Dlaczego po 8 latach rządów podobno mało popularnego republikańskiego prezydenta to właśnie demokraci mają problem z wyborem swojego kandydata? Republikanie wydają się być zjednoczeni wokół Johna McCaina.
Ale to nie demokraci mają problem, dysponując dwoma silnymi kandydatami, tylko republikanie mając jednego, ale słabego kandydata, który nie cieszy się wielkim poparciem, nawet wśród członków swojej partii. Nie zdobył on nadal poparcia ze strony konserwatystów, religijnej prawicy ani prawicy kulturowej. Wielu wpływowych prawicowych dziennikarzy otwarcie mówi, że nic ich nie skłoni do poparcia McCaina, a dysponują 25-milionową publicznością. Demokraci mają za to dwójkę bardzo dobrych kandydatów, co oczywiście dzieli partię. Jednak po wybraniu jednego, Partia Demokratyczna się zjednoczy, będzie skuteczniej zbierać fundusze, i do urn pójdzie więcej jej zwolenników. Dlatego mówienie, że to demokraci mają problem, jest odwracaniem kota ogonem.

Reklama

Czy obecność dwóch silnych demokratycznych kandydatów to zbieg okoliczności, czy wynik głebokich podziałów ideologicznych wewnątrz partii?
Kwestia stanowiska ideologicznego jest ważniejsza w przypadku Partii Republikańskiej. Dlatego McCain jest kandydatem dość kontrowersyjnym, bo zajmuje bardziej liberalne i centrowe stanowisko niż reszta jego partii. U demokratów jest odwrotnie, różnice ideologiczne między Barakiem Obamą i Hillary Clinton są nieznaczne. Inne mają tylko osobowości i historie, apelują do różnych grup wyborców demokratycznych. Z jednej strony to pierwsza kobieta w historii kandydująca na urząd prezydenta, z drugiej pierwszy raz o nominację ubiega się Afroamerykanin. Szkoda, że takie dwie silne osobowości pojawiły się w tym samym czasie.

Czyli nie ma zagrożenia, że w wyniku podziałów kandydat demokratów przegra?
Nie sądzę. W Partii Demokratycznej dominuje poczucie, że trzeba za wszelką cenę odsunąć republikanów od Białego Domu. Także część republikanów uważa, że może byłoby lepiej, gdyby przez jaki czas porządzili demokraci, by potem łatwiej odebrać im władzę.

Który demokratyczny kandydat będzie w stanie przyciągnąć więcej wyborców niezależnych i republikańskich?
Chyba Obama, choć jednocześnie może zniechęcać część wyborców o liberalnych poglądach. Wielką niewiadomą jest, ilu ludzi nie zdecyduje się oddać głosu na Obamę z powodu jego koloru skóry i ile osób nie wybierze Clinton dlatego, że jest kobietą. Ludzie nie ujawniają tego podczas sondaży.

Reklama

A co z McCainem, czy mógłby być atrakcyjny dla bardziej liberalnych wyborców?
To jego zaleta, jednak przysparza też problemów. Dlatego teraz tak zabiega o poparcie ze strony twardszej prawicy. A przez to z kolei traci poparcie wśród liberalnych wyborców.

Czym McCain właściwie odróżnia się od George'a W. Busha?
McCain cieszy się opinią szczerego, niezależnego kandydata i uczciwego polityka, który nie angażował się w różnego rodzaju "przekręty”, do czego - w opinii wielu - zdolny jest obecny prezydent. Nawet jeżeli w wielu sprawach, np. w przypadku Iraku, ma poglądy bliskie Bushowi, jest innym typem człowieka. A to ludzi przyciąga.

Słowo "zmiana” jest chyba najczęściej używanym słowem podczas kampanii, szczególnie przez demokratów. Czy Ameryka znajduje się w przededniu jakiegoś historycznego momentu?
Partia, która nie ma prezydenta, najczęściej idzie do wyborów pod hasłem zmiany. A zmiana de facto oznacza po prostu chęć przeprowadzki do Białego Domu.

Reklama

Tak jest i w tych wyborach?
Zmiana w tym wypadku jest używana w sposób nieco powierzchowny. Pod tym hasłem kandydował już Jimmy Carter w 1976 roku. To samo mówił Reagan parę lat później. Bill Clinton jako kandydat z Arkansas i George W. Bush z Teksasu także mieli wpuścić do polityki świeże powietrze. Teraz nawet McCain wiele mówi o zmianie. Wszyscy politycy starają się sprawić wrażenie, że są outsiderami, mimo że doskonale orientują się w waszyngtońskiej polityce. Świat może być nieco zawiedziony - ktokolwiek zostanie wybrany prezydentem, polityka USA zasadniczo się nie zmieni. W podobnym okresie, w latach 60. John Kennedy wzbudzał wielkie nadzieje na zmiany. A jednak wojna trwała w najlepsze, a on nie wahał się zająć twardego stanowiska w kryzysie kubańskim, nasilił także amerykańskie działania w Wietnamie. I tak naprawdę niewiele się zmieniło, oprócz hollywoodzkiej strony rządzenia, czyli medialnego wizerunku prezydenta. Niezależnie od tego, kto wygra wybory, przeprowadzone zostaną kosmetyczne zmiany, poprawi się obraz Ameryki, jednak problemy pozostaną. Nie ma łatwych rozwiązań dotyczących terroryzmu, rozprzestrzeniania broni nuklearnej czy amerykańskiej gospodarki w globalnym świecie.

