Spadają ratingi Portugalii, podobnie będzie wkrótce z Hiszpanią i Irlandią. Tymczasem w europejskich stolicach nie grają larum, przeciwnie - każdy w swoim kącie spiskuje, by wyłożyć jak najmniej na ratowanie wspólnej waluty, a najlepiej nie wydać ani eurocenta.
Jeszcze tydzień temu pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla Grecji była niemal hańbą, teraz jest rozpatrywana przez Berlin jako najbardziej prawdopodobna opcja. Jedna z dwóch najsilniejszych gospodarek świata nie potrafi sama powstrzymać degradacji własnej waluty? Skoro tak, nie może też odgrywać ważkiej roli międzynarodowej, niepotrzebny jest prezydent UE, korpus dyplomatyczny, nawet sama Unia jawi się jako konstrukcja zbędna.
Euro nie jest zwykłą walutą, to projekt polityczny obliczony na dziesięciolecia, narzędzie siły, prestiż UE. Nie wolno skąpić na jego ratowanie, nawet gdyby oznaczało to wynagradzanie największych utracjuszy eurozony.
Przywódcy państw Eurolandu spotykający się dziś w Brukseli, by radzić nad pomocą dla Grecji, dostają wymowny prezent - kolejny spadek kursu euro wobec dolara, do najniższego poziomu od maja 2009. Wspólna waluta płaci wysoką cenę za apatię polityków. Euro potrzebuje czynu, a nie wątpliwości.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama