Od rewolucyjnego huraganu, który zmiótł dawny rosyjski świat, aż po dziś dzień opinie i sądy na temat carobójstwa dzielą rosyjskie społeczeństwo. A wokół zwłok carskiej rodziny narosła splątana pajęczyna półprawd i legend. Dlatego Rosjan niezwykle emocjonuje to, co zdarzyło się 29 lipca na polanie pod Jekaterynburgiem, gdy metalowy szpikulec archeologa Leonida Wochmiakowa wydał charakterystyczny dźwięk, napotykając coś twardego.

Zakopana prawda
"Natknąłem się na węgiel" - opowiadał potem Wochmiakow dziennikarzom. "Wiedziałem, że ciała przed śmiercią usiłowano spalić, więc to musiało być to!" relacjonował. Archeolog znalazł jamę głęboką na półtora metra i mniej więcej tak samo szeroką. "Wyciągnąłem spod ziemi małą kość miednicy, a potem jeszcze dwie kości czaszki. Sądząc po niewielkich rozmiarach, była to głowa dziecka" - mówił z przejęciem naukowiec.


Reklama

Ze znaleziska wydobyto kolejne warstwy ziemi, a z nimi kości, zęby, strzępy materiału, resztki naczyń po kwasie solnym, deski i kule, które prawdopodobnie tkwiły w ciałach rozstrzelanych ofiar. Naukowcy są prawie przekonani, że odnaleźli zaginiony grób Aleksandra i Marii Romanowów, rosyjskiego następcy tronu i jego siostry - zamordowanych przez bolszewików niespełna 90 lat temu. Wraz z całą carską rodziną. "Zgadza się miejsce, okoliczności śmierci i wiek ofiar. To ciało kilkunastoletniego chłopca i kobiety w wieku ok. 18-20 lat" - twierdzą odkrywcy. Aleksander miał w chwili śmierci 13 lat. Maria była o sześć lat starsza.

W 1991 roku nieopodal tego miejsca dokonano już jednego odkrycia. Wykopano szczątki dziewięciu osób, które uznano za ciała byłego imperatora Mikołaja Romanowa, jego żony i ich trzech córek. Nie było jednak wśród nich carewicza Aleksandra i jego starszej siostry, wielkiej księżnej Marii. Uznano wówczas, że - zgodnie z komunistycznymi przekazami - ich zwłoki musiały zostać całkowicie spalone i ślad po nich zaginął.

Ale nie wszyscy uwierzyli w sowieckie legendy - zbyt często mijały się one z prawdą. Państwo nie dało pieniędzy na poszukiwania, więc grupa archeologów-ochotników w wolnych chwilach przeczesywała okolice na własną rękę. – Wiedzieliśmy, że nie mieli na sobie metalowych przedmiotów, więc czujniki nic by nie dały. Trzeba było przeszukać cały teren za pomocą zwykłych szpadli i prętów, wtykając je w ziemię co kilka centymetrów - mówią archeolodzy. Robota głupiego? Bynajmniej! Znalezisko uralskich naukowców może być kluczem do jednej z największych rosyjskich tajemnic XX wieku.

Demontaż sowieckich kłamstw
89 lat temu w Jekaterynburgu w zajętym przez bolszewików domu kupca Ipatiewa rozegrały się tragiczne wydarzenia, które były symbolicznym przypieczętowaniem upadku rosyjskiego imperium i przejęcia władzy przez rewolucję bolszewicką. Dom Ipatiewa stał się ostatnim więzieniem dla cara Mikołaja, który po zrzeczeniu się tronu w 1917 roku przebywał wraz z rodziną w areszcie domowym pod czujnym okiem rewolucjonistów.


Reklama

Późnym wieczorem 16 lipca 1918 roku bolszewiccy strażnicy wyciągnęli zasypiających już Romanowów oraz ich służbę z łóżek i sprowadzili wszystkich do piwnicy. Rzekomo po to, by uchronić ich przed grożącym im niebezpieczeństwem. Tam bez większych ceremonii odczytano im wyrok śmierci i natychmiast rozstrzelano. Około pierwszej w nocy było po wszystkim. Zwłoki wywieziono z miasta w pobliże traktu koptiakowskiego pod Jekaterynburgiem. Ciała Aleksieja i Marii spalono. Resztę poćwiartowanych zwłok oblano kwasem solnym i zakopano w pobliskim dole.

Pozostało jeszcze tylko poinformować o zbrodni opinię publiczną. "W ostatnich dniach w okolicach Jekaterynburga grasowały czecho-słowackie bandy. W tym samym czasie odkryto nowy spisek kontrrewolucjonistów, którego celem było wyrwanie z rąk sowieckiej władzy koronowanego kata. W związku z tym Uralska Rada Delegatów postanowiła rozstrzelać Mikołaja Romanowa, co stało się 16 lipca. Jego żona i syn zostali odesłani w bezpieczne miejsce, a dokumenty dotyczące zdemaskowanego spisku zostały odesłane do Moskwy" - pisały "Izwiestia" 19 lipca.

Co słowo to kłamstwo. Bolszewicy rzeczywiście się obawiali, ale nie czecho-słowackich band, lecz białych generałów, którzy zbliżali się do miasta. Car Mikołaj, chociaż już bez korony, mógł odegrać ważną rolę w antysowieckiej propagandzie. Tego trzeba było uniknąć za wszelką cenę. Decyzja o rozstrzelaniu carskiej rodziny nie została wcale podjęta w Jekaterynburgu, a w Moskwie - przez szefa państwa Jakowa Swierdłowa, przy pełnej aprobacie Lenina. Te fakty także ujawniono dopiero po upadku sowieckiej władzy. Jak widać, by zbytnio nie szokować i nie wzburzać publiczności, władze postanowiły nie informować o zamordowaniu pozostałych członków carskiej rodziny.