Czy stan amerykańskiej gospodarki ma odbicie w kampanii wyborczej? Czy któryś z kandydatów ma jakiś pomysł na naprawę modelu gospodarki, opartej głównie na zadłużaniu się obywateli i państwa?
Amerykańscy politycy boją się atakować nadmierny konsumpcjonizm, bo to on napędzał amerykańską gospodarkę. Nie krytykują wprost nadmiernego deficytu, spadku oszczędności i wyprzedawania amerykańskich obligacji za granicą. Jednak demokraci zaczęli o tym mówić przy innych okazjach. Zarówno Obama i Clinton zaczęli mówić ostatnio o planie inwestycji w infrastrukturę kraju, co ma być alternatywą do konsumpcjonizmu jako siły napędowej gospodarki.

Czyli coś na kształt programu "New Deal” zainicjowanego w latach 30. przez Theodore'a Roosevelta?
Tak. Podobnie jak w latach 30., program oprócz naprawy infrastruktury, miałby wzmocnić fundamenty amerykańskiej gospodarki, zwiększyć ilość miejść pracy, a jednocześnie nie zachęcać konsumentów do szału zakupów. To plan odwrotny do tego, który mają republikanie, którzy chcieliby dalej napędzać konsumpcję, mimo że doprowadziło to do recesji.

Czy fakt, że polityka zagraniczna, odgrywała niewielką rolę w kampanii świadczy o tym, że jednak Amerykanie nie postrzegają polityki Busha jako porażki?
Świadczy to o tym, że Amerykanie, gdy chodzi o wybory, są bardzo zaściankowi. Niestety, mimo że żyjemy w globalnym świecie, w czasie wyborów media i politycy skupiają się na sprawach lokalnych. Nawet bezpieczeństwo narodowe jest postrzegane jako kwestia wewnętrzna i ludzie interesują się tylko tym, czy terroryści zaatakują bezpośrednio USA. Ani Clinton, ani Obama niewiele o tym mówią, mimo że Hillary Clinton ma dość duże doświadczenie, a Obama parę dobrych pomysłów.

Nie potwierdza pan opinii, że demokraci są zwolennikami polityki izolacjonizmu?
Wręcz odwrotnie. Pod rządami demokratów bardziej będzie doceniana współpraca międzynarodowa, np. w dziedzinie globalnego ocieplenia czy rozprzestrzeniania broni atomowej. Z pewnością zostaną ponowione próby rozmów z Rosją, Iranem i Kubą. Zmieni się twarz Ameryki na arenie międzynarodowej. Główne kierunki polityki zagranicznej, obecność w Iraku i Afganistanie, czy stosunek do krajów posiadających broń atomową, zostaną bez większych zmian. Będzie to więc zmiana stylu, a nie zawartości. Demokratyczny prezydent na pewno nie wyprowadzi w gwałtowny sposób wojsk z Iraku. Będzie to bardzo powolny i ostrożny proces, bo nikt w USA nie chce oglądać upokarzających obrazków w stylu ucieczki Amerykanów z Sajgonu w 1974 roku. Prezydent zrobi wszystko, by Amerykanie i ich sojusznicy nie musieli w panice uciekać helikopterami z dachu ambasady USA w Bagdadzie czy Kabulu.

A co ze szczególnie ważną dla Polaków sprawą tarczy antyrakietowej?
Sądzę, że w przypadku zwycięstwa demokraty, nadal będzie istnieć wola polityczna, by kontynuować ten program. Wiem, że wielu Polakom podoba się idea tarczy, zważywszy, że waszym sąsiadem jest Rosja, której polityka nie wywołuje entuzjazmu. Dlatego jestem gotów zrozumieć wasze stanowisko. Jednak nie uważam, by w dłuższej perspektywie bezpieczeństwo Polski zwiększyło się poprzez prowokowanie Rosji. To jednak moja opinia, a nie polityków partii demokratycznej.

Polacy tradycyjnie widzą w USA gwaranta swojego bezpieczeństwa...
Proszę wierzyć, że nie ma takiego poważnego amerykańskiego polityka, który nie przywiązywałby wielkiej wagi do bezpieczeństwa Europy Środkowej. Jedyną kwestią sporną jest ilość środków, które powinny to bezpieczeństwo zapewnić. Jedni uważają, że trzeba być twardym w postępowaniu z Rosją, inni, że skoro usiłujemy rozmawiać nawet z Iranem czy Koreą Północną, to może zamiast gróźb, lepiej zaangażować się w dialog z Kremlem.

Polakom podoba się raczej to pierwsze podejście, być może dlatego, że to konserwatywni intelektualiści chętniej pojawiają się w Polskich mediach i prezentują swoją wizję stosunków międzynarodowych.
To prawda, że chyba konserwatyści lepiej rozumieją, jak ważny dla Ameryki jest świat zewnętrzny. Co więcej za demokratami, szczególnie podczas kampanii, ciągnie się opinia, że są zwolennikami protekcjonizmu gospodarczego, a przez to, że są zamknięci na świat. Jednak administracja demokratów będzie bardzo otwarta na świat, a szczególnie na współpracę z naszymi przyjaciółmi i sojusznikami.

Benjamin R. Barber, amerykański politolog, były doradca Billa Clintona, autor książek "Dżihad kontra McŚwiat” i "Imperium strachu”