Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS) stanowi najbardziej skomplikowane przedsięwzięcie, jakie kiedykolwiek próbowała zrealizować ludzkość. W jej budowę zaangażowały się największe światowe mocarstwa: Stany Zjednoczone, Rosja, Japonia, Kanada oraz kraje skupione w Europejskiej Agencji Kosmicznej ESA. Wszystkie utopiły w projekcie dziesiątki miliardów dolarów.

Stacja ma być ukończona w 2010 r., by przez następne kilka lat dostarczać ludziom bezcennej wiedzy o nich samych i odległych galaktykach. Niestety, z każdą kolejną misją wahadłowców planowany termin zakończenia budowy staje się coraz mniej realny. Niezliczone awarie komputerów w stacji oraz powtarzające się uszkodzenia promów wywołały prawdziwą lawinę krytycznych opinii na temat najważniejszego przedsięwzięcia NASA. Coraz liczniejsza grupa uczonych i inżynierów domaga się odpowiedzi na pytania: po co budujemy nad ziemią gigantyczny obiekt, skoro będziemy użytkować go tylko sześć lat, i skoro już teraz, jeszcze przed zakończeniem konstrukcji, jest on technologicznie przestarzały? I dlaczego uparliśmy się, by wysłać w przestrzeń kosmiczną ludzi, skoro w podboju wszechświata (jeśli trzeba go podbijać) z powodzeniem mogą nas zastąpić roboty?

Zamiast gwiezdnych wojen
Projekt międzynarodowej stacji kosmicznej ma korzenie w okresie zimnej wojny. Podbój wszechświata szybko stał się jednym z elementów rywalizacji między komunistycznym Wschodem a kapitalistycznym Zachodem. Pierwszą w historii stacją orbitalną był rosyjski Salut 1, wyniesiony na orbitę w 1971 r. Dwa lata później nad Ziemią zaczął krążyć amerykański SkyLab. Następnie w 1986 r. wystrzelono stację Mir. Był to wielki sukces radzieckich inżynierów, nic więc dziwnego, że Amerykanie zaczęli pośpiesznie projektować swoją Stację Kosmiczną Wolność (Space Station Freedom). Zanim jednak jej szczegółowe szkice zdążyły opuścić biurka projektantów, Związek Radziecki upadł. Spuścizną epoki rywalizacji między mocarstwami pozostały amerykańska i rosyjska agencja kosmiczna. Obie zatrudniają setki pracowników i są zasilane dotacjami z centralnych budżetów.

Co zrobić, by miały zajęcie? Rozwiązanie problemu znalazło się już na początku lat 90. XX wieku - Amerykanie zaproponowali, by nowe stacje kosmiczne, rosyjską i amerykańską, które do tej pory były projektowane osobno, połączyć w jedną.

Pierwsza prawdziwie międzynarodowa stacja kosmiczna miała się nazywać Alfa. Określenie to nie spodobało się jednak Rosjanom, którzy uważali, że "alpha", czyli pierwszy, był w rzeczywistości ich Salut 1. I właśnie dlatego stacja pozostaje do dziś bezimienna. Rozpoczęcie budowy ogłoszono 14 lat temu. Pierwsza misja załogowa przycumowała do ISS 2 listopada 2000 r. Od tego czasu na pokładzie stacji bez przerwy przebywają ludzie.

400 tys. kilogramów bezwładnej maszynerii
Stacja nigdy nie posłuży jednak do lotu w kosmos. Nie ma własnego systemu napędowego, a jedynie niewielkie silniczki, dzięki którym utrzymuje się na orbicie. Energii koniecznej do funkcjonowania dostarczają jej baterie słoneczne. Obecnie, po dziewięciu latach budowy, stacja wciąż jest daleka od ukończenia. Na razie składa się z siedemnastu modułów - wyniesienie ich na orbitę wymagało 21 lotów amerykańskich wahadłowców oraz 22 rosyjskich.

Do roku 2010 wahadłowce mają polecieć w kosmos jeszcze 13 razy. Harmonogram startów jest bardzo napięty, bo na Ziemi ciągle znajduje się 80 proc. hardware’u stacji. To przede wszystkim części przeznaczone do badań i dopiero ich zainstalowanie umożliwi realizację celów, do których została powołana stacja: sprawdzenie, jak zachowuje się ludzkie ciało w stanie nieważkości, badania nad substancjami, które mają pomóc w tworzeniu nowych leków oraz materiałów, z których można by wytwarzać mikroprocesory.

