Donald Tusk podjął decyzję niespotykaną w polskiej polityce. Bo oto zadeklarował, że do realizacji swojego celu politycznego poświęca część własnych ambicji. Ujmując to inaczej: premier podjął dobrą decyzje, ale sprzedał ją nam w nienajlepszy sposób.

Reklama

Rzeczywiście, więcej władzy zachowa jako szef rządu. Mógł jednak spokojnie darować sobie te wszystkie uwagi o pałacach i żyrandolach. Takie słowa deprecjonują urząd prezydenta i stawiają kandydata Platformy na ten fotel w niełatwej sytuacji. Bo skoro nie jest on wiele wart, to po co się w ogóle starać? I, co gorsza: po co wyborcy mają iść do urn, skoro konsekwencje ich decyzji będą dla państwa znikome?

Wizerunkowa porażka

Oto mamy więc paradoks. Platforma Obywatelska, której dotąd zarzucano przerost formy nad treścią, stawianie PR ponad merytoryczną zawartość propozycji, teraz zachowała się dokładnie na odwrót. Okazało się, że mądra decyzja została kiepsko sprzedana wizerunkowo.

Nie jestem jednak przekonany, że w tej kampanii prezydenckiej nie będzie Donalda Tuska. Najpewniej będzie w niej obecny jako premier, który wytworzył oczekiwanie istotnych reform i zmian. W najbliższych miesiącach będzie musiał się z nich spowiadać, wywiązywać. I tym samym cały czas przekonywać, że dobrze zrobił rezygnując z wyścigu o Belweder.

Dziś w dyskusji, kto go zastąpi, pojawiają się dwie osoby: Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski. Skoro mówi o nich sam premier, raczej trudno się spodziewać, by nagle pojawił się trzeci zawodnik.

To rozwiązanie pozwala też Platformie na złapanie oddechu. Bo przeciwnicy będą musieli dopiero nauczyć się tego, kto zastąpi Tuska. Premier był już przez opozycję dobrze rozpracowany, można było na tej podstawie układać taktykę. A tak PO jest w komfortowej sytuacji, bo to ona ma wszystkich kontrkandydatów podanych na talerzu. Doskonale zna Lecha Kaczyńskiego. Wie, czego się można po nim spodziewać.

Reklama

czytaj dalej



Lepszy kandydat

Biorąc pod uwagę plan wprowadzania reform, a także ostudzenie i stabilizację urzędu prezydenta, chyba lepiej sprawdziłby się w tej roli Bronisław Komorowski. Jest bardziej „funkcjonalny”. Łatwiej wokół niego stworzyć na szybko kampanię. Jako marszałek Sejmu, a wcześniej szef MON nie stwarzał konfliktów. Ale czy rzeczywiście, jak chcą politycy PiS, Tusk jest jak Putin, a Komorowski jak Miedwiediew? To byłby duży komplement dla rosyjskich polityków. A mówiąc poważnie: to kiepskie porównanie. Zresztą nie o kwestie personalne tu chodzi, ale instytucjonalne. Polska konstytucja w określony sposób widzi role prezydenta i premiera ewidentnie dając większe możliwości temu drugiemu. Prezydent ma dwie zasadnicze funkcje: reprezentacyjną i negatywną, czyli blokowania ustaw. Myślę, że gdyby do prezydenta Komorowskiego trafiła ustawa ewidentnie sprzeczna z jego poglądami, nie miałby wątpliwości, czy ją zawetować. Ale tak naprawde nic nie jest przesadzone: w najbliższych dniach pewnie dziennikarze beda wyciągac od Komorowskiegi i Sikorskiego ich poglądy, opinie, po to, aby bardziej przyblżyc nam ich sylwetki. O Komorowskim nawet paradoksalnie wiemy w tym wzgledzie nieco mniej – i pewnie bedzie miało to znaczenie, jak bedzie sie prezentował opinii publicznej.

Pozorne ułatwienie

Lech Kaczyński jest dziś z pewnością w gorszej sytuacji. Ale nie ze względu na sondaże, tylko na przeciągającą się niepewność: z kim przyjdzie mu się ostatecznie zmierzyć? Dlatego sam fakt, że obecny prezydent nie stanie w szranki z premierem jest dla Lecha Kaczyńskiego tylko pozornym ułatwieniem. Nie będzie mógł przyjąć zwyczajowego, pisowskiego sposobu krytykowania premiera. To oznacza trudniejszą kampanię. Tym bardziej, że biorąc pod uwagę życiorys, korzenie solidarnościowe i opozycyjne, Komorowski nie wychodzi gorzej od Tuska.

Radosław Sikorski w takim zestawieniu również nie wypadłby źle. Był jednak bliżej niż Komorowski realnej władzy i łatwiej byłoby mu wytknąć pewne rzeczy związane z polityką zagraniczną.

Jednak w tej kampanii kluczowe będzie to, w jakim stopniu Donald Tusk przekona opinię publiczną, że ma co robić jako premier z punktu widzenia reformowania gospodarki. Jeśli zaprezentuje realny program i kalendarz jego wprowadzania, to automatycznie część jego zasług będzie spływała na kandydata. Ale jeśli tego nie zrobi, lub będa to ogólniki, to takie zaniechania obciąża kandydata PO.

czytaj dalej



Wakat w oczy kole

Dlatego sprawa, czy PO zdecyduje się na wewnętrzne prawybory, nie ma większego znaczenia. Komorowski i Sikorski w sondażach wypadają podobnie. Wyborcy traktują tych kandydatów zamienni. Przyjmą każdego. I będą oceniać - poza oceną własnych cech i działań kandydata - także przez pryzmat działania rządu.

Miejsce dla kandydata na prezydenta Platforma nie może trzymać jednak pustego w nieskończoność. Czekanie z oficjalną decyzją do majowego kongresu partii, pamiętając, że po drodze Polacy mają jeszcze wakacje, byłoby wyłącznie liczeniem na sukces dzięki błędom przeciwnika. W każdym sporcie taka strategia ma krótkie nogi. Dla skuteczności kandydata PO znaczenie ma też, czy jego wybór nie zantagonizuje Platformy. Im pójdzie szybciej i bardziej gładko, tym dla tej partii lepiej.

Autor jest socjologiem, członkiem Komitetu Socjologii PAN