Po Anschlussie niektórzy polscy dziennikarze wciąż uważali Adolfa Hitlera za wyjątkowo nieprzejednanego, ale jednak polityka, jakich w Europie wielu. Po układzie monachijskim cieszyli się, że nasze wojsko weszło na Zaolzie. Można było odetchnąć, nad Europę zawitało "odprężenie nerwowe", świat znalazł się "pod znakiem pokoju". Co prawda wiosną 1939 r. Hitler zaczął się domagać terytorialnych ustępstw od Warszawy, ale przecież poczucie odpowiedzialności powstrzyma go przed "wejściem na drogę wojny". A nawet jeśliby o tym myślał, to "mamy za sobą cały naród oraz naszą ukochaną, potężną armię pod wytrawnym kierownictwem marszałka Śmigłego-Rydza".

W sierpniu 1939 dziennikarze wciąż nie zdradzali się ze świadomością, jak blisko jest do katastrofy. Jeszcze 10 dni przed niemiecką agresją twierdzili, że Rzesza "nie jest w stanie jej zaryzykować". A kiedy było już na wszystko za późno – gazety nadal oszukiwały siebie i czytelników, że "sparaliżowano atak niemiecki", a wódz naczelny dowodzi obroną kraju z kwatery głównej – choć ten, wraz z innymi wysokimi urzędnikami, schronił się w Rumunii…

Zapraszam Państwa na nieprzyjemną wędrówkę – po nagłówkach i komunikatach gazet sprzed 80 lat. To pouczająca lektura. Mówi wiele o tym, jak bardzo potrzebujemy rzetelnego dziennikarstwa, niezależnego od potrzeb i oczekiwań politycznej propagandy. Ale też o tym, jak bardzo lubimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Nawet kiedy jest już jasne, że nie będzie.