JĘDRZEJ BIELECKI: Był pan znany z niezwykle twardego prowadzenia rokowań z Brukselą, gdy Polska przystępowała do Unii Europejskiej. Teraz Jarosław Kaczyński twierdzi, że równie twardo chce zabezpieczyć polskie interesy w traktacie lizbońskim. To musi się chyba panu podobać?
JACEK SARYUSZ-WOLSKI*: Absolutnie nie. Jarosław Kaczyński raptownie zmienił stanowisko w sprawie traktatu pod naciskiem grupy eurosceptycznych posłów PiS. Ale przed podobnym dylematem wcześniej stawało wielu czołowych europejskich polityków. Jak choćby premier Margaret Thatcher, która była znana z bardzo twardej i skutecznej obrony interesów swojego kraju w Unii. Co więcej, musiała się ona liczyć z wielokrotnie większą grupą przeciwników integracji w brytyjskim społeczeństwie, niż to jest w Polsce. A mimo to w kluczowych dla Unii momentach pani Thatcher potrafiła dokonać rachunku, co w długim okresie leży w strategicznym interesie jej kraju, i oderwać się od bieżącej gry politycznej. Dlatego złożyła swój podpis pod Jednolitym Aktem Europejskim czy traktatem z Maastricht. W dzisiejszej Europie tylko pod takim warunkiem można być prawdziwym mężem stanu. Nasze społeczeństwo też powinno domagać się od polskich polityków wzniesienia się ponad partyjne interesy. W Unii trzeba twardo negocjować i uzyskać maksymalnie dużo. Ale kiedy traktat jest podpisany, trzeba trzymać się ustaleń. Tego wymaga powaga urzędu i państwa, które się reprezentuje. Pacta sunt servanda!

Reklama

Polska to jednak kraj nieporównanie słabszy od Wielkiej Brytanii. Może więc potrzebuje w traktacie lizbońskiej znacznie dalej idących zabezpieczeń niż Brytyjczycy?
W Unii jest wiele krajów, które dużo łatwiej mogłyby pogodzić się z pozostaniem na obrzeżach Europy niż Polska. My na integrację z Europą po prostu zbyt długo czekaliśmy. Wbrew powszechnym opiniom integracja jest dla Polski korzystna mniej ze względów ekonomicznych niż politycznych. Unia dała nam poczucie bezpieczeństwa, po wejściu do Unii uzyskaliśmy większe poczucie bycia u siebie. Polska stała się na arenie europejskiej i międzynarodowej dużo bardziej asertywna i jest to związane mniej z członkostwem w NATO niż w Unii. Jednym z największych osiągnięć traktatu lizbońskiego jest wzmocnienie wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, co daje szansę na wspólny głos Europy w relacjach z Rosją czy w sprawie bezpieczeństwa energetycznego. Odrzucenie tego traktatu byłoby więc wbrew polskiej racji stanu.

Co się jednak stanie, jeśli Polska odrzuci ten traktat?
Unia pogrążyłaby się w poważnym kryzysie, i to już po raz drugi w ostatnich latach. Ucierpiałaby też bardzo pozycja Polski. Tak przecież było w przypadku Francji, kraju uważanego za jeden z najbardziej wpływowych w Unii, który po porażce referendum znalazł się w defensywie. W przypadku Polski wyjście z tego impasu byłoby jednak jeszcze trudniejsze, bo przecież sam prezydent Kaczyńskim mówił w zeszłym roku, że ten traktat jest dla Polski wielkim sukcesem. Nie bardzo więc wiadomo, co należałoby w nim zmienić. W tak czarny scenariusz jednak nie wierzę. Postulaty wysuwane przez Jarosława Kaczyńskiego są po prostu nieuzasadnione, a zagrożenia wyolbrzymiane. W trakcie negocjacji nad traktatem wielokrotnie przecież powtarzano, że rozwiązania dotyczące prawa rodzinnego leżą poza kompetencjami Unii. Powtarzano też, że Unia nie ingeruje w stosunki własnościowe w krajach członkowskich. Nie ma więc możliwości, aby nad podstawie traktatu Niemcy mogli upominać się o odszkodowania za własność utraconą po II wojnie światowej.

Większość Polaków nie zna takich szczegółów prawa europejskiego. Taktyka PiS może okazać się skuteczna.
W ogóle nie biorę pod uwagę klęski referendum. Polacy od początku lat 90. byli zawsze bardzo pozytywnie nastawieni do integracji. Regularnie opowiadało się za nią 60 - 70 proc. pytanych. Teraz jest ich przeszło 80 proc. Cztery lata członkostwa w Unii pokazały Polakom, że obawy i groźby podnoszone w kampanii przed referendum akcesyjnym w niczym się nie sprawdziły. Odwrotnie: Polacy mogą swobodnie podróżować, pracować, studiować w całej Europie. Na poziomie ludzi, przedsiębiorstw, gmin mogą korzystać ze środków pomocowych, mają coraz większe możliwości rozwoju. Szczególnie skorzystali ci, którzy wcześniej byli najbardziej sceptyczni wobec integracji: mieszkańcy wsi. W tej sytuacji zastraszenie Polaków integracją wydaje mi się zupełnie niemożliwe.

*Jacek Saryusz-Wolski, wiceprzewodniczący PO i przewodniczący komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego