Z zamówionego przez DZIENNIK sondażu o przyszłości politycznej Jana Rokity i Kazimierza Marcinkiewicza przeprowadzonego przez OBOP wynika, że sympatia znaczącej części wyborców jest przy Platformie Obywatelskiej i że najwyraźniej chcą oni dla Rokity jak najlepiej, bo przecież na jego przykładzie "wszyscy" sobie potwierdzili, jaka polityka jest wstrętna, i dobrze chłopu życzą! Niechże ją zostawi!
Wszystkie inne interpretacje są czystą fikcją politologiczną. Również wmawianie Marcinkiewiczowi organizowania partii to pomysł całkowicie nierealistyczny i zdaje mi się, że sam Marcinkiewicz jest tego znacznie bardziej świadom niż komentatorzy. Niby jaką i z kim partię miałby zakładać? Nie mówiąc już o tym, że znaleźliśmy się w takiej oto sytuacji, że grupka polityków z kłopotami ma chyba zerowe szanse na zorganizowanie choćby "kanapowego" organizmu partyjnego, jak to wcześniej bywało.
Opinia publiczna jest wyraźnie podzielona na pewne orientacje światopoglądowe - bardziej zresztą niż stricte politycznie-programowe - i nie ma najmniejszej ochoty dać się teraz uwikłać w jakieś drugorzędne kombinacje programowo-uczuciowe.
W dodatku wszelkie mnożące się podziały i powstawanie całkiem odgórnie partii, a raczej partyjek politycznych, które nierzadko zyskiwały wcale spore wzięcie wyborcze, by zniknąć równie szybko, jak szybko odniosły chwilowy sukces, wiązało się ze szczególnym stanem stosunków społecznych i zamieszania w ludzkich głowach, by tak rzec kolokwialnie.
Wszystkie niemal owe partyjki bazowały na niezadowoleniu całkiem konkretnych kategorii społecznych, w tym także pewnych wspólnot światopoglądowych. Mechanizmem, jaki tu działał, najczęściej był resentyment i - na ogół dosyć subiektywne - poczucie niesprawiedliwości.
Obecnie - jak mi się zdaje - ogół Polaków, bodaj po raz pierwszy w tak stabilny sposób, ma dosyć symbolicznego narzekactwa. Jest zadowolony z warunków i perspektyw życiowych - jak nie w kraju, to za granicą - i zaczął myśleć dość pragmatycznie o polityce jako o narzędziu do rozwiązywania problemów i osiągania określonych celów. Mam wrażenie, że nawet liczne rzesze kłócących się obecnie z rządem wcale nie pałają do niego nienawiścią i bynajmniej nie zamienią znanego sobie Donalda Tuska na Kazimierza Marcinkiewicza jako szefa "nowej" partii.
Piszę "nowej" w cudzysłowie, bo zapewne znaleźć mieliby się w niej całkiem znani politycy będący na jakimś politycznym aucie. Nie wiem, jak Marek Migalski, który komentował sondaż OBOP we wczorajszym "Dzienniku", wyobraża sobie ową nową partię. Co więcej, ogół niezadowolonych i napędzanych uczuciami resentymentu został - dość trwale, jak widać - zorganizowany wokół Prawa i Sprawiedliwości z wydatną pomocą Radia Maryja i środowisk katolickich sprzyjających ojcu Tadeuszowi Rydzykowi. Nie ma więc szansy - o czym świadczy ponury los Andrzeja Leppera i lepperowców - na zorganizowanie takiej nowej ekipy, jak to się dawało zrobić jeszcze kilka lat temu.
Jeśli zaś chodzi o Jana Rokitę, to wedle pomiarów CBOS do momentu, w którym ośrodek ten lokował go na liście ocenianych w sondażach polityków, jego pozycja była całkiem niezła i cieszył się blisko 40-proc. (czasem trochę większym lub mniejszym) zaufaniem, mniej, ale sporo, bo ok. 30 proc. badanych darzyło go nieufnością. Wcale z tego jednak nie wynika, jak Polacy oceniają obecnie jego potencjał polityczny. I wcale nie wiadomo, jak zareagowaliby na jego rzeczywisty powrót na scenę polityczną.
Na razie dobrze mu radzą, by zostawił tę politykę i zajął się - jak choćby Marcinkiewicz - edukowaniem młodzieży chętnej do politykowania... Można - rzecz jasna - i tutaj puścić wodze fantazji i powiedzieć, że przy obecnym podziale opinii publicznej na propisowską i proplatformianą co rozsądniejsi obywatele nie bardzo widzą miejsce dla Jana Rokity z jego oryginalną mieszanką poglądów rozdzielonych teraz wrogim murem. Nie ma też obecnie - jak mi się zdaje - żadnej przestrzeni na stworzenie takiego społeczno-ideowego zaplecza, którego Rokita mógłby być reprezentantem i wyrazicielem. Poza utopiami politologów, rzecz jasna. Chyba że za jakiś czas uda mu się je stworzyć.