Wieści z województw lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego były alarmujące. Pierwsze podpalenia należących do Polaków domów i budynków gospodarczych zaczęły się w lipcu 1930 r. Wkrótce zaczęto przecinać także linie telefoniczne oraz telegraficzne. 30 lipca pod Bóbrką pięciu rabusiów napadło na ambulans pocztowy – zastrzelono konwojenta i zrabowano 26 tys. zł. Policja nie miała wątpliwości, że za tymi atakami stoją ukraińscy nacjonaliści. "Nie da się zaprzeczyć, że zamachy te (…) podrywają autorytet władz państwowych, a nawet samego Państwa, a to ostatnie jest właśnie istotnym celem owej roboty U.W.O. (Ukraińskiej Organizacji Wojskowej – red.)” – ostrzegała Komenda Wojewódzka Policji Państwowej w Stanisławowie w raporcie sporządzonym 20 sierpnia 1930 r.
W tym czasie polska ludność Galicji Wschodniej zaczęła przygotowywać się do walki z Ukraińcami. Członkowie towarzystw sportowych i Związku Strzeleckiego organizowali oddziały, które patrolowały wsie i miasteczka oraz rewidowały podróżnych. Zgłaszali się do nich na ochotnika też miejscowi Żydzi, zdający sobie sprawę, jak bardzo nienawidzą ich ukraińscy chłopi. Ten stan rzeczy groził, że wkrótce w Galicji wybuchną starcia między wrogimi nacjami.
Tymczasem II RP pogrążała się w kryzysie. W czerwcu 1930 r. na Kongresie Obrony Prawa i Wolności Ludu w Krakowie przywódcy Centrolewu ogłosili, iż ich celem jest „walka z dyktaturą Piłsudskiego”. Solidarne działania stronnictw ludowych i lewicowych wymierzone w sanację mocno zaniepokoiły marszałka. W lipcu zaczęły się przygotowania do rozprawy z opozycją: w starej twierdzy w Brześciu nad Bugiem przygotowano cele dla jej liderów.
Reklama