Polska Agencja Prasowa: Rozmowę o tym, kiedy zakończyła się II wojna światowa, warto zacząć od pytania o to, kiedy rozpoczął się ten konflikt. Dla nas odpowiedź wydaje się oczywista, ale są też inne perspektywy, takie jak sowiecko-rosyjska, która za moment rozpoczęcia wojny uznaje 22 czerwca 1941 r.

Reklama

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Dla Rosjan 22 czerwca 1941 r. nie jest datą rozpoczęcia II wojny światowej. Z ich perspektywy tego dnia rozpoczęła się „wielka wojna ojczyźniana”, która jest znacznie istotniejsza niż pozostałe zmagania II wojny. Uważają, że to właśnie wielka wojna ojczyźniana doprowadziła do klęski Hitlera i jego sojuszników. Jeżeli pojawiają się głosy podważające datę 1 września (a raczej 3 września, gdy wojna polsko-niemiecka stała się konfliktem globalnym), to najczęściej w kontekście uznania za początek wojny japońskiej agresji na Chiny. To jednak wątek marginalny, na tle „świętej wojny”, jak nazwano konflikt, który wybuchł 22 czerwca 1941 r. Sprawia to, że co roku 9 maja na placu Czerwonym nie jest świętowane zakończenie II wojny światowej, ale zwycięstwo ZSRS w wielkiej wojnie ojczyźnianej. Jest to expressis verbis zapisane w prawie rosyjskim, które wywodzi się wprost z prawa i zwyczaju sowieckiego.

Jeżeli w moskiewskim świętowaniu coś się zmieniło od czasów sowieckich, to chyba tylko trzy rzeczy. Po pierwsze, historycznym sztandarom sowieckim towarzyszy flaga Federacji Rosyjskiej. Po drugie, prezydent nie przyjmuje defilady z trybuny na mauzoleum Lenina, które na czas defilady jest ukrywane za jubileuszową dekoracją. Po trzecie, minister obrony Federacji Rosyjskiej wjeżdżając otwartym samochodem na plac Czerwony, przejeżdża pod kremlowską basztą Nikolską. Zatrzymuje się pod wiszącą na niej prawosławną ikoną, żegna się znakiem krzyża i dopiero rozpoczyna wojskową paradę.

Zawsze moje zdziwienie wywoływały dyskusje polskich i europejskich polityków, czy należy jechać do Moskwy na tę uroczystość. W Polsce pojawiał się argument, że należy tam być, ponieważ również braliśmy udział w tej wojnie. To nieprawda. Wielka wojna ojczyźniana to nie była nasza wojna, choć Polacy zostali w nią uwikłani. Zakończenie II wojny światowej jest w Rosji świętowane 3 września, a więc dzień po rocznicy bezwarunkowej kapitulacji Japonii.

PAP: Na ile ta narracja o wielkiej wojnie ojczyźnianej trwającej od 22 czerwca 1941 r. do 9 maja 1945 r. ma na celu ukrycie niemiecko-sowieckiej współpracy, której owocem było m.in. przystąpienie ZSRS do wojny przeciw Polsce już 17 września 1939 r.?

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Zwracanie uwagi na 22 czerwca 1941 r. prowadzi m.in. do ukrycia ważnej daty, czyli 23 sierpnia 1939 r., gdy podpisano pakt Ribbentrop-Mołotow. To wydarzenie doprowadziło przecież do rozpoczęcia II wojny. Elementem strategii zmiany akcentów historycznych jest próba zrównoważenia rozmów niemiecko-sowieckich z sierpnia 1939 r. narracją dotyczącą konferencji monachijskiej z września 1938 r. Już od kilkunastu lat Rosja opiera swoją narrację na stwierdzeniu, że wprawdzie nie można szczycić się paktem ZSRS z III Rzeszą, ale była to konsekwencja wcześniejszego porozumienia się mocarstw zachodnich z Niemcami w sprawie rozbioru Czechosłowacji. Przy tej okazji przypomina się, że w owym rozbiorze wzięli udział nie tylko Niemcy, ale również Polacy. Nawet szef Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin w 2020 r. w przeznaczonej dla rosyjskiej armii telewizji propagandowej Zwiezda absurdalnie stwierdził, że Polacy okupują do dziś zajęte w 1938 r. „województwo cieszyńskie”. Ta narracja ma więc na celu pokazanie, że w sprawie II wojny światowej nikt nie jest bez winy. Stalin został zmuszony do czasowego porozumienia z Hitlerem przez politykę mocarstw zachodnich i zaborczą politykę Polski, która „pożywiła się na trupie Czechosłowacji”.