Na to wszystko astronauci będą mieli tylko sześć lat, choć według pierwotnych planów czasu było znacznie więcej - aż 11 lat. Katastrofa promu kosmicznego Columbia cztery lata temu pokrzyżowała jednak te zamierzenia. NASA wstrzymała loty promów na dwa i pół roku, załogę stacji zmniejszono, co znacznie ograniczyło zakres prowadzonych na orbicie eksperymentów.

Koszty, koszty, koszty

Nie bez wpływu na ograniczenie skali projektu były też rosnące koszty. Jeszcze w 1994 r. obliczono, że budżet stacji zamknie się w kwocie kilkunastu miliardów dolarów, ale już 11 lat później NASA podała, że wydała na stację prawie 26 mld dolarów. Od tej pory Stany Zjednoczone przeznaczają co roku na budowę od 1,5 do 1,8 mld dolarów. Kolejny duży wydatek przypadnie za dziesięć lat, kiedy trzeba będzie wyasygnować jeszcze 500 mln dol. na bezpieczne zezłomowanie stacji. A loty promów? A wydatki innych państw, które uczestniczą w realizacji kolejnego milowego kroku ludzkości? Oblicza się, że w sumie na budowę Międzynarodowej Stacji Kosmicznej Ziemianie wydadzą nawet 100 mld dol.!

Najzłośliwszym krytykiem idei ISS jest fizyk Robert Park, który wsławił się stwierdzeniem, że NASA buduje stację tylko po to, by w zaplanowanym terminie zrzucić ją do oceanu. Twierdzi on - i jest to argument trudny do odparcia - że ISS już teraz jest technologicznie przestarzała. Komputery ISS misternie splecione w trójstopniowy system odmawiają współpracy często i w regularnych odstępach. Wielką niewiadomą jest, kiedy zepsują się raz na zawsze.
A są to komputery bardzo przestarzałe - zwykłe laptopy są od nich szybsze. Astronauci stopniowo je wymieniają, jednak restrykcyjne procedury NASA wymagają, by jakiekolwiek urządzenia, które mają zostać zainstalowane na stacji, przeszły najpierw odpowiednio długie testy w kosmosie. I tak technologiczna luka między tym, co mamy na Ziemi, a tym co na ISS, powiększa się z każdym rokiem.




















Reklama



Odkrycia naukowe to mit?
Ale to jeszcze pół biedy. Wiele wskazuje bowiem na to, że ISS nie jest miejscem, gdzie dokonamy poważnych odkryć naukowych. Na razie nie opracowano tam niczego, co wstrząsnęłoby życiem ludzi na Ziemi czy choćby zainteresowało kogoś spoza wąskiego grona specjalistów.

Co więcej, szanse na takie odkrycie z roku na rok maleją, choćby dlatego, że zrezygnowano już z wysłania w kosmos dwóch przeznaczonych do eksperymentów modułów. Pierwszy miał służyć do badań nad materią kosmiczną, a drugi do doświadczeń z grawitacją. Bez tych elementów na stacji można wykonywać jedynie takie doświadczenia, które nie wymagają specjalistycznej aparatury. Badano tam np. wpływ braku grawitacji na pracę nerek i promieni kosmicznych na ludzki system nerwowy. Takie doświadczenia nie mają jednak żadnego znaczenia dla ludzi żyjących na Ziemi!

Entuzjaści odpierają te zarzuty, wskazując na korzyści ekonomiczne, jakie odnoszą kooperanci NASA. Produkcja sprzętu na potrzeby lotów kosmicznych to już poważna gałąź przemysłu. Z zamówień agencji kosmicznych żyją dziesiątki firm na świecie. Wyszło też na jaw, że to, co nieopłacalne w przypadku przedsiębiorstw państwowych, może przynosić kokosy, gdy weźmie się za to prywatny biznes. Pierwszy kosmiczny turysta Dennis Tito zapłacił za dziesięciodniowy pobyt na ISS 20 mln dol.! W kosmosie działa już kilka spółek budujących hotele i oferujących wycieczki dookoła Księżyca.

Może więc marzenia o lotach kosmicznych powinny być realizowane przez firmy prywatne? Projekt ISS można by wtedy traktować jako poligon doświadczalny dla największych światowych mocarstw, które dzięki stacji mogły przetestować swoją gotowość do współpracy. W bezpiecznych, komfortowych warunkach kosmicznej próżni.