- "Wprost" notował piki sprzedaży, ale są one niczym w porównaniu z cotygodniową sprzedażą. Tak naprawdę liczy się całoroczna średnia. Czytelnik nie lubi aż takiej agresji. Sam czytelnik bardzo nam się zmienił. Trochę zaczęliśmy konkurować z "Super Expressem" czy "Faktem" - mówi Michał Lisiecki w rozmowie z "Super Expressem".
I dodaje, że jego wydawnictwo na aferze taśmowej i sprawie Durczoka straciło 15 mln zł przychodów reklamowych
Dodaje jednak, że ktoś jednak musiał się tym zająć. - Ktoś z mediów drukowanych, będących w polskich rękach, a jest ich tylko 24 proc. na rynku. "Wprost", "Do Rzeczy" czy "Super Express" są takimi mediami. Ale nie ma się co dziwić, że gazety typu "Newsweek" czy "Puls Biznesu" będące w rękach zagranicznego kapitału nie zajmą się taką tematyką. Te koncerny są w Polsce po to, żeby robić biznes, a nie będą zajmowały się np. aferą taśmową - mówi.
Tłumaczy, że z Sylwestrem Latkowskim rozstał się z powodów ekonomicznych. Wspomina też konflikt z Tomaszem Lisem.
Zawiodłem się na nim. Kiedy zaczął tworzyć swój biznes, przestał być wyłącznie naczelnym. Tomek ubrał się w garnitur i poszedł sprzedawać reklamy do swojego portalu do firm, o których pisaliśmy - mówi.