PAP: Z tej perspektywy inne fronty II wojny światowej są tylko mało istotnym uzupełnieniem do frontu wojny niemiecko-sowieckiej?

Reklama

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Bez wątpienia wielka wojna ojczyźniana jest kluczowa dla budowania pamięci w Rosji, również dlatego, że pozwala jednoczyć nie tylko samych Rosjan, ale też inne narody dawnego sowieckiego imperium. Do daty 9 maja mogą odwoływać się także m.in. Białorusini czy Kazachowie, a do niedawna również duża grupa Ukraińców. Zachodnia Ukraina w ostatnich dekadach zaczęła hołdować historii Ukraińskiej Powstańczej Armii i w niej widzieć element swojej tożsamości. Natomiast Ukraina środkowa i wschodnia bardzo silnie czciła wielką wojnę ojczyźnianą.

Kilkanaście lat temu prezydent Wiktor Juszczenko próbował pogodzić te dwie pamięci – raczej bezskutecznie. Nad centrum Kijowa od 1981 r. góruje ponadstumetrowa figura Matki-Ojczyzny, dawniej wieńcząca Narodowe Muzeum Historii Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941–1945. Po rewolucji godności 2014 r. Ukraińcy zaczęli obchodzić datę 9 maja jako Dzień Zwycięstwa nad Nazizmem w II wojnie światowej – zamiast jako Dzień Zwycięstwa. Zaczęli też akcentować rok 1939 jako moment wybuchu wojny, marginalizując w ten sposób narrację o wojnie ojczyźnianej. Wówczas muzeum wojny ojczyźnianej zmieniono na muzeum Historii Ukrainy w II Wojnie Światowej. Jednak Matka-Ojczyzna nadal nad Kijowem wznosi tarczę z sowieckim herbem.

PAP: Marszałek Gieorgij Żukow w swoich wspomnieniach twierdził, że dostawy alianckie w ramach programu Lend-Lease miały marginalny wpływ na zwycięstwo ZSRS, bo stanowiły tylko 4 proc. całości zaopatrzenia Armii Czerwonej. Dodawał, że amerykańskie czołgi płonęły na polach bitew jak pochodnie. To również element budowania narracji o zwycięstwie narodów ZSRS „nad faszyzmem”?

Dr hab. Andrzej Zawistowski: To niezwykle ważna część tego przekazu. Moim zdaniem o zwycięstwie nad III Rzeszą na froncie wschodnim zadecydowały trzy czynniki – dzisiaj nierównomiernie dostrzegane. Pierwszym czynnikiem był wysiłek zbrojny Armii Czerwonej. Drugim elementem było poświęcenie ludności cywilnej ZSRS, pracującej na rzecz zwycięstwa nad Niemcami. W pewnym stopniu był to wysiłek wymuszony, ale niewątpliwie wynikający również z rzeczywistego zaangażowania. Nie tworzy on jednak tak heroicznego obrazu, jak walka na froncie, więc jest mniej wykorzystywany propagandowo.

Trzecim czynnikiem była rola aliantów zachodnich. Ten jest niemal zupełnie pomijany przez propagandę ZSRS i Rosji, a przecież Armii Czerwonej znacznie łatwiej było walczyć po lądowaniu aliantów we Włoszech i Francji. Co równie istotne, Sowieci aby dojechać do Berlina, potrzebowali nie tylko swoich T-34, lecz także sprzętu amerykańskiego. Część Katiusz, które wywoływały tak wielką dumę mieszkańców ZSRS, montowano na amerykańskich ciężarówkach. Oczywiście wspomnianych Shermanów dostarczonych do ZSRS było stosunkowo niewiele, zaledwie 7 tys. Ponad cztery razy tyle otrzymała Wielka Brytania. Jednak amerykańskich ciężarówek do ZSRS trafiło ponad 350 tys., a samolotów 11 tys. Z USA pochodziło również 2 tys. lokomotyw - w ZSRS w czasie wojny wyprodukowano tylko ok. 700 parowozów, z czego ponad połowę dopiero po 1944 r. Amerykanie dostarczyli też ok. 11 tys. platform kolejowych. Dzięki tym dostawom na front dowożono sprzęt, zaopatrzenie i ludzi. Na nogach czerwonoarmistów było 14 mln par amerykańskich butów. W plecakach mieli on amerykańskie konserwy, a ich dowódcy jeździli amerykańskimi willysami – dostali ich 50 tys. Karabinów maszynowych przyjechało tylko ok. 8,5 tys., ale pistoletów maszynowych – już 137 tys. Związek Sowiecki otrzymał ok. 1/4 całości pomocy w ramach Lend-Lease. Do tego dochodzi, choć znacznie mniejsza, pomoc Brytyjczyków i Kanadyjczyków.