Reklama

Przez kolejne kilkadziesiąt lat Sowieci zręcznie zamiatali sprawę pod dywan. W latach 70. nie kto inny, a partyjny aparatczyk Borys Jelcyn urzędujący w Swierdłowsku, którym za Sowietów stał się Jekaterynburg, postanowił że trzeba coś zrobić z miejscem carskiej kaźni. W obawie, by nie stało się ono celem pielgrzymek i zarzewiem kontrrewolucji, Jelcyn podjął decyzję. Dom Ipatiewa zrównano z ziemią.

Archeolodzy dysydenci
W 1976 roku geolog Aleksandr Awdonin wraz z przyjacielem, który miał dostęp do tajnych sowieckich archiwów, rozpoczęli własną ekspedycję. Dzięki tzw. notatce Jurowskiego - jednego z carskich katów - trzy lata później udało im się zlokalizować zbiorową mogiłę carskiej rodziny. Znaleźli nawet trzy czaszki i sfotografowali je, ale nie odważyli się donieść o tym władzom. Kto wie, co mogło w tamtych czasach grozić za tego rodzaju rewelacje.


Awdonin czekał więc cierpliwie i dopiero po upadku ZSRR w 1991 roku poinformował prokuraturę o swoim znalezisku. Szczątkami zajęli się eksperci. Wszczęto oficjalne dochodzenie, a w 1997 roku - po serii ekspertyz genetycznych przeprowadzonych w Rosji i na Zachodzie, naukowcy stwierdzili, że były to rzeczywiście zwłoki członków carskiej rodziny. Ale nie wszystkich. Rządowa komisja, której przewodził wicepremier Borys Niemców, orzekła że w grobie są ciała cara Mikołaja, jego żony Aleksandry Fiodorownej i trzech córek. Aleksieja i Marii nie było. Wyjaśniała to notatka Jurowskiego, z której wynikało, że ich ciała nie trafiły do wspólnego grobu, ale zostały całkowicie spalone w pewnej odległości od niego.

Sprawy bynajmniej nie zamknięto. Cerkiew prawosławna nie uwierzyła naukowcom. "Nie ma pewności, że <jekaterynburskie szczątki> rzeczywiście należały do carskiej rodziny" - brzmiała w 1997 roku odpowiedź patriarchatu, który nie uznał naukowych dowodów za przekonujące. Dlatego też w 1998 roku na uroczystym pogrzebie w Twierdzy Pietropawłowskiej w Petersburgu nie było głowy rosyjskiej cerkwi - patriarchy Aleksego II. W przeciwieństwie do prezydenta Borysa Jelcyna, który oddając hołd carskim szczątkom, mógł przy okazji zatrzeć przykre wspomnienie domu Ipatiewów i własnej walki z kultem imperatora. Ciała złożono wprawdzie w imperatorskim grobowcu, ale nie jako carską rodzinę, lecz jako symboliczne szczątki "nieznanego żołnierza".

Także po ostatnim odkryciu Cerkiew jest ostrożna, tym bardziej że w 2000 roku Mikołaj II z małżonką i piątka ich dzieci zostali wyniesieni na ołtarze. "Żądamy w pełni jawnego i profesjonalnego zbadania szczątków" - komentował przedstawiciel Cerkwi. Sprawa jest teraz o wiele poważniejsza, bowiem jeśli przewidywania naukowców się potwierdzą, zarówno najnowsze znaleziska, jak i te spoczywające w pietropawłowskim grobowcu będą nie tylko szczątkami ostatnich Romanowów, ale i świętymi relikwiami.

Brama do pamięci wiedzie przez grób
Nawet rozrzuceni po całym świecie potomkowie ostatnich carów nie są zgodni co do autentyczności szczątków. Jedni uparcie odmawiają uznania znaleziska za carską mogiłę, twierdząc że notatka Jurowskiego to podróbka i nie można się na niej opierać. Inni wykazują życzliwe zainteresowanie, jeszcze inni ostrożnie czekają na wyniki nowych badań. Na razie toczą niekończącą się walkę z rosyjskimi sądami o rehabilitację carskiej rodziny i uznanie jej za ofiarę politycznych represji. Sądy odmawiają, zapewne obawiając się roszczeń wobec dawnego imperatorskiego majątku.


"Ludzi, którzy uważają się za potomków carskiej rodziny, jest mnóstwo. Boję się pomyśleć, co by się stało, gdyby zaczęli się kłócić o skarby dynastii" - mówi historyk Jurij Afanasjew. Rzeczywiście, takie spory mogłyby być mało arystokratyczne. Prokuratura już wznowiła zarzuconą przed laty "sprawę Romanowów". Znalezione resztki ciał czeka przynajmniej dziesięć genetycznych ekspertyz, na które oczekują zamrożone w specjalnej chłodni w Jekaterynburgu.

"Dotychczas nie zamknęliśmy do końca grobu Romanowów, tak jak nie udaje nam się pochować Lenina. Dopóki nie zrobimy tych dwóch rzeczy, w Rosji nie rozpocznie się nowa epoka, nowy rozdział historii" - uważa historyk Edward Radziński, który badał sprawę śmierci carskiej rodziny. Jego zdaniem, jeśli naukowcy mają rację i rzeczywiście znaleziono mogiłę Aleksieja i Marii, wyjaśni się cała tajemnica śmierci ostatnich carów. "Będzie to oznaczało, że ci, których pochowaliśmy w 1998 roku jako &lt;nieznanego żołnierza&gt;, byli w rzeczywistości carską rodziną" - mówi Radziński.