Odkąd związki zawodowe stały się w Polsce przybudówką teraźniejszych partii opozycyjnych, znaczenie ich akcji istotnie zmalało. Wiadomo, że antyrządowe demonstracje "S" są dziś po prostu częścią partyjnej taktyki opozycji i muszą się zdarzać pod rządami PO, a nie mogą pod rządami PiS. Palone opony, transparenty i okrzyki antuskowe są taką samą częścią reżyserowanego teatru politycznego, jak po drugiej stronie antyprezydenckie wybryki Palikota. Jedno i drugie zakwalifikować można do modnej kategorii "eventów", które przykuwać mają naszą uwagę i sztucznie pobudzać w nas niskie raczej emocje. Dlatego ich naturą rządzi śmieszna często przesada. W znanej konwencji nikogo już więc nie dziwi, że Tusk i jego ekipa mogą tu występować jako zbrodniarze, których -jak głosił we wtorek związkowy transparent - powinna czekać szubienica. Farsa wyparła politykę.
Ten szczególny lojalnościowy związek "Solidarności" z PiS przyniósł nie tak dawno całkiem zaskakujące rezultaty. Kto wie, czy historycznie największą zasługą rządu Kaczyńskiego i Gilowskiej nie pozostanie obniżka podatków i kosztów pracy, dobroczynna - jak się okazało - dla kraju w obliczu nadchodzącego kryzysu, ale radykalnie godząca w związkowy ideał sprawiedliwości. Łagodność, z jaką przeprowadzono tamte reformy była bez wątpienia wynikiem lojalności, z jaką "S" traktowała ówczesny obóz rządzący. Ale związki wyszły na tamtej operacji jak przysłowiowy Zabłocki na mydle. Obnażając wyższość własnej politycznej lojalności nad związkowymi pryncypiami poważnie osłabiły się na przyszłość. Może dlatego zwiezieni do Warszawy we wtorek manifestanci robili in gremio wrażenie, że wykonują bez głębokiego entuzjazmu zadaną im partyjną robotę, ale w obliczu mrozu wolą dwie godziny wcześniej skończyć ją i pojechać z powrotem do domów.
Oczywiście, słabość związkowców ma głębsze przyczyny. Nie posłużyła im łagodność, z jaką polska gospodarka przechodzi dotąd światowy kryzys. Lekki wzrost bezrobocia, trochę trudności z kredytami i w końcu nieuchronny wzrost inflacji ponad przyrost naszych zarobków. To niezbyt wiele, w porównaniu do pierwszych lat dwutysięcznych. Kiepski stan finansów publicznych nie odbił się na rozbudowanych świadczeniach socjalnych państwa. Premier Tusk wolał jak dotąd zaryzykować kondycją finansową państwa, niźli naruszyć tabu regularnego wzrostu płac i emerytur. Jeśli istotnie zapowiedzi ministra Boniego o naprawie finansów miałyby stać się rzeczywistością, to związkowcy mogliby liczyć na jakieś realne paliwo dla swoich akcji w roku następnym. Wolno jednak w to wątpić. W roku wyborczym premier będzie woleć księgowe manipulacje przy OFE od prawdziwej naprawy budżetu.
Polska jest dziś krajem, w którym trudno przewidywać powrót pogody dla związkowców. Obóz Tuska traktuje ich akcje w kategoriach propagandowych zabiegów PiS, które być może trzeba zrównoważyć jakimś nowym "eventem" Palikota. Dla Kaczyńskich (zwłaszcza Jarosława) liczą się jedynie jako nie aż taki ważny instrument konfrontacji z rządem PO. Pracownicy nie wierzą w to, że związki coś dla nich wywalczą, a działacze czują, że wykonują po prostu partyjną robotę. Na pozór wszystko jest jak dawniej, Śniadkowi wydaje się nawet, że tak jak w stanie wojennym. Ale to są całkowite pozory. Naprawdę bowiem "Solidarność" dzisiaj - to bardziej teatralna stylizacja, niźli pryncypialna walka o związkowe ideały.