wojskowych w procesie transformacji Polski - od państwa totalitarnego, komunistycznego do państwa wolnego, demokratycznego. To wtedy miałem okazję do krótkiej rozmowy z Ojcem Świętym - odczułem to jako wielkie, wielkie wyróżnienie.

W 1999 roku doszło do bezprecedensowej wizyty Jana Pawła II w polskim parlamencie. Jak Pan Prezydent ocenia tamto spotkanie?

B.K.: To był moment szczególny. Wagę tego wydarzenia dzisiaj można nawet łatwiej dostrzec niż wtedy, dlatego, że dzisiaj widać o wiele lepiej, jakie to spotkanie przyniosło owoce. To była pierwsza i do tej pory jedyna wizyta Papieża w parlamencie narodowym. Wiem od mojego bardzo dobrego znajomego, przewodniczącego Bundestagu Norberta Lammerta, że strona niemiecka liczy też na obecność Benedykta XVI w Bundestagu, m.in. powołując się na precedens, który stworzył Jan Paweł II w stosunku do polskiego Sejmu.

Z dalszej perspektywy widać także, jak duże znaczenie miała wypowiedź Papieża w sprawach istotnych wtedy dla bieżącej polityki państwa polskiego, dla strategicznych celów, które stały przed państwem polskim. Mam na myśli perspektywę członkostwa w Unii Europejskiej. Miała przecież miejsce bardzo ostra batalia polityczna. Ujawniły się po raz pierwszy - czego nie było przy NATO - środowiska i siły polityczne, które wysoko wywieszały sztandar politycznego katolicyzmu z jednoczesną antyeuropejskością.



A wypowiedź Jana Pawła II w Sejmie dała bardzo silny impuls do myślenia o UE jako projekcie politycznym i cywilizacyjnym opartym na dokonaniach ojców założycieli wywodzących się z chrześcijańskiej demokracji. O projekcie politycznym dającym możliwość pogodzenia marzenia o integrującej się Europie, o Europie opartej o zasady wolnego rynku i demokracji z fundamentem chrześcijańskich wartości, który legł u podstaw utworzenia jej wiele lat temu.

Z punktu widzenia tworzenia klimatu zachęcającego Polaków do powiedzenia w referendum europejskim "tak" UE miało to kapitalne znaczenie. Jako człowiek zaangażowany w działania na rzecz uczestnictwa Polski w integracji europejskiej odczuwałem to jako przejaw wielkiej odpowiedzialności Papieża za Polskę, wielkiej mądrości i przejaw wiary, że nowoczesność i modernizacja nie muszą stać w sprzeczności z tradycyjnym systemem wartości, z wiarą, kulturą, obyczajem.

Oprócz tego było czymś fascynującym obserwowanie sali sejmowej wypełnionej przecież przez ludzi o różnych przynależnościach partyjnych, o różnych światopoglądach. Widać było jak posłowie chłonęli i przyjmowali słowa Papieża jako ważne dla siebie bez względu na jakiekolwiek sympatie czy antypatie polityczno-partyjne.

Jakie znaczenie dla Polaków - według Pana - będzie miał 1 maja? Z kim udaje się Pan do Watykanu na uroczystości beatyfikacyjne, jak Pan Prezydent widzi delegację?

B.K.: Z żoną i być może z którymś z naszych dzieci. Bardzo bym chciał, żebyśmy uczestniczyli rodzinnie w tym wydarzeniu. To przecież jest spełnienie polskich marzeń, marzeń nas wszystkich o szybkim wyniesieniu Jana Pawła II na ołtarze. Te oczekiwania zostały sformułowane już w momencie Jego śmierci. Jest to też realizacja marzenia zbudowania trwałej pamięci o tym Wielkim Papieżu, a także wielkim synu polskiej ziemi.

Mam nadzieję, że uroczystości w dniu 1 maja będą okazją do głębokiego przeżycia natury religijnej, ale także do okazania wdzięczności Panu Bogu za to, że dał nam wszystkim możliwość odczuwania wspólnej dumy z dokonań naszego wybitnego rodaka, Pasterza całego Kościoła Katolickiego, ale przecież kiedyś księdza, biskupa, arcybiskupa, kardynała z Polski.

Rozmawiały: Elwira Krzyżanowska i Agata Jabłońska-Andrzejczuk