Niezależnie od tego, czy jest się sceptycznym wobec wpływu człowieka na klimat, czy wierzy się w apokaliptyczny charakter globalnego ocieplenia, antropogeniczny efekt cieplarniany jest niczym innym jak naukową hipotezą. Hipotezą, w imię której cały świat decyduje się na ponoszenie dużych kosztów działań mogących nie tylko przewyższyć potencjalne korzyści, ale których efekt niemożliwy jest do przewidzenia.

Reklama

Medialna debata wokół efektu cieplarnianego przypomina platoński teatr cieni, gdzie skrępowani łańcuchami własnych wyobrażeń niewolnicy interpretują kształty pojawiające się na ścianach jaskini. Cienie są tylko namiastką świata prawdziwego, zniekształconymi wyobrażeniami, jakże dalekimi od rzeczywistości. A jak jest naprawdę?

Klimatyczna żyła złota

Z roku na rok jest coraz chłodniej, a ostatnie dane zaprezentowane podczas kongresu Światowej Organizacji Meteorologicznej potwierdziły poprzednie pomiary mówiące, że od 1998 r. średnie temperatury na ziemi ulegają obniżeniu i ten trend utrzyma się przez kolejne dziesięciolecie. Mimo to media wciąż alarmują, że jeśli nie podejmie się jak najszybszych działań, czekają nas ekologiczne katastrofy. Jak na przykład zalanie Malediwów, o czym chętnie przed zbliżającym się szczytem klimatycznym w Kopenhadze przypomina prezydent tego kraju. Tymczasem według pomiarów prowadzonych od 14 lat przez rząd Australii w ramach projektu South Pacific Sea Level and Climate Monitoring Project, poziom wód oblewających archipelag nie podniósł się ani o centymetr.

Reklama

Jednak prezydent Malediwów wie, że nie może zaprzestać intonowania mantry o destrukcyjnych zmianach klimatu. Za rządów Tony’ego Blaira rządom krajów ubogich udało się na forum międzynarodowym powiązać efekt cieplarniany z gwałtownym rozwojem krajów uprzemysłowionych. Z pomocą europejskich socjalistów przeforsowano projekt pomocy krajom rozwijającym się, mający być rekompensatą za zmiany klimatyczne spowodowane nadmiernym rozwojem krajów Zachodu.

Dla lokalnych kacyków to żyła złota. Niewielu przywódców krajów ubogich ma tyle odwagi co aktywiści z Ugandy, którzy uważają, że tzw. pomoc humanitarna nie trafia do potrzebujących, a jedynie umacnia istniejące reżimy. W zamieszczonym w internecie apelu klimatyczni opozycjoniści prosili Ala Gore’a o zaprzestanie hipokryzji w walce ze zmianami klimatu, skoro jedna z jego posiadłości emituje tyle dwutlenku węgla co kilka krajów afrykańskich.

Jednak politycy Unii Europejskiej, bo to Europa wiedzie prym w walce z CO2, nie zamierzają nic zmieniać. Pamiętny Szczyt Ziemi w Rio de Janeiro, zwieńczony podpisaniem protokołu z Kioto, dał politykom niemal nieograniczoną władzę nad gospodarką. Przyznawanie pozwoleń na emisję CO2 umożliwia rządzącym decydowanie, ile i gdzie można produkować. Ponadto handel emisjami jest formą paneuropejskiego parapodatku, gdyż kupowanie i sprzedawanie pozwoleń powoduje przenoszenie obciążeń ekologicznych z jednego kraju do drugiego.

Reklama

Strategia korporacyjna

Zwiększone możliwości opodatkowania to jedno, natomiast szansa na kreowanie wizerunku to rzecz bezcenna. Zjednoczenie ponad podziałami w szczytnym celu ratowania planety jest wyjściem naprzeciw zapotrzebowaniu ekologicznie świadomych wyborców. Nic więc dziwnego, że wpływowy w Brukseli tygodnik The European Voice co najmniej raz w miesiącu potrafi poświęcić 25 proc. swojej objętości problematyce zmian klimatu.

Jeszcze na początku obecnego stulecia najpotężniejsze korporacje świata obawiały się, że to właśnie one poniosą największe koszty walki z globalnym ociepleniem i oczekiwały korzystnych dla siebie rozstrzygnięć w ustaleniach tzw. post-Kioto, czyli po roku 2013 r. Jednak już kilka lat temu największe firmy energetyczne, takie jak: General Electric, ExxonMobil, Shell, BP, RWE czy Suez, zaczęły przedstawiać się jako główni orędownicy walki ze zmianami klimatu.

Dziwne? Bynajmniej. Odpowiedzialność ekologiczna to immanentny składnik strategii korporacyjnej najsprawniej zarządzanych koncernów świata. W najlepszej europejskiej szkole MBA, francuskim INSEAD, studenci analizują przypadek koncernu DuPont, który w latach 80. ubiegłego wieku sponsorował badania nad dziurą ozonową, doprowadzając do podpisania międzynarodowych konwencji przeciw zanikaniu warstwy ozonowej. Gdy UE i USA wprowadziły zakaz produkcji freonów, DuPont był monopolistą w produkcji zamienników freonów.

