Dziś nowa kampania wyborcza toczy się na warunkach PiS, wokół jednego pytania: za czy przeciw niemu. Żeby dopiec rządowi, Platforma Obywatelska zmuszona jest przypomnieć, że i ona walczy z układem. Tyle że tego układu szuka w pałacu Lecha Kaczyńskiego. To nie jest pole bitwy, na której można opozycji wróżyć wielki sukces.

Reklama

Z sondażu CBOS zamieszczonego przez "Gazetę Wyborczą" wynika jasno: Polacy wierzą, że obecny rząd zapewnia im poczucie bezpieczeństwa, fizycznego i socjalnego w dużo większym stopniu niż ekipy Buzka i Millera po analogicznym czasie. Zżymający się komentatorzy szukają w tym magii diabolicznej socjotechniki. Coś w tym jest. Ludzie Kaczyńskiego dużo lepiej organizują kampanie wyborcze, niż rządzą. A kampania trwała tym razem całe ostatnie dwa lata.
Ale to ledwie pół odpowiedzi na pytanie, dlaczego po raz pierwszy od lat rządząca partia nie zgrała się dokumentnie. I dlaczego najwięksi wrogowie tej formacji są owładnięci fatalistyczną wiarą w to, że PiS może wygrać - pomimo zmasowanej kanonady mediów i emocjonalnych ataków opozycji.
Swoją rolę odegrała i ta kanonada. Łatwiej byłoby przeciwnikom przedstawiać swoje oceny jako wiarygodne, gdyby ludziom rządzącym Polską nie wygrażano bez choćby symbolicznego zaczekania na ich pierwsze posunięcia. Uważniej słuchałoby się dziś zarzutów Radka Sikorskiego wobec liderów PiS, gdyby nie wspomnienie, że rząd z jego udziałem, dodajmy rząd innego pisowskiego dysydenta Marcinkiewicza, był traktowany od pierwszej chwili jako groźny wróg demokracji. Tej ekipie odmawiano de facto demokratycznego mandatu, prawomocności. Dziś wielu wyborców popiera go choćby przez przekorę. Wbrew dziennikarskim gwiazdom i intelektualnym autorytetom.

Ale to też nie cala odpowiedź. W roku 1996 słuchałem z podziwem solidarnościowego polityka Wojciecha Arkuszewskiego, który na pewnej konferencji powiedział o ludziach partii peerelowskich, zwłaszcza SLD: oni rozumieją Polskę lepiej niż my. Oni wiedzą o niej coś, czego my nie wiemy. Miał rację, jeszcze w wyborach 1997 roku postkomuniści wypadli lepiej niż w poprzednich, choć oddali władzę.

Dziś podobną pokorę zalecałbym wrogom PiS. Wymachują oni wieloma słusznymi argumentami: od niezbudowanych autostrad po dziwne praktyki prokuratury. Ale Kaczyński, nie robiąc wielu rzeczy lub robiąc je źle, po prostu wyczuwa nastroje Polaków. To nie jest tak, że około 30 procent potencjalnych wyborców daje się zwodzić połykaczom ognia i żonglerom. Nawet jeśli lider PiS przedstawia tylko dobrą diagnozę społecznych oczekiwań, jeśli rozumie, że dla Polaków słowo "układ" nie jest jedynie tematem salonowych kpinek, jeśli wie, że przez lata kolejne ekipy nie dbały o bezpieczną szkołę, o wolną od bandytów ulicę, o przejrzystość styku polityki i biznesu, to już bije przeciwników. Opozycja ma niewiele czasu, aby nadrobić te straty. Bo zrozumieć coś z dnia na dzień jest bardzo trudno.