Ale jak zwykle, konsekwencji nie wykazano żadnych. Lekarze niewiele wiedzą, przychodnie jeszcze mniej i cała nadzieja tylko w matkach, które sobie skrzętnie drukują wzór zaświadczenia ze strony Ministerstwa Zdrowia i lecą do lekarza, zmuszają go do podpisu, a potem udają się do kasy. Ale co z tymi, które internetu nie mają i o takim wymogu nigdy nie słyszały? Te odbiją się od okienka w ośrodku pomocy społecznej, zatrzymają się na progu przychodni, która drukami nie dysponuje, i w dość kluczowym momencie swojego życia tracą masę czasu i pieniędzy na dojazdy, by upragnione świadczenie zdobyć.
Pewnie, że obywatelem należy być świadomym i dbać o własne interesy, ale przecież problem polega na tym, że najbiedniejsze rodziny, korzystające z pomocy państwa, dysfunkcyjne i po prostu niezaradne – są takie, jakie są. I to właśnie im trzeba pomagać, a nie zrzucać na głowy kolejny problem.