W rezultacie partie polityczne poświęcają wiele miesięcy na ideologiczną walkę wewnętrzną o duszę swego ugrupowania, na poszukiwania "właściwego programu" spełniającego potrzeby kraju i kandydata łączącego doświadczenie z popularnością - a potem się okazuje, że o wyniku wyborów przesądzają trywialne czynniki zupełnie niezwiązane z programem, dokonaniami i wizerunkiem medialnym partii.

O zwycięstwie lub porażce kandydata może zdecydować popołudniowy zarost (w 1960 roku Nixon przegrał podobno dlatego, że nie ogolił się przed debatą telewizyjną z Kennedym), potknięcie się na kamienistej plaży przez polityka ze sporą przewagą w sondażach (szef Partii Pracy Neil Kinnock pośliznął się na kamieniu w Brighton przed wyborami w 1987 r., a potem je przegrał), włożenie niestosownego płaszcza na nabożeństwo upamiętniające ofiary wojny (w 1982 r. ówczesny przywódca laburzystów Michael Foot przyszedł do kościoła w zielonej budrysówce zamiast w bardziej oficjalnym czarnym prochowcu i na zawsze wypadł z politycznej gry) albo żart (słowa Margaret Thatcher, która po narodzinach wnuka powiedziała: "Jesteśmy babcią", a w następnym roku utraciła przywództwo Partii Konserwatywnej; w Wielkiej Brytanii tylko królowej wolno mówić o sobie "my").

Polityczną przyczyną porażki Tony’ego Blaira była nie tylko wojna w Iraku, ale również pozdrowienie skierowane do niego przez prezydenta Busha podczas szczytu G-8: "Siema, Blair, jak leci?" (Brytyjczykom zabrzmiało to tak, jakby Bush protekcjonalnie zwracał się do swojego podwładnego). W jaki sposób i dlaczego te trywialne sprawy wpływają na nasze decyzje wyborcze, które są tak istotne z punktu widzenia kraju, a może nawet Europy i całego świata? Postawienie znaczka przy tym, a nie innym kandydacie z pewnością nie jest racjonalną decyzją, jeśli przez to rozumiemy decyzję opartą na dogłębnej analizie danych. W ogóle tylko nieliczne z podejmowanych przez nas decyzji są racjonalne. Nieporównanie większą rolę odgrywają emocje.

Przemysł reklamowy od dawna to wie i właśnie dlatego rzadko widujemy reklamy odwołujące się do rozumu. Emocje są dźwignią handlu, a logika nie. Emocje można wręcz uznać za odrębną od racjonalnego myślenia sferę procesów umysłowych, w bardzo istotnym stopniu oddziałującą na nasze wybory i zachowania. Kto potrzebuje dowodu, jak wielką rolę odgrywają emocje (w tym wypadku strach), niech pomyśli o panice, która kilka dni temu ogarnęła klientów brytyjskiego banku Northern Rock: wystarczyłaby chwila racjonalnego namysłu, aby depozytariusze doszli do wniosku, że nie mają żadnych powodów do obaw!

Problem nie polega na tym, że emocje wpływają na decyzje. Profesor Antonio R. Damasio, autor bestsellerowej książki "Descartes’ Error: Emotion, Reason and the Human Brain", utrzymuje, że emocje są wbudowane w struktury naszego mózgu, korzystnie modyfikują procesy myślowe i leżą u podstaw tego, co nazywamy intuicją ("Nie wiem dlaczego, ale nie ufam temu politykowi"). Damasio idzie jeszcze dalej i pokazuje, że emocje poprzedzają myślenie i tylko dlatego powołujemy się na racjonalne przesłanki naszych działań, że istnieje presja społeczna, by zachowywać się racjonalnie.

Tymczasem emocje są bardzo cenne, ponieważ umożliwiają nam podejmowanie decyzji w warunkach niepełnej dostępności danych. Noblista Herbert Simon podkreśla, że mamy ograniczone moce obliczeniowe i musimy podejmować decyzje na podstawie niepełnych danych. Problem powstaje dopiero wtedy, gdy emocje przesłaniają obiektywne fakty, kiedy zaczynamy budować własną rzeczywistość i bronimy się przed racjonalnym myśleniem i wnioskowaniem.

To oczywiście woda na młyn dla tych polityków, którzy lepiej opanowali granie na uczuciach niż operowanie obiektywnymi faktami i logicznymi argumentami. Natomiast u ludzi, którzy uważają, że racjonalność prowadzi do lepszego świata, budzi to prawdziwą rozpacz. Nie trzeba jednak rozpaczać, bo źródła emocji są na wskroś społeczne, zakorzenione w Habermasowskim "Lebenswelt", czyli kulturze i języku naszego społeczeństwa, w subiektywizmie, z którego czerpiemy wartości i interpretacje otaczającej nas rzeczywistości, także politycznej, pod warunkiem że możemy się uczyć i że nie ma poważnych zakłóceń w komunikacji społecznej (wielka odpowiedzialność spoczywa tutaj na mediach, a zasadniczą rolę odgrywa internet). Emocje są równie uprawnioną drogą do podejmowania decyzji jak logiczne rozumowanie.

Ale wróćmy do gaf, które tak bardzo zaszkodziły politykom. Wydaje się, że były to zbyt trywialne przesłanki, aby opierać na nich decyzje wyborcze. Można tu jednak mówić o heurystyce, czyli skrótach myślowych stosowanych przez ludzi przy podejmowaniu decyzji. Gafy pomogły po prostu w wykrystalizowaniu się mglistych odczuć wyborców na temat polityków. Ludzie nie przeprowadzili wprawdzie dogłębnej analizy charakteru i dokonań kandydatów w oparciu o wszystkie dostępne fakty, ale czy ich oceny były błędne? Moim zdaniem nie. Nixon rzeczywiście był krętaczem, Thatcher naprawdę wpadła w pychę, Blair podporządkował interesy brytyjskie amerykańskim, a Kinnock? - no przecież naszym krajem nie mógł rządzić człowiek, który ciągle się przewracał!


*Tim Clapham, przewodniczący organizacji Labour International, sekcji międzynarodowej brytyjskiej Partii Pracy