Najmłodszym jak dotąd kandydatem na prezydenta był w 1995 r. Aleksander Kwaśniewski. Na tle innych dawnych sekretarzy KC PZPR i zakorzenionych w historycznych sporach ludzi dawnego podziemia jawił się w Polsce dla młodych jak kandydat z innego świata. Kiepskie sondaże potrafił bagatelizować w stylu nieznanym w ówczesnej polityce: "temu, komu dziś rośnie, może jeszcze opaść". Ten luz sprawił, że "kupili go" młodzi. Sztab Kwaśniewskiego dorzucił do jego wizerunku dobre hasło: "Wybierzmy przyszłość", i były sekretarz partii zagarnął przy urnach elektorat, który w życiu nie zagłosowałby na postkomunistę. Co przekonało wtedy młodych? Luz? Ostre protesty przeciwników? Jak wielką rolę w tamtych wyborach odegrał w końcu sam wiek Kwaśniewskiego - wówczas 41 lat? Kwaśniewski zebrał tyle głosów młodych, bo wielu z nich mogło być na jego miejscu. Ot, jako zdolny młokos dostał szansę u schyłku PZPR i ją wykorzystał. W 1995 r. mógł być ikoną powszechnych wówczas wyobrażeń o szybkim sukcesie. Miał jeden główny i niebagatelny walor: mimo prestiżowej funkcji szefa komisji konstytucyjnej wydawał się być swój.
Kandydat z przypadku
Co w 1995 r. robili obecni kandydaci? Bronisław Komorowski był ważną personą w Unii Demokratycznej. Waldemar Pawlak - premierem. Jarosław Kaczyński forsował kandydaturę brata. Andrzej Olechowski był ministrem. A Marek Jurek zostawał właśnie przewodniczącym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Grzegorz Napieralski wówczas dopiero stawiał pierwsze polityczne kroki. Nie pobrudził się polityką lat 90. Tylko czy jest w stanie to wykorzystać?
Napieralskiemu na pewno nie pomaga to, że został kandydatem z przypadku. Nie tylko nie ma spójnego wizerunku. On praktycznie nie ma go w ogóle. Miał być polskim Zapatero i tworzyć ostrą lewicę. A stoi na czele partii, która z PiS podzieliła sobie telewizję publiczną. I jest ojcem tego dealu.
Czynione naprędce próby poprawy wizerunku Napieralskiego i pokazania go jako kandydata młodych, przynoszą raczej straty niż zyski. Szef SLD właśnie przeszedł profesjonalny kurs i sam będzie obsługiwał swoje konto na Facebooku. Doprawdy imponujące.
Na wiecu i na Twitterze
Stawianie na serwisy społecznościowe ma sens. Ale pod warunkiem, że ma się na nie pomysł. A po wpadce Andrzeja Olechowskiego, który gościł w telewizyjnym programie na żywo i w tym samym czasie zapraszał na ten program na Twitterze, niewielu internautów wierzy jeszcze, że konta społecznościowe obsługują sami politycy. Że o godzinie 2 w nocy w poniedziałek Napieralski osobiście informował na Twitterze: "I upload YouTube video". Zresztą między Bogiem a prawdą, nikt tego nie wymaga od kandydatów na prezydenta. Oni mają być blisko ludzi, ale nie mogą być namolni. Młodzi wymagają jednego: szacunku. Tego, by polityk nie pojawiał się w serwisach społecznościowych w dniu, kiedy ogłasza start w wyborach, i znikał z nich, gdy wybory się skończą.
Politycy wydają się być naiwni. Naprawdę sądzą, że wystarczy głośno powiedzieć: "jestem kandydatem młodych, poprzyjcie mnie", i tłumy pójdą oddać na niego głos? Napieralskiemu brakuje wizerunku, na który mogliby zagłosować młodzi. Ale też ma im niewiele do zaoferowania. Może oczywiście przekonywać, że trzeba patrzeć w przyszłość. Tyle że z ostatnich miesięcy jego partia najbardziej kojarzy się z walką o media, obroną pomostówek i ubeków w Trybunale. Kiepska rekomendacja, panie Grzegorzu.