Podobnie jest w przypadku walki z globalnym ociepleniem. Największymi zwycięzcami mogą okazać się dostawcy nowych technologii energetycznych: farm wiatrowych, instalacji wychwytywania CO2 czy bezemisyjnych elektrowni. Według Bogdana Jankowskiego, eksperta z EnergSys, firmy badającej skutki europejskiej polityki ograniczania emisji, „sytuacja dużych firm energetycznych raczej się poprawi po wdrożeniu pakietu klimatycznego. Na prąd zawsze będzie popyt, a im trudniej będzie go wyprodukować, tym mniejsza będzie konkurencja. (…) Przy zasadach proponowanych przez Komisję Europejską, ogromnie faworyzujących wielkie firmy energetyczne, (…) niedługo po roku 2013 zamiast PGE czy Taurona będziemy mieli energię produkowaną wyłącznie przez EDF lub Vattenfall”.

Ekologiczna fikcja

Konsumenci są systematycznie przyzwyczajani, że za energię będą płacili coraz więcej. Kilkudziesięcioprocentową podwyżkę, w miejsce stuprocentowej, zapewne przyjmą z ulgą.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że europejska polityka klimatyczna jest prowadzona pod dyktando organizacji ekologicznych. Nie jest tajemnicą, że Greenpeace czy WWF otrzymują pokaźne środki publiczne na swoją działalność. Jest też widoczna wyraźna synergia między organizacjami ekologicznymi a Komisją Europejską. W zasadzie Komisja Europejska wprowadza w złagodzonej formie zalecenia ekologów.

>>> Czytaj dalej...



Oczywiście ekologów nie interesuje rozwój energetyki atomowej. Radykalni ekolodzy wciąż zrównują energetykę jądrową z bombą atomową, ignorując współczesną wiedzę. Andrzej Strupczewski, szef Komisji Bezpieczeństwa Jądrowego Instytutu Energii Atomowej, przypomina, że awaria czarnobylska jest nie do powtórzenia. – W podobnych sytuacjach moc elektrowni maleje, a nie, jak w Czarnobylu, rośnie – tłumaczy.

Na szczyt klimatyczny w Kopenhadze koalicja ekologów z Greenpeace i WWF zaproponowała podpisanie protokołu kopenhaskiego. Jest to najdłuższy w historii centralny plan gospodarczy zakładający eliminację przemysłowej emisji dwutlenku węgla do atmosfery na podstawie prognoz emisji na najbliższe… 100 lat.

Ten kuriozalny dokument jest okraszony pełnymi dramatyzmu sloganami typu: „Wszyscy ludzie mają prawo przetrwać, (…) także ci z małych wysp”, sugerującymi, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za los biednych wyspiarzy z krajów Trzeciego Świata.

Ziarno pada na podatny grunt. Jak duże jest zapotrzebowanie na aktywność proekologiczną, niech świadczy akcja, w której supermarkety zmusiły konsumentów do płacenia za foliowe torebki. Torby nazwano ekologicznymi, mimo iż zawierały śladowe ilości skrobi, a ich szkodliwość dla środowiska się nie zmieniła. Jednak klienci noszący „ekologiczne” reklamówki mają miny takie, jakby przed chwilą uratowali komuś życie. Tymczasem o wiele więcej zrobiliby dla środowiska, powstrzymując się od robienia zakupów.

Czasami zaniechanie działań przynosi więcej korzyści od czynów nieprzemyślanych. Tak jak zrezygnowanie z zakupów ograniczy ilość wyprodukowanych śmieci, tak nieuleganie wszelkim pomysłom ekologicznym może przynieść poprawę jakości środowiska naturalnego. Należy też w jak największym stopniu rozwijać technologie pozwalające na zredukowanie przemysłowych zanieczyszczeń powietrza. Energetyka jądrowa spełnia te warunki i bez rozwoju tego sektora trudno sobie w zasadzie wyobrazić funkcjonowanie Polski w przyszłości. Z dużą nadzieją należy patrzeć także na technologie zgazowania węgla pozwalające na wykorzystanie istniejących zasobów węgla kamiennego w bezemisyjnych elektrowniach.

Zdrowy rozsądek każe jednak ze sceptycyzmem podchodzić do innych proponowanych rozwiązań. Pierwszymi są elektrownie z instalacjami pozwalającymi na wychwytywanie dwutlenku węgla i wpompowywanie go z powrotem pod ziemię. Technologia ta jest bardzo droga. Nie jesteśmy też pewni, jaki efekt ekologiczny spowoduje pojawienie się nienaturalnych ilości CO2 we wnętrzu ziemi.

Kolejną technologią jest rozwój elektrowni bazujących na biopaliwach. Wielu ekspertów nazywa to rozwiązanie technologią Frankensteina. Gdyby ceny skupu ziaren spadły poniżej cen biopaliw, mogłoby się okazać, że palenie ziaren jest tańsze od palenia biopaliwami. Palenie potencjalnej żywności jest niemoralne, ale nie należy także zapominać, że większa opłacalność produkcji biopaliw powoduje, iż zmniejszają się areały upraw zbóż. Mieliśmy już do czynienia z dużym wzrostem cen żywności na rynkach związanym ze zwiększeniem upraw biopaliw.

Dla ludzi z krajów głodujących zagrożenie związane ze wzrostem cen żywności jest bardziej realne niż hipotetyczne zalanie kilku metrów plaży. Dlatego debatujący w Kopenhadze powinni uważać, aby nie wylać dziecka z kąpielą. Może się okazać, że działania w ramach walki z klimatem pochłoną ogromne koszty, a nie przyniosą spodziewanych skutków.

p

*Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org). W latach 2005 – 2008 był ekspertem Centre for the New Europe w Brukseli. W 2009 r. został uhonorowany nagrodą Templeton Freedom Award za książkę pt. „Mitologia efektu cieplarnianego”