Jerzy Jachowicz: Nie ustają gorące spory wokół zapowiedzianej książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o związkach Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa. Chwilami spory te przybierają niezwykle ostre formy. Na przykład jeden z legendarnych przywódców podziemnej "Solidarności” Władysław Frasyniuk nakłania Wałęsę, by prał po pysku historyków IPN.
Andrzej Czuma:
Pewnie Wałęsa nie skorzysta z rady Frasyniuka, który sugeruje takie rozwiązanie, ani nawet z własnego pomysłu palenia tej książki. Palenie książek przypomina mi najczarniejsze okresy w historii. Niebywałe jest to, że dziś taki pomysł może przyjść komuś do głowy. W sprawie swoich związków z SB Wałęsa zabrnął już tak daleko w niejasnych tłumaczeniach, że właściwie nie bardzo widać, jak mógłby dziś zareagować na taką publikację. Może najlepiej byłoby wprost powiedzieć prawdę?

Reklama

Książka zaczęła dzielić, choć jeszcze nikt jej nie czytał.
Jednych dzieli, innych łączy. W sumie jednak widać, że linia podziału od lat przebiega między zwolennikami ustalenia prawdy a zwolennikami dobrego samopoczucia. Ci, którzy wcześniej darli szaty nad lustrowaniem innych polityków, dziś lamentują nad publikacją książki o Wałęsie. Żale to daremne, bo jeśli nie zrobiliby tego historycy IPN, zrobiłby to ktoś inny, być może brutalniej.

Część dziennikarzy z góry dyskredytuje wartość książki. Mówią, że jej autorzy są historykami znanymi z nierzetelności i powierzchowności. Nie potrafią albo nie chcą krytycznie patrzeć na źródła. I dlatego nie można ufać ich opracowaniu.
Te opinie są nie tylko niesprawiedliwe, ale wręcz bezpodstawne. Gdyby autorzy takich wypowiedzi przeczytali pracę Gontarczyka o PPR, musieliby zmienić zdanie o jego warsztacie badawczym. Jest to książka świetnie udokumentowana i jasno pokazująca, że Gontarczyk potrafi poruszać się po archiwach i oceniać wartość dokumentów. Ale też prace Cenckiewicza wydawane przez IPN potwierdzają jego wartość jako badacza. Dlatego argument o ich nierzetelności jest pozorny, bo nie chodzi tutaj o żadnego konkretnego autora. Część publicystów sprzeciwia się jakiemukolwiek ujawnianiu archiwów IPN - i ci dziennikarze zakwestionują kompetencje każdego historyka, który ośmiela się publikować prace naukowe oparte na teczkach komunistycznych służb specjalnych. Dzisiaj książki o Wałęsie nie da się rzetelnie ocenić choćby dlatego, że nie została jeszcze opublikowana.

Niektórzy politycy i publicyści uważają, że w książce wraca się do znanych już faktów o agenturalnej przeszłości Wałęsy.
Rzecz w tym, że poza skąpymi zdaniami samego Wałęsy zawartymi w książce "W drodze do wolności” i kilkoma przyczynkarskimi opisami, nie mamy żadnej dokładnej wiedzy, jak naprawdę to wszystko wyglądało. Jest oczywiste, że w tego rodzaju pracy historycy muszą wziąć pod uwagę kontekst historyczny, czyli realia czasów, w jakich to się działo, i okoliczności sytuacji osobistej Wałęsy. Nie po to, by strącać go z piedestału. Tylko po to, by lepiej rozumieć nie tak odległe dzieje. Wałęsa ma bowiem swoje niekwestionowane miejsce w historii najnowszej. Jego zasług nikt i nic nie jest w stanie podważyć.

Reklama

Wałęsa najchętniej nie dopuściłby do wydania książki.
I to jest jego ogromny błąd. Na szczęście nie da się w wolnym państwie zablokować ani nawet znacząco odwlec badań historycznych. W interesie Polski leży ustalenie prawdy, bo narody, które nie znają swojej historii, będą powtarzać stare błędy. Wałęsa nie powinien obawiać się, że jakaś plama na jego życiorysie zrujnuje mu miejsce w historii i zakwestionuje jego rolę w obalaniu komunizmu w Polsce. Św. Paweł, św. Piotr czy św. Augustyn też mieli poważne plamy w życiorysie, a przecież nie o ich chwilach słabości dziś pamiętamy, tylko o ich świętości i wielkich zasługach dla Kościoła.

Dlaczego tak gwałtownie wyklina tę książkę?
Ubolewam nad tym. Być może Wałęsę otaczają niezbyt dobrzy doradcy podpowiadający mu złe ruchy. Niezrozumiała dla mnie jest ta agresja wobec autorów i prezesa IPN, i to w sytuacji, gdy treść książki nie jest jeszcze znana.

Zarówno Wałęsa, jak i część publicystów uznaje SB-ckie papiery za niewiarygodne. "Dawniej SB, a teraz IPN chce mnie zniszczyć za pomocą fałszywek" - mówi Wałęsa.
W archiwach IPN leży sto kilkadziesiąt teczek dotyczących działań bezpieki wobec mnie. Nie wiem, ile teczek dotyczy całej mojej rodziny. Na razie przeczytałem ok. 30 tomów. Owszem, tam są fałszywe informacje, ale w donosach konfidentów konfabulujących w celu uzyskania większego wynagrodzenia. Widać natomiast wyraźnie, że Służba Bezpieczeństwa dążyła do ustalenia i udokumentowania prawdy na własne potrzeby. Widać, że prace funkcjonariuszy były weryfikowane przez ich przełożonych, że sprawdzano wiarygodność agentów i prawdziwość treści donosów. Trudno byłoby mi uwierzyć, że SB fałszowała własną dokumentację.

Reklama

Czego tak naprawdę Wałęsa się boi?
Zapewne konsekwencji ujawnienia skazy na życiorysie. Ukaże się publikacja wiarygodnej instytucji i pokazane zostaną dokumenty przedstawiające Wałęsę w świetle innym niż powszechnie znane. Miłe to na pewno nie będzie, ale od ustalonej przez historyków prawdy uciec nie możemy. Być może po tej książce Wałęsa zdoła zmierzyć się z przeszłością i wreszcie jakoś ten okres zamknie.

Już teraz chciałbym zarezerwować u pana rozmowę po ukazaniu się książki.
Czekam na nią z niecierpliwością. I zaskoczę pana swoją refleksją - najbardziej chciałbym, aby okazało się, że Lech Wałęsa nie ma nic na sumieniu. Byłbym wtedy szczęśliwy.

*Andrzej Czuma, wieloletni działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, poseł na Sejm z Platformy Obywatelskiej. Założyciel niepodległościowej i antykomunistycznej organizacji Ruch. Uwięziony i skazany na 7 lat więzienia za próbę obalenia ustroju socjalistycznego siłą. Założyciel i rzecznik Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela oraz redaktor pisma "Opinia”