Udział obecnego premiera w solidarnościowym podziemiu zakwestionował najmocniej Jan Rulewski, jeden z historycznych liderów legalnej "Solidarności", a dziś kandydat PO na senatora. Były jednak i podobne wypowiedzi Bronisława Komorowskiego, wcześniej Lecha Wałęsy. Na skutki nie trzeba długo czekać - słychać już, że grupa internautów chce wyprodukować propagandowy filmik pokazujący, jak lider PiS leży sobie 13 grudnia 1981 roku pod kołderką, nie przejmując się dramatycznymi wydarzeniami.
Możliwe, że Kaczyński sam sobie trochę zgotował ten los, próbując zbyt mocno dzielić świat polityki na swoich, czyli solidarnościowców, i nie swoich - zestawianych w najbardziej kontrowersyjnej wypowiedzi z ZOMO-wcami. Niemniej odróżnijmy polityczną retorykę od historii. Jako autor wywiadu-rzeki z obydwoma braćmi, a także dorywczy historyk demokratycznej opozycji, przypomnę garść faktów.
Kaczyńscy przyłączyli się do opozycji w 1977 roku. Działali w Komitecie Obrony Robotników. Jarosław uczestniczył w Biurze Interwencji KOR, co łączyło się z ryzykownymi wyprawami w teren, gdzie wyjaśniał przypadki zabójstw i pobić przez milicję. Był zatrzymywany, miał w domu zainstalowany podsłuch. Lech pomagał Wolnym Związkom Zawodowym w Trójmieście, prowadził wykłady dla robotników, także dla Lecha Wałęsy. Obaj nie byli oczywiście tak znaczącymi opozycjonistami jak Adam Michnik, Jan Lityński, Antoni Macierewicz czy Leszek Moczulski - by wymienić parę nazwisk. Ale cała ta opozycja to ledwie parę tysięcy osób. Ludzi w biernym gierkowskim społeczeństwie wyrzuconych na margines, żyjących w poczuciu zagrożenia. W tym samym czasie Rulewski nie miał - co nie jest zarzutem, tylko stwierdzeniem faktu - z przeciwnikami PRL nic wspólnego.
Po sierpniu ważniejszym działaczem "Solidarności" staje się Lech Kaczyński - już choćby dlatego, że pojawił się na strajku w Stoczni Gdańskiej. Zapewne z tego powodu to on został internowany. Jarosław, jak wielu działaczy opozycji przedsierpniowej, pozostał na obrzeżach związku. Pracował w warszawskim Ośrodku Badań Społecznych, komórce wspierającej intelektualnie "Solidarność". Nie został internowany, ale w kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego SB próbowała go zmusić do podpisania deklaracji lojalności. Odmówił.
I Lech, i Jarosław Kaczyńscy wiążą się po wprowadzeniu stanu wojennego z solidarnościowym podziemiem. W przypadku Jarosława jest to droga dłuższa - przez takie, również nielegalne grupy polityczne, jak Ruch Młodej Polski i redakcja "Głosu" Macierewicza. Lech staje się w połowie lat 80. członkiem wąskiego kierownictwa solidarnościowego podziemia - Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej. Wchodzi tam po aresztowaniu bardziej znanych działaczy, takich jak Bogdan Borusewicz czy Bogdan Lis. Czasem w naradach TKK zastępuje go brat. Równocześnie obecny prezydent pracuje na powierzchni dla Lecha Wałęsy - razem z Aleksandrem Hallem czy Jackiem Merklem. Organizuje mu kontakty z zagranicznymi dziennikarzami, przygotowuje wystąpienia. Jeśli to nie jest udział w solidarnościowej opozycji, to co nim jest? W tym czasie Rulewski działa w oddzielnej grupie nazywanej Grupą Roboczą skupiającą działaczy skłóconych z Wałęsą. Choćby z tych powodów nie mógł się stykać z Kaczyńskimi. Ale o to można już zgłaszać pretensje do biegu historii.
Zapewne Borusewicz, Hall czy Lis nie zabiorą w tej sprawie głosu. Są w obozie przeciwników braci Kaczyńskich. Byłoby jednak smutne, gdyby wrzawa kampanii prowadziła do pisania historii na nowo. Jak w stalinowskiej Rosji, gdzie niewygodny działacz znikał ze wspólnych fotografii i z kombatanckich historii bolszewickiego ruchu rewolucyjnego. Ludzie dawnej "Solidarności" czymś się jednak od bolszewików różnią.