Inne / Wojciech Grzedzinski

Zimą w rozmowie z DZIENNIKIEM ówczesny dowódca sił NATO w Afganistanie, generał Dan McNeil ostrzegał przed takim rozwojem wypadków. Przyjął mnie w urządzonym w orientalnym stylu gabinecie dowództwa sił zachodnich w Kabulu. Stanowczy, z zaciśniętymi ustami. Nie pozostawiał złudzeń. Mówił, że najbardziej zacięte walki trwają na wschodzie Afganistanu, a nie na południu, o którym tak wiele pisano w prasie. I jest to tendencja narastająca. Wszystko, co mówił, teraz potwierdza się na naszych oczach. Kilka dni temu ledwie pięćdziesiąt kilometrów w kierunku wschodnim od Kabulu w regularnej bitwie z talibami zginęło dziesięciu Francuzów. Miesiąc wcześniej w prowincji Kunar rebelianci niemal opanowali bazę amerykańską, zabijając w walce dziewięciu żołnierzy USA.

Reklama

Przejechałem znaczną część Afganistanu i pograniczną prowincję w Pakistanie. Na wielkich obszarach trudno szukać tam jakiejkolwiek władzy. Nie są w stanie narzucić jej nawet kolejne ofensywy armii pakistańskiej i afgańskiej ani tym bardziej NATO. Kolejne pokolenia Pasztunów rosną bez szkolnej edukacji, w kulcie oręża. Nie są to Irakijczycy, których do walki zmuszają okoliczności. Pasztuni cenią broń i tych, którzy się nią sprawnie posługują. Jeszcze nigdy żadne wojska inwazyjne nie pokonały Afganów. Warto o tym pamiętać. Teraz to my stajemy naprzeciw części z nich.

Jesteśmy lojalnym członkiem NATO. Sojusz wezwał nas na wojnę pod Hindukuszem, stawiliśmy się więc i nie szczędzimy wysiłku podobnie jak Amerykanie, Brytyjczycy, Kanadyjczycy czy Holendrzy i Francuzi. Ale nie wszyscy są równie solidarni. Po śmierci trzech Polaków chciałoby się zapytać: czy aby na pewno licznie reprezentowani w Afganistanie Niemcy, Hiszpanie i Włosi ryzykują równie wiele? Nie. Ich rządy pod presją opinii publicznej wyłączyły swoje wojska z walki. My zaś uczestniczymy w operacjach ofensywnych. Skoro NATO jako całość wzięło na siebie ciężar odpowiedzialności za Afganistan, warto, by wszyscy jego członkowie po równo wylewali pot i krew w tej wojnie.

Inna sprawa, czy w ogóle można ją wygrać. Wątpliwe, by kiedykolwiek udało się zapewnić w Afganistanie stabilność wyłącznie przez działania zbrojne. Potrzebny jest plan polityczny i ekonomiczny wsparcia pasztuńskiej ludności pogranicza. Zbudowania jej samodzielności gospodarczej, dania do ręki wędki, aby talibowie stali się dla niej nie gwarantem ładu, ale przeszkodą w bogaceniu się. Bez takich działań kolejni żołnierze będą umierać na próżno.