Portal przypomina, że Polska nie została zaproszona na rozmowy przywódców Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Ukrainy, którzy spotkali się w tym tygodniu w Londynie, by uzgodnić stanowisko w sprawie forsowanego przez USA planu pokojowego dla Ukrainy. To drugi taki przypadek w ciągu dwóch miesięcy, bo Polski nie było też na szczycie pokojowym w Genewie 23 listopada – podkreśla.
Gorzka pigułka dla Polski
Jak dodaje, absencja Polski przy stole rozmów jest gorzką pigułką dla kraju, który przyjął jedną z najbardziej w aktywnych pozycji w UE w kwestii Ukrainy, oraz spowodowała, że obóz prezydenta Karola Nawrockiego zaczął winić za to premiera Donalda Tuska.
Oczywiste powody frustracji Polski
"Powody frustracji Polski są oczywiste. Polska nie tylko przyjęła milion ukraińskich uchodźców i pełni rolę kluczowego centrum zaopatrzeniowego dla Ukrainy, ale także odgrywa kluczową rolę w naciskaniu na powrót Europy do zbrojeń. Polska jest krajem NATO, który wydaje najwięcej na obronność w przeliczeniu na jednego mieszkańca i chce ponad dwukrotnie zwiększyć swoje siły zbrojne – już teraz trzecie co do wielkości w Sojuszu – do 500 tys. żołnierzy" – wskazuje Politico.
Zwraca uwagę, że nawet Tusk zdradza objawy frustracji, czego przykładem jest jego prośba po spotkaniu w Genewie, by dopisać jego nazwisko do listy sygnatariuszy. Zarówno on, jak i jego ministrowie przekonują, że są rozmaite, zmieniające się formaty rozmów w sprawie Ukrainy, a przywoływany przez Politico rzecznik rządu Adam Szłapka powiedział, że "Polska nie musi – i nie powinna – uczestniczyć we wszystkich".
Koniec atutów Polski w sprawie Ukrainy?
Portal napisał, że w pierwszych latach wojny Polski nie można było ignorować, bo wysłała znaczną część swojego arsenału do Ukrainy, przekonała Niemcy do wysłania Kijowowi czołgów Leopard i pełniła rolę nieodzownego centrum logistycznego NATO, zwłaszcza z bazy lotniczej w pobliżu Rzeszowa. Z czasem, jak oceniono, te atuty zanikły – jej zapasy broni z czasów sowieckich są w dużym stopniu wyczerpane, a szeroko zakrojony program zbrojeniowy nie pozwoli przez lata na wysyłanie jakichkolwiek nadwyżek za granicę.
"Tymczasem Francja, Niemcy i Wielka Brytania obiecują teraz nowe systemy obrony powietrznej, pociski dalekiego zasięgu i – co najważniejsze – są gotowe wysłać swoje oddziały do udziału w przyszłych misjach monitorujących lub pokojowych w Ukrainie. Nawet jeśli są to tylko obietnice, Polska już wykluczyła (swój udział w takich inicjatywach – PAP). W dyskusjach, które obecnie skupiają się na egzekwowaniu (ewentualnego – PAP) zawieszenia broni i gwarancjach bezpieczeństwa, dawne wsparcie ma mniejsze znaczenie niż zasoby, które można rozmieścić, i Kijów się do tego dostosował. (Prezydent Ukrainy Wołodymyr) Zełenski opiera się obecnie w dużej mierze na krajach, które mogą wnieść coś nowego do rozmów" – informuje Politico.
Problem "dwóch polityk zagranicznych"
Jak zauważa portal, Polsce nie pomaga, że nie potrafi mówić za granicą jednym głosem, a choć Nawrocki i Tusk prezentują tak samo twardą postawę wobec Rosji, to Tusk skupia się na skoordynowanych wysiłkach europejskich, podczas gdy Nawrocki – na budowaniu kontaktów z administracją Donalda Trumpa w USA. Na dodatek obaj nie szczędzą ciosów sobie nawzajem.
Doradca prezydenta ds. polityki zagranicznej Jacek Saryusz-Wolski podkreślił w rozmowie z Politico, że dzięki Nawrockiemu Polska nadal ma głos w Waszyngtonie, bo Trump nie spotka się z Tuskiem, a bez dostępu do amerykańskiego prezydenta polski premier nie wnosi żadnej wartości dodanej do rozmów na wysokim szczeblu i może jedynie podążać za ustaleniami Londynu, Paryża i Berlina.
Jak ocenia Politico, konsekwencją tego, że Nawrocki rozmawia z Trumpem, a Tusk – z europejskimi przywódcami, jest wrażenie, że Polska prowadzi dwie polityki zagraniczne jednocześnie. Przywołuje wypowiedź zachodnioeuropejskiego dyplomaty, który powiedział: Nie chodzi o pozycję Polski. Chodzi to, żeby wiedzieć, kto mówi w jej imieniu.(