Platforma startowała więc w wyborach zapowiadając m.in. wprowadzenie bonu edukacyjnego i spójnej podstawy programowej dla wszystkich szczebli edukacji, podwyżki nauczycielskich pensji, obniżenie wieku szkolnego oraz reformę systemu szkolnictwa wyższego i finansowania nauki. Tuż po „giertychowej nocy” w polskim szkolnictwie i koncepcjach reform sprowadzających się do efektownych aktów w stylu wycinania Gombrowicza z list lektur czy wprowadzania do szkół mundurków, założenia PO mogły wydawać się bardzo ambitne.

Reklama

Trudny start

Dlatego już w chwilę po utworzeniu przez Donalda Tuska rządu dało się wyczuć pewną konsternację – nawet wśród przychylnych Platformie komentatorów. Dwie nowe panie minister – Katarzyna Hall, która objęła resort edukacji i Barbara Kudrycka, której przypadł resort nauki i szkolnictwa wyższego, wydawały się mieć zbyt słabe zaplecze, by stać się lokomotywami edukacyjnych reform. I Hall (choć pracowała przez lata w trójmiejskim samorządzie), i Kudrycka (choć była już europosłanką Platformy) nie miały specjalnego doświadczenia w wielkiej polityce. Nowa minister edukacji była za to dyrektorką renomowanej szkoły w Gdańsku, a szefowa resortu nauki rektorem białostockiej uczelni. Pozycja obu w środowisku edukacyjnym i akademickim w porównaniu na przykład z wymienianym przed wyborami jako potencjalnym kandydatem na ministra (i edukacji, i nauki zresztą) pierwszym intelektualistą PO Jarosławem Gowinem, nie wyglądała imponująco.

Dość szybko też obie minister trafiły na rafy. Dla Katarzyny Hall okazał się nią firmowany przez MEN, a powszechnie skrytykowany przez ekspertów pomysł zakończenia edukacji ogólnej po pierwszej klasie liceum. „Minister edukacji walczy z polską inteligencją” – pisał wtedy w Dzienniku Marcin Król. A Piotr Zaremba przestrzegał, że reforma zmierza w kierunku „produkowania przez szkoły superpragmatycznych cyborgów”.

Reklama

Z kolei Barbara Kudrycka naraziła się środowisku akademickiemu przedstawiając pierwsze pomysły na zmianę systemu finansowania uczelni wyższych – z likwidacją bezpłatnych studiów włącznie.

Szybko też okazało się, że PO – przede wszystkim z przyczyn politycznych - nie będąc w stanie zebrać większości koniecznej do zmiany odpowiedniego zapisu w Konstytucji, nie zdoła przeforsować planu wprowadzenia bonu edukacyjnego. Dlatego ministerstwa edukacji i nauki już w pierwszych miesiącach rządów Platformy znalazły się na cenzurowanym. Nazwiska Katarzyny Hall i Barbary Kudryckiej zaczęły dość regularnie pojawiać się w rozmaitych zarówno medialnych, jak i kuluarowych spekulacjach dotyczących ewentualnych rekonstrukcji gabinetu Tuska.

Próby ognia

Reklama

Prawdziwe wielkie bitwy miały jednak dopiero nadejść. Dla Katarzyny Hall próbą ognia okazał się ogłoszony na początku 2008 roku projekt wysłania do szkół sześciolatków. Dość zagmatwany harmonogram tej reformy i kompletne nieprzygotowanie szkół do przyjęcia najmłodszych uczniów wywołało panikę wśród rodziców. Powstała słynna strona ratujmaluchy.pl – a opozycja miała niecodzienną okazję do przedstawiania minister edukacji jako dręczycielki małych dzieci. Krytyka nie zatrzymała zmian. Opóźnił je dopiero plan cięć budżetowych zmniejszający nakłady na reformę ponad ośmiokrotnie.

Z kolei minister Kudrycką czekała gigantyczna batalia ze środowiskami akademickimi dotycząca kształtu reformy szkolnictwa wyższego. Serie artykułów rektorów i szanowanych profesorów – także w DGP – nie zostawiały suchej nitki na pomysłach ministerstwa. Szczególne emocje budziły plany dotyczące zniesienia habilitacji, potem utworzenia naukowych ośrodków wiodących i zmiany modelu finansowania uczelni. Wreszcie w ostatnich miesiącach rozegrał się kolejny bój – tym razem o przygotowanie narodowej strategii rozwoju szkolnictwa wyższego. Barbara Kudrycka po etapie dość wyraźnego chowania głowy w piasek zastosowała jednak szczególną – jak na dotychczasowe polskie standardy – taktykę wobec tych sporów. Niemal na każdą serię zarzutów odpowiadała w prasie – nie stroniła od polemik, za każdym razem urządzała też serię spotkań z rektorami i przedstawicielami środowisk akademickich. Sprawiło to w końcu, że w niedawnej rozmowie z „DGP” minister Michał Boni mógł z zadowoleniem stwierdzić, że „porozumienie ministerstwa i rektorów jest teraz – zdaniem obu stron - na poziomie 80 procent zgodności”.

Reformy

Minęły dwa lata. Barbara Kudrycka ma co prawda coraz większe prawo mówić o „dialogu”, a nie sporze z rektorami. Ale projekt zmian w szkolnictwie wyższym dopiero miesiąc temu został przyjęty przez rząd. Nie wiadomo jeszcze jakie będą jego losy w parlamencie.

Katarzyna Hall raczej niechętnie udziela się w mediach. Ale od długich miesięcy nie słychać też szczególnej krytyki jej poczynań. Przycichły nawet protesty nauczycielskich związkowców – może dlatego, że PO udało się częściowo spełnić przynajmniej jedną z edukacyjnych zapowiedzi wyborczych i nieco zwiększyć nauczycielskie pensje. Czy to wystarczy jednak, by uznać, że dla rządu Donalda Tuska edukacja i szkolnictwo wyższe są rzeczywistymi priorytetami?

Bo w sferze słów z pewnością nimi pozostały. Wszak sztandarowe hasła opublikowanego w czerwcu kolejnego ważnego dokumentu programowego – raportu „Polska 2030” to – a jakże - „społeczeństwo wiedzy” i „kapitał intelektualny”.