Po pierwsze trudno się zgodzić z tezą, że głównym zagrożeniem dla urzędującego prezydenta jest sprawa impeachmentu. Mówiąc prosto, są to strachy na lachy. W dzisiejszym parlamencie nie uzbiera się wymaganej większości trzech piątych głosów. Skoro tak, to nie ma co zawracać sobie tym głowy. Jeśli natomiast chodzi o zagrożenia dla prezydentury, to stanowi ją przede wszystkim styl sprawowania urzędu.

Reklama

Lech Kaczyński jest politykiem przede wszystkim niezręcznym, a poza tym zbyt czytelnym w swych intencjach szkodzenia obecnemu rządowi. Przykłady? Ostatnio nie przybył na spotkanie z mieszkańcami Wisły - głupstwo, które mu pamiętają - i nie sprostował obietnicy złożonej do ucha obecnemu premierowi, że w razie jego rządów będzie wszystko wetował. Nie jest to sposób na reelekcję - publika tego bardzo nie lubi.

Po drugie - wybory jesienią. Pomysł to przedni, a co najważniejsze perspektywiczny dla obecnego rządu. Tyle że Donald Tusk musiałby mieć naturę fightera. Idę o zakład, że Jarosław Kaczyński na jego miejscu z tej szansy by skorzystał. Ale pan Donald nie jest panem Jarosławem i woli wróbla w garści od gołębia na dachu. Trzeba przyznać, że na zasadzie „tisze jediesz dalsze budiesz” dojechał on jak dotąd niezwykle daleko i stąd ani mu w głowie zmiana stylu. Choć niecierpliwi koledzy z Platformy będą go w tę stronę popychać. Nie wiem jednak, co musiałoby się zdarzyć, aby ostrożny premier ustąpił i zdecydował się na tak mocną zagrywkę bez pokera w ręku. Przyzna każdy, że w razie powodzenia mógłby się dzisiejszy szef rządu przeistoczyć w prawdziwego reformatora, a więc takiego, co to by odebrał pieniądze publiczne partiom i wprowadził okręgi jedno mandatowe, nie mówiąc już o prywatyzacyjnej reformie służby zdrowia. W ten sposób pan premier stałby się mężem stanu, ale póki co, brakuje mu stosownej zadzierżystości.

Sprawa trzecia - tarcza rakietowa. A na diabła - pytam się - premier ma się tak w tej sprawie spieszyć? Pośpiech, zwłaszcza przed wyborami za wielką wodą, stosowny jest - jak mawiał pan Zagłoba - tylko przy łapaniu pcheł. Jeśli jest co wygrać, a więc przynajmniej kilka baterii Patriotów, to warto się droczyć. Na razie Amerykanom tak naprawdę nasze bezpieczeństwo jest wykwintnie obojętne. Spośród naszych sąsiadów bliżsi są (czytaj: ważniejsi dla nich) i ci z naszego lewa, i z prawa. Na dowód przypomnę, że jeszcze przed Krzyżową, a więc spotkaniem Kohl - Mazowiecki i rokowaniami 2 plus 4, po obaleniu berlińskiego muru, prezydent Bush senior miał wśród wielkich tego świata najbardziej ambiwalentny stosunek w sprawie uznania za ostateczną polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie.

Jeśli chodzi natomiast o traktat lizboński, to prezydent na własne życzenie strzelił sobie w stopę i jedynie udaje, że szuka jodyny. Ale to jego sprawa, pomimo że rzecz cała bierze się z nadinterpretacji uprawnień szefa państwa. I skierowanie go za to do Trybunału mogłoby być tak dla pana Lecha jak i jego następców prawdziwą lekcją pokory. Z tym, że tak się nie stanie. Dlatego zgodnie ze strategią i obyczajem panów braci będziemy się przynajmniej przez dwa i pół roku jeszcze taplać w tym morzu niemożności i marnowania szans. Bo jak tak dalej pójdzie - to znaczy, jeśli PiS zbierze siły - to kiedyś nas z tej Unii w końcu wyleją jako stałego kandydata do oślej ławy.

Po czwarte ani rozporządzeń, ani zmian w rządzie. W tym punkcie zgadzam się z Piotrem Zarembą. Donald Tusk dla zachowania większej wyrazistości jak diabeł święconej wody będzie unikał dogadania się z Grzegorzem Napieralskim. Z tego powodu będzie trochę premierem malowanym, bowiem bez obalenia kolejnych wet nie będzie on rządził, lecz jedynie rezydował. Rozporządzeniami, wobec braku dekretów, można bowiem tylko markować, że się coś robi w istotnych sprawach. Może to zresztą w Polsce wystarczy, bo przecież my nad Wisłą nadzwyczaj lubimy pozory. Prywatnie państwu powiem, że nawet kto chce, może się z tego cieszyć, bo jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Czyli, mówiąc po ludzku, gdybyśmy przepadali za pohukiwaniami i mobilizowaniem się ciągłym wespół w zespół, to do dziś nad Wisłą byłoby to, co było przed rokiem. A ja wolę obecne ni to ni sio, niż onegdajsze prężenie muskułów. I pod tym względem chyba się generalnie z panem Zarembą nie zgadzam.

[wyimek] Przyzna każdy, że w razie powodzenia mógłby się dzisiejszy szef rządu przeistoczyć w prawdziwego reformatora, a więc takiego, co to by odebrał pieniądze publiczne partiom i wprowadził okręgi jednomandatowe, nie mówiąc już o prywatyzacyjnej reformie służby zdrowia. W ten sposób pan premier stałby się mężem stanu, ale, póki co, brakuje mu stosownej zadzierżystości.

[wyimek] Donald Tusk dla zachowania większej wyrazistości jak diabeł świeconej wody będzie unikał dogadania się z Grzegorzem Napieralskim. Z tego powodu będzie trochę premierem malowanym, bowiem bez obalenia kolejnych wet nie będzie on rządził, lecz jedynie rezydował. Rozporządzeniami, wobec braku dekretów, można bowiem tylko markować, że się coś robi w istotnych sprawach. Może to zresztą w Polsce wystarczy, bo przecież my nad Wisłą nadzwyczaj lubimy pozory.