Zdobyli uprzywilejowaną pozycję w państwie, gdyż mieli dostęp do zasobów rozpadających się systemów, do niezbędnych informacji i kontaktów. We wszystkich tych krajach wpływ komunistycznych służb specjalnych na promocję wybranych oligarchów, na uczynienie z nich dysponentów najlepszej części majątku państwowego był bardzo istotny.

Reklama

Panowie Kulczyk, Krauze, Gudzowaty, Wejchert zdradzają może wiele podobieństw do swoich odpowiedników nad Moskwą czy Dnieprem, jednak Polska wygląda dziś zupełnie inaczej niż Rosja Putina. Działa u nas demokracja, która weryfikuje uczciwość ludzi działających w sferze publicznej, w tym biznesmenów: czy służą interesom układów, czy interesom państwa.

\W Rosji nie ma żadnej formy realnej demokracji. Państwem rządzą służby wywodzące się z KGB; nie ma żadnych prawdziwych partii politycznych. W wyborach z góry wiadomo, że wygrywają partie wirtualne, stworzone przez kremlowskich "polit-technologów". Według badań moskiewskiego socjologa, Olgi Krysztanowej, na 1000 przedstawicieli najwyższych władz rosyjskich - deputowanych, ministrów, urzędników kremlowskich - ponad 750 wywodzi się z KGB i GRU.

Świat gospodarki wydaje się wciąż zdominowany przez oligarchów o wielomiliardowych fortunach, ale tylko tych, którzy wykazali lojalność wobec owego "ośrodka kierowniczego". Oligarchowie mogą z dnia na dzień przestać nimi być - tak jak stało się z Michaiłem Chodorkowskim, który odsiaduje wieloletni wyrok w łagrze o najsurowszym reżimie - bez żadnych perspektyw na zwolnienie. W Polsce nie ma takiego ośrodka, który mógłby sprawić, że czyjś majątek nagle zostanie zlikwidowany. Mógł natomiast być likwidowany czyjś publiczny wizerunek. Z dnia na dzień można było w latach 90. zostać niebezpiecznym oszołomem wykluczonym z udziału w publicznej debacie.

W Polsce tego czasu wyobraźnią zbiorową rządził bowiem jeden zbiorowy oligarcha występujący pod nazwą "Agora". Kiedy jego ambicje w walce o dominację na rynku mediów elektronicznych starły się z ambicjami drugiego kandydata na medialnego oligarchę: wspierane przez SLD Stowarzyszenie Ordynacka, szczęśliwie doszło do wytworzenia przestrzeni, w której mógł się odrodzić pluralizm mediów i wyobraźni publicznej. W starciu oligarchów, nad którym nie umiały zapanować służby, ożyła polska demokracja. Ostra konkurencja na rynku mediów (publicznych i prywatnych) i ostra walka polityczna realnych sił politycznych doprowadziła do poszerzenia sfery wolności.

Złote czasy dla "cichych" układów między biznesowymi oligarchami a polityczną władzą się skończyły. Przed 2003 r. panowie Kulczyk, Wejchert, Krauze, czy Gudzowaty mogli setki razy dzwonić na prywatne komórki prezydenta Kwaśniewskiego, premier Miller mógł wpadać towarzysko na grille do prezes Agory - i nie budziło to żadnego zainteresowania mediów, żadnej krytycznej uwagi. Obecnie jeden 36-sekundowy telefon Krauzego do prezydenta Kaczyńskiego jest medialną sensacją. To pokazuje skalę uwrażliwienia na niebezpieczny styk wielkiego biznesu i polityki w Polsce.

W Rosji sytuacja wygląda inaczej: gdyby pies Putina zatelefonował do największych oligarchów tego kraju, ci w pięć minut pojawiliby się na Kremlu. I wszystkie media - zależnie od dyrektyw, jakich udzieliłaby im władza - albo przemilczałyby ten fakt, albo opisały jako oczywisty przykład gospodarskiej troski prezydenta o los kraju. Ci, którzy porównują los Chodorkowskiego do sytuacji, w jakiej obecnie znalazł się Ryszard Krauze, mają takie samo wyobrażenie o tym, czym jest Rosja, jak ci, którzy wyobrażają sobie, że Suwalszczyzna to ścisły odpowiednik Czukotki.

Reklama

Nawet w najlepszym dla siebie okresie polscy oligarchowie nie byli w stanie choćby częściowo osiągnąć takiego poziomu dominacji nad gospodarką, jak ich odpowiednicy na Ukrainie, czy w Rosji lat 90. Poziom owej dominacji ma istotne znaczenie dla życia gospodarczego, ale też dla mentalności społeczeństwa. Kiedy całe państwo zamienia się w państwo oligarchiczne, nie ma obywateli i wolnych przedsiębiorców, są tylko klienci poszczególnych układów, których interesuje nie rozwój gospodarki, lecz podczepienie się do „patrona” i korzystanie z dobrodziejstw, jakie daje układ. Takie tendencje występowały w Polsce lat 90., ale nigdy nie opanowały w całości polskiej gospodarki, polityki i mentalności.

Oczywiście oligarchiczne układy istnieją w tej, czy innej formie we wszystkich krajach gospodarki rynkowej. Naturalną ich tendencją jest sięganie po wpływy w sferze publicznej i kupowanie ludzi władzy, którzy stają się narzędziem ich interesów. Tak jest i tak pewnie będzie, jak długo będzie istniała wolna gospodarka rynkowa i demokracja. Istotne jest natomiast to, by mechanizmy demokratyczne ograniczały możliwości styku między wpływami, jakie dają wielkie pieniądze a wpływami, jakie daje udział we władzy politycznej. A zatem, jeśli w partii rządzącej zdarzają się przypadki tego rodzaju praktyk, działająca legalnie opozycja i wolne media mogą je ujawnić i napiętnować, przez co możliwość powstawania patologii znacznie się ogranicza. I tak właśnie zaczyna się dziać w Polsce.