Prezydent Lech Kaczyński jest naprawdę uroczym człowiekiem. Szarmancki wobec kobiet, kochający zwierzęta, tylko nie wiadomo dlaczego tak nie lubi dziennikarzy. Może za rzadko z nimi rozmawia? W każdym razie kiedy podczas poniedziałkowej rozmowy z Tomaszem Lisem w TVP powiedział, że media tworzą rzeczywistość, której nie ma, nie mówił prawdy. Media pokazują to, co jest. Na przykład w najlepszym czasie antenowym jednego z największych programów w Polsce pokazują prezydenta, który opowiada co tylko zechce.
Zdumiewają mnie powtarzane po raz kolejny opowieści o tym, że w październiku 2007 r. PiS przegrało wybory przez dziennikarzy. Przypominam, że w tym czasie największe publiczne media były obsadzone ludźmi z politycznego nadania braci Kaczyńskich. Czemu więc bracia teraz przegrali, a w 2005 r., kiedy wpływu na media nie mieli żadnego, zdobyli i większość w Sejmie, i fotel prezydenta kraju? Na logikę biorąc, coś tu jest nie tak. Albo media nie mają aż tak ogromnego wpływu na wybory Polaków, albo też Andrzej Urbański stworzył taką propisowską propagandę, że społeczeństwu się przejadło.
Przegrana w październikowych wyborach powinna dać panu prezydentowi do myślenia: może to wcale nie media są złe, tylko bracia Kaczyńscy sobie nie radzą? Przypomnijmy, że w ciągu poprzednich dwóch lat Jarosław Kaczyński miał władzę i wykorzystał ją, by skłócić wszystkich ze wszystkimi. Obrażał sędziów Trybunału Konstytucyjnego, profesorów wyższych uczelni, inteligentów i dziennikarzy. Trudno, by teraz spodziewał się, że dziennikarze dadzą mu taryfę ulgową. I zarzuty, że za dużo zajmują się opozycją, a za mało partią władzy są o tyle chybione, że chodzi o opozycję, która przez dwa lata swoich rządów narobiła tyle zamieszania, że do dziś trzeba po niej sprzątać.
Jarosław Kaczyński nie tak dawno powiedział wprost, co sądzi o dziennikarzach: że są jak chłopi pańszczyźniani, bo się nie buntują. I dodał: "Nie pokocham mediów, będę je krytykował, bo ich stan jest zły", a dziennikarze stoją tylko po jednej stronie politycznego sporu i to jest prawdziwe zagrożenie dla demokracji. Nic dodać, nic ująć. Tylko że kiedy w ten sposób mówi przywódca opozycji, można to zrozumieć. Kiedy jednak w podobny ton uderza głowa państwa, prezydent wszystkich Polaków - robi się dziwnie. Ale przecież bracia Kaczyńscy od zawsze - nieważne, czy byli na marginesie, czy na szczytach władzy - oskarżali media o manipulacje. Zapomnieli przy tym, że kiedy ich Porozumienie Centrum było inwigilowane, to właśnie media stanęły w ich obronie i pytały, czy po czymś takim Hanna Suchocka powinna być ministrem sprawiedliwości. Nikt z nas nie lubi, jak się go krytykuje, zwłaszcza publicznie, ale to nie znaczy, że trzeba od razu opowiadać o fałszowaniu rzeczywistości i zagrożeniu demokracji. Można co najwyżej przełączyć kanał, a gazetą wyłożyć kosz na śmieci.
Najgorsze jednak jest to, że prezydent w rozmowie z Tomaszem Lisem przyznał otwarcie, że pozbawienie Bronisława Wildsteina fotela prezesa TVP miało czysto polityczne tło. Dlaczego musiał odejść? Bo do "Wiadomości" nie trafiły informacje o poprawiającej się za rządów PiS sytuacji ekonomicznej. Można się więc dziś nie zgadzać z tym, co zamierza zrobić Platforma Obywatelska z mediami publicznymi. Ale nie minęło aż tak dużo czasu, by zapominać, co robił z nimi PiS - jak w jedną noc zawłaszczył TVP, i jak politycznymi decyzjami zmieniał prezesów. Dziś pewnie gorzko tego żałuje, skoro przedtem umiał wygrać wybory, a potem już nie. Prezydentowi Kaczyńskiemu przypominam jednak starą prawdę: nie warto rozpętywać wojny z mediami, bo nie da się jej wygrać. Chyba że jest się Władimirem Putinem, który za niewygodne pytanie dziennikarki potrafi ją doprowadzić do łez, a gazetę do zamknięcia. Tylko czy o takie standardy chodzi prezydentowi?