Ta pomoc była nieoceniona zwłaszcza w latach 1942-1943, gdy Sowieci stracili kluczowe obszary rolnicze, a ich fabryki były przewożone na wschód. II wojna światowa była w dużej mierze wojną gospodarczą. Bez militarnej i materialnej pomocy amerykańskiej wojna trwałaby znacznie dłużej i mogłaby się potoczyć inaczej. Amerykanie – jako jedyni alianci - materialnie byli obecni na każdym froncie tej wojny.

PAP: Lend-Lease Act miał wpływ także na powojenne dzieje ZSRS? Bez wątpienia ułatwiał kopiowanie zachodnich technologii…

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Tak, ale pamiętajmy, że w kolejnych dekadach Sowieci także kopiowali technologie zachodnie, poprzez ich kradzież. Podobnie funkcjonowały gospodarki pozostałych krajów bloku wschodniego. Lend-Lease Act miał raczej wpływ na sprawę stosunków ZSRS z państwami zachodnimi. Również z tego powodu w Związku Sowieckim po wojnie lekceważąco wypowiadano się o znaczeniu pomocy gospodarczej. Pamiętajmy, że za część z tych dostaw należało zapłacić. Spór dotyczył więc m.in. zaległych kwot. Konflikty wokół spłat zakończyły się dopiero w 1972 r., gdy zawarto porozumienie co do wysokości zadłużenia i sposobu jego uregulowania. Ostatnie należności spłacono dopiero na początku XXI w. Oczywiście nie były to pełne koszty tej gigantycznej pomocy.

PAP: Kto w takim razie był rzeczywistym zwycięzcą II wojny?

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Bez wątpienia Sowieci i Amerykanie. Ci pierwsi wygrali militarnie i politycznie. Osiągnęli wszystkie cele, które postawił sobie Stalin, doprowadzając do wybuchu II wojny światowej w 1939 r., a nawet je przekroczyli. Amerykanie w Europie wygrali militarnie, ale - na własne życzenie - przegrali politycznie. Oczywiście nie z Niemcami, ale z Sowietami. Wygrali za to – militarnie i politycznie wojnę z Japonią, jednocześnie przegrywając politycznie w Chinach. Bezapelacyjnie Amerykanie wygrali II wojnę gospodarczo. Już latem 1944 r. zwołali w Bretton Woods konferencję, której celem było zaprojektowanie powojennego finansowego porządku świata. Efektem tego spotkania było uczynienie z dolara waluty światowej, a następnie powstanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Stany Zjednoczone stały się światowym mocarstwem gospodarczym, dzięki czemu na początku lat dziewięćdziesiątych doprowadziły do upadku Związku Sowieckiego.

PAP: Jakie jest więc znaczenie 8 maja?

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Tego dnia na mocy podpisanego dzień wcześniej w Reims przez Niemców aktu bezwarunkowej kapitulacji zakończyły się walki w Europie. Jednak ceremonia podpisania kapitulacji, na żądanie strony sowieckiej, została powtórzona 8 maja przed dowódcami Armii Czerwonej w Berlinie. Przez lata Sowieci tłumaczyli, że dzień zwycięstwa jest obchodzony 9 maja, ponieważ gdy podpisywano dokumenty w Berlinie, zegary w Moskwie pokazywały, że jest już po północy. Chodziło jednak o coś innego. Po podpisaniu kapitulacji w Reims późnym wieczorem 7 maja za dzień zwycięstwa uznano następny dzień – czyli 8 maja. Analogicznie było w przypadku Sowietów – podpisane dokumentów 8 maja czyniło dniem zwycięstwa 9 maja. Zegary nie miały tu żadnego znaczenia, zwłaszcza że dokument o ustanowieniu Dnia Zwycięstwa 9 maja podpisano w ZSRS jeszcze 8 maja… Ważniejsze było coś innego – która kapitulacja jest ważniejsza, przed kim ostatecznie skapitulowała III Rzesza. I tu Sowieci wygrali i to „ich” data bardziej utrwaliła się w świadomości.

Na Zachodzie dość skromne uroczystości rocznicowe, ograniczające się do wspominania poległych, odbywały się więc 8 maja. Następnie politycy lecieli do Moskwy, i tam dopiero brali udział w paradzie zwycięstwa. Zresztą charakterystyczne było to, że nawet w niepodległej Polsce Dzień Zwycięstwa czczono 8 maja, ale do 2015 r. oficjalnym świętem państwowym był nadal 9 maja – Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności. Cieszę się, że udało mi się zwrócić uwagę na ten absurd i zmotywować parlamentarzystów do jego usunięcia z polskiego prawa.

PAP: 9 maja w rosyjskich mediach propagandowych pokazywane będą symbole zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej, takie jak sztandar ZSRS na Reichstagu, zdjęcia z kapitulacji w Berlinie i słynna defilada z czerwca 1945 r., gdy do stóp Stalina rzucano sztandary III Rzeszy. Jaki jest wpływ tego przekazu o „zwycięstwie nad faszyzmem” na postrzeganie przez Rosjan miejsca swojego kraju w świecie i ich rzeczywistą wiarę, że dziś na Ukrainie prowadzą „wojnę sprawiedliwą” z nazistami?

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Ten obraz pokazywany przez tamtejsze media to przekaz, który dojrzymy na zachodzie. Świat będzie oglądał defiladę na placu Czerwonym i Putina stojącego wśród weteranów tuż obok mogił Lenina i Stalina. Zwykły Rosjanin również to zobaczy, ale nie będzie to dla niego najbardziej sugestywny przekaz tego dnia. Do znacznie ważniejszych wydarzeń dochodzi bowiem kilka godzin później. Jest to akcja społeczna nazwa „Nieśmiertelny Pułk”. Na ulice Moskwy i innych miast wychodzą tysiące mieszkańców trzymających portrety swoich przodków, którzy walczyli w wielkiej wojnie ojczyźnianej. Na czele jednej z manifestacji idzie Putin z portretem ojca. Podobne wydarzenia mają miejsce również w kilkudziesięciu innych krajach – nie tylko dawnego ZSRS. Za granicą czasami udział biorą w nich dziesiątki osób, innym razem są to tysiące.

Celem tych obchodów jest pokazanie bezpośredniego związku dziejów współczesnej Rosji z historią wielkiej wojny ojczyźnianej oraz dumy z przodków, którzy walczyli z „faszystami” i „nazistami”. Te słowa są używane znacznie częściej niż słowo „Niemiec”. Do tych ludzi narracja o walce z nowymi „nazistami”, czyli „banderowcami”, trafia więc z wielką łatwością i uzasadnia teraz „specjalną operację wojskową”.

Wydaje mi się, że nie doceniamy siły tej polityki historycznej, która jest oparta na narracji o „wielkiej wojnie ojczyźnianej”. Wystarczy zajrzeć do rosyjskiego internetu, aby zobaczyć, jak wiele stron jest poświęconych wyszukiwaniu informacji o przodkach walczących osiemdziesiąt lat temu. Można tam również zamówić plakaty i mapy pokazujące ich szlak bojowy, które później wiszą na ścianach rosyjskich – i nie tylko rosyjskich - domów. Niedocenianie tych zjawisk tworzy fałszywy obraz rosyjskiej świadomości historycznej i poglądów politycznych. Dziś dla Rosjan 9 maja jest świętem ich przodków – znanych z imienia i nazwiska. Niezrozumienie tego sprawi, że nie będziemy rozumieć ich reakcji na propagandę dotyczącą wojny z Ukrainą.

Rozmawiał: Michał Szukała

Dr hab. Andrzej Zawistowski, prof. SGH, pracownik Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami Instytutu Pileckiego; wykładowca w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. W latach 2012-2016 dyrektor Